Czy są wśród was gracze lubiący realizm „do bólu”? Bo w dosłownie takim znaczeniu objawia się on w drugiej części gry Red Orchestra z podtytułem Bohaterowie Stalingradu. Czy to dobrze, czy źle – przekonajcie się, czytając naszą recenzję.

Jestem graczem wychowanym na Operation Flashpoint. Jestem z tego dumny i będę to przypominał na każdym kroku. Nie twierdzę, że nie lubię nawalanek w stylu Call of Duty, czy innego Battlefielda, bo one też sprawiają mi radość. Jednakże Flashpoint i późniejsza kontynuacja zwana Armą uczyła pokory i umiejętności. Gier przedstawiających rzeczywiste realia pola walki obecnie jest bardzo mało. Tworzą je najczęściej fanatycy dla fanatyków. Nie sztuką jest zabić kogoś z odległości dwóch metrów, sztuką jest nie dać się zauważyć żołnierzowi oddalonemu o kilkaset metrów, który jednym strzałem może zakończyć grę. Tego nauczył mnie Flashpoint i to otrzymuję też od Red Orchestry, ale w nieco innym wydaniu.

Czytaj dalej

 

Dead Island PLDead island było zapowiedziane już w 2007 roku, jednak projekt został zatrzymany. U startu bierzącego roku, nikt nie spodziewał się że produkcja gry została wznowiona, a przez kolejne miesiące Polska firma Techland stopniowo będzie uchylała rąbka tajemnicy, wspierając tytuł licznymi reklamami i kontrowersyjnym trailerem, by w końcu we wrześniu ujrzał światło dzienne. Czy gra podołała? Przekonacie się po lekturze tej recenzji.

Nie ukrywam, że autor tego tekstu, był napalony na wyżej wymieniony tytuł jak zombiak na ludzkie mięso. Nakręcany hype’m wywołanym przez twórców za sprawą głośnego trailera, czekałem z zapartym tchem na Dead Island, zamawiając nawet pre-order, czyli dla mnie przysłowiowego kota w worku, bo wolę wiedzieć co kupuję – ale raz kozie śmierć. Powiem wam, nie zawiodłem się ani ja, ani mi podobni, którzy zamówili grę wraz ze mną.

Banoi – to tropikalna wyspa leżąca gdzieś w okolicy Papui Nowej Gwinei. Istny raj, gdzie są piaszczyste plaże, drinki z palemką, imprezy polane obficie najlepszym alkoholem do rana oraz, naturalnie, skąpo odziane dziewczyny, grające w siatkówkę w promieniach porannego słońca. Aż do pewnej nocy, gdzie wszystko się zmienia, czego my oczywiście nie pamiętamy, bo zbyt mocno popiliśmy. Wedle upodobania obudzimy się jako jeden z czwórki bohaterów (oczywiście na kacu bo nic nie pamiętamy z wczorajszego wieczoru), o których troszkę później, jakich zaoferowała nam gra i powolutku zaczniemy wychodzić na przywitanie kolejnego dnia, jak się okazuje, nie takiemu typowego, jak na tutejsze rajskie standardy. Zamiast panienek na plaży i facetów prężących muskuły, znajdziemy chodzące truchła, których ciche gardłowe pomruki wywołają ciarki na plecach, a kiedy nas zobaczą, to cóż… broń w rękę i trzeba walczyć o przetrwanie.

Czytaj dalej