
W pułapce: „Więzień labiryntu” (2014) – recenzja

Być może zetknęliście się już z obiegowymi opiniami, że drugi Thor jest lepszy od swej pierwszej odsłony. Pod pewnymi względami prawdopodobnie tak; niewątpliwie jest to efektownie zrealizowane kino akcji, tu jednak jeszcze bardziej niż przy innych produkcjach z uniwersum Marvela widać, że mamy do czynienia z całkowicie komiksową historią. Nie musi to być zarzut, jednak idąc do kina, trzeba mieć tę świadomość.
Rok 1968. George Romero, za sprawą zrealizowanej własnym sumptem Nocy żywych trupów, efektownie wprowadza zombie do popkultury, tworząc dla nich dogodną niszę, w której trwają odtąd, skupiając na sobie uwagę może niezbyt licznych, ale za to oddanych fanek i fanów.
Rok 2013. Zombie szturmują kino głównego nurtu. Skutecznie.
Tym razem załoga statku Enterprise musi stawić czoła pewnemu kosmicznemu terroryście (Benedict Cumberbatch), który jest kimś w rodzaju jednoosobowej armii; bohater ten jednak wydaje się mieć swoje racje i nie jest bynajmniej jednoznaczną postacią. odkrywanie historii i tożsamości Khana doprowadzi młodego kapitana Jamesa Kirka (Chris Pine) do odkrycia prawdy na temat pewnego tajnego wojskowego projektu sprzed lat, a także zupełnie aktualnego spisku. Nietrudno się domyślić, że rola pionka w grze większych od niego nie będzie Kirkowi odpowiadać i spróbuje on przejąć stery… dosłownie i w przenośni.
Akcja rozgrywa się w 2077 roku po wygranej wojnie z kosmitami i skupia na Jacku Harperze, który stacjonuje na ewakuowanej Ziemi. Zajmuje się naprawianiem niesprawnych dronów, służących do ochrony podczas zbierania surowców. Następujące po sobie wydarzenia doprowadzają do zaskakującej walki o życie.