Kategoria: Fantastyka i s-f
„Paul” – recenzja
„Giganci ze stali” – recenzja
Chleb i igrzyska to dwa elementy, którymi najłatwiej było zadowolić rzesze obywateli rzymskich. Pomimo kilku tysiącleci, nadal lubimy patrzeć, jak inni rywalizują o nagrody i tytuły. W legalnej rozrywce nie można dobijać rannych, ale co by było, gdyby istniała możliwość zaspokojenia zapotrzebowania widowni na przemoc bez ofiar w ludziach?
Reżyser Shawn Levy pokazał nam zupełnie nową wizję sportu. W niedalekiej przyszłości, w roku 2020 ktoś poszedł po rozum do głowy i zaczęto konstruować roboty do walk bokserskich. Maszyny przypominają ludzi, biją się jak ludzie, ale jednak nimi nie są. Nie trzeba ich trenować, jedynie programować. Walka bokserska przypomina teraz jedną wielką grę komputerową, a „trenerzy” na żywo prowadzą swoich podopiecznych za pomocą wymyślnych urządzeń sterujących. Tego rodzaju walki są wręcz brutalniejsze, gdyż robot nie czuje bólu, nie ma skrupułów, nie zna strachu, nie męczy się. Jak nietrudno się domyśleć, boks z udziałem ludzi stracił swoją rację bytu.
Główny bohater filmu, Charlie Kenton (Hugh Jackman), był zawodowym bokserem wagi ciężkiej, a teraz utrzymuje się z organizowania nie do końca legalnych walk robotów w podrzędnych mieścinach. Prowadzi typowy, kawalerski styl życia, mieszkając w ciężarówce. Nie stroni od kieliszka i poza tym tonie po uszy w długach. Nie sposób go polubić. Nawet nie starałam się wzbudzić w sobie do niego sympatii, bo spodziewałam się nagłego zwrotu w jego życiu, który diametralnie go odmieni. Moją jedyną bolączką było to, jak reżyser tego dokona. Czy zaserwuje nam podręcznikową przemianę złego typa w dobrego gościa? Czy może… Czytaj dalej
„Kowboje i obcy” – recenzja
Przed wizytą w kinie przeczytałam wiele skrajnych opinii na temat tego filmu; od określających go mianem kompletnego gniota po uznające go za materiał oskarowy. Nie uwierzyłam ani w jedno, ani w drugie, a na seans poszłam bez wyśrubowanych wymagań, z nastawieniem na nieskomplikowaną rozrywkę. Już sam tytuł Kowboje i obcy jest tak absurdalny, że liczenie, w tym przypadku, na obcowanie z wielkim dziełem kinematografii, wydaje się cokolwiek nieuzasadnione.
Jednak poprzeczkę oczekiwań widza zdecydowanie zawyża obsada. Harrison Ford, Daniel Craig, Olivia Wilde – spodziewamy się, że nie zagrają w szmirze. I chyba stąd właśnie biorą się skrajnie negatywne oceny – część widzów, czytając „listę płac”, spodziewała się, by tak rzec, nie wiadomo czego. Tymczasem zarówno tytuł, jak i trailery czy inne materiały promocyjne zapowiadały, po prostu, solidne, ociekające testosteronem kino rozrywkowe, nakręcone z rozmachem, ale bez artystycznych pretensji. I zapowiedzi te są zgodne z tym, co oferuje film.
Na opustoszałej prerii nagle budzi się mężczyzna (Daniel Craig). Jest ranny, nie ma ze sobą żadnego dobytku, jeśli nie liczyć prostej koszuli i byle jakich spodni. Jedyne, co posiada, to dziwna, metalowa bransoleta na ręku oraz zdjęcie pięknej kobiety, której twarz nic mu nie mówi…
X-Men: Pierwsza klasa (recenzja)
Zaczyna się jak wojenny dramat. Zwieńczona zasiekami stalowa brama do obozu, przed nią, zamknięci w ciasnym kordonie nazistów, Żydzi wypędzeni właśnie z bydlęcych wagonów. Leje deszcz, stalowoszare chmury spowijają niebo, odbierając skazanym resztki nadziei. Pod takim niebem nie ma szans na łaskawość losu. Nie ma miejsca dla nadziei…
Przekonuje się o tym boleśnie młody, ledwie nastoletni Eryk, tuż przed bramą, nagłym szarpnięciem oddzielony od rodziców. Słysząc krzyk matki wołającej go po imieniu, raz za razem, coraz bardziej rozpaczliwie, chłopiec również krzyczy, woła, wierzga i rzuca się w tłum, wreszcie – gdy strach zastępuje narastająca wściekłość – spojrzeniem i gestem… rozgina stalową bramę.
Tak oto po raz pierwszy daje o sobie znać przyszłe alter ego Eryka, Magneto – jedna z najtragiczniejszych postaci spośród całego uniwersum Marvela. Tak też zaczyna się najnowszy obraz Matthew Vaughna – X-Men: Pierwsza klasa.
Tron – twórcy o dziedzictwie oryginału i przyszłości serii
Świat latających dysków, biegających programów i świecących kostiumów wciąż żyje. W ramach promocji wydania Blu-ray Dziedzictwa, Disney zorganizował wirtualną konferencję z twórcami produkcji, na której nie zabrakło także naszej redakcji.
Na pytania wybranych dziennikarzy z całego świata odpowiadali Joseph Kosinski – reżyser filmu, Steve Preeg – szef działu animacji oraz Eric Barbra – kierownik efektów specjalnych. Zaprezentowano również dwa dodatki, które znajdą się na płytach DVD i Blu-ray – Launching the Legacy i Visualizing Tron.
W materiałach przedstawiających kulisy produkcji można było zobaczyć, jakim wielkim przedsięwzięciem był Tron: Dziedzictwo. Ponad 3 lata pracy, setki ludzi, tysiące projektów i szkiców koncepcyjnych. Największym problemem był fakt, że nie było praktycznie żadnego gotowego planu filmowego. Wszystko trzeba było tworzyć od zera – mówił Joseph Kosinski. Spędziłem cały rok projektując wraz zespołem świat filmu, zanim jeszcze zaczęliśmy zdjęcia. Świat Sieci, czyli cyberprzestrzeni, opierał się na futurystycznych kształtach i wszechobecnym świetle.
Wiedźmikołaj (recenzja)
A skoro już o ubijaniu mowa. Wiedzieliście, że w Ankh-Morpok działa Gildia Skrytobójców? Audytorzy wiedzą. Owi tajemniczy Audytorzy chcą się kogoś pozbyć. Tym kimś jest nie kto inny, jak… Wiedźmikołaj! Ale jak to? zapytacie. Wiedźmikołaja? Dlaczego? Co z prezentami? Czy to już koniec? Czy nie ma kogoś, kto może uratować Święta?!
Jestem Numerem 4 (recenzja)
Recenzja została umieszczona w ramach współpracy między portalowej 🙂
Michael Bay to już uznana na rynku firma – gdy pójdziemy do kina na film sygnowany jego nazwiskiem możemy spodziewać się dużo nieskomplikowanej rozrywki pod postacią banalnych historii i mnóstwa cieszących oczy efektów specjalnych. Nie inaczej jest w przypadku „Jestem numerem cztery”. Wybuchy, kosmici, szkolne problemy, wybuchy, miłość, kosmici, wybuchy i tak w kółko. Przez niemal dwie godziny.
„Jestem numerem cztery” to opowieść o nastolatku posiadającym kosmiczne pochodzenie. Nie wiadomo, jak do końca trafił na Ziemię, nie znamy też powodów jego emigracji. Istotne jednak jest to, że ma ośmiu rodaków i na jego nieszczęście część z nich zostaje wytropiona i zabita. Jak się okazuje, przybysze mogą być zabici tylko w określonej kolejności i właśnie przyszła jego kolej. On bowiem jest tytułowym Numerem Cztery.
Kolor Magii (recenzja)
Zaczynamy w Ankh-Morpok, największym i najstarszym mieście Dysku. Tutaj w sklepie ze smażoną rybą możecie kupić ziemniaki, a nad wszystkim unosi się niepowtarzalny zapach ścieków. Właśnie do Ankh-Morpok przybywa Dwukwiat – pierwszy turysta Dysku. Jak przystało na turystę, nie rozstaje się z kieszonkowymi rozmówkami, na grzbiecie nosi kwiecistą koszulę, a na głowie kapelusz. Ma też Bagaż – magiczną skrzynię bez dna, z własnym kompletem maleńkich nóżek. Nawet w Świecie Dysku słyszano o teorii, według której popyt należy zaspokoić odpowiednią podażą. Skoro znalazł się Turysta, musi się znaleźć także i Przewodnik.