Zmierzch bożyszcza to rzetelnie przygotowana, odważna i znakomicie napisana książka, która jest nam potrzebna do tego, byśmy poznali wreszcie inne od szeroko popularyzowanego, znacznie bardziej nieciekawe oblicze „ojca psychoanalizy” Zygmunta Freuda. Przeczytamy tu nie tylko o jego życiorysie (ujętym zresztą inaczej niż w oficjalnych biografiach), ale przede wszystkim o jego brzemiennych w skutki błędach w sztuce, mistyfikacjach, megalomanii i swoistym zamiłowaniu do zapożyczeń niepokojąco ocierających się o plagiat. Bo czy na pewno to właśnie Freud wymyślił psychoanalizę?„Zmierzch bożyszcza”, Michel Onfray – recenzja
Zmierzch bożyszcza to rzetelnie przygotowana, odważna i znakomicie napisana książka, która jest nam potrzebna do tego, byśmy poznali wreszcie inne od szeroko popularyzowanego, znacznie bardziej nieciekawe oblicze „ojca psychoanalizy” Zygmunta Freuda. Przeczytamy tu nie tylko o jego życiorysie (ujętym zresztą inaczej niż w oficjalnych biografiach), ale przede wszystkim o jego brzemiennych w skutki błędach w sztuce, mistyfikacjach, megalomanii i swoistym zamiłowaniu do zapożyczeń niepokojąco ocierających się o plagiat. Bo czy na pewno to właśnie Freud wymyślił psychoanalizę?
Nigdy nie wiesz, kiedy ten moment nadchodzi. Nie wiesz, czy jesteś jeszcze facetem, który tylko lubi się napić, czy już stałeś się upadłym menelikiem, który pić musi. Przejście z jednego etapu do drugiego jest niezauważalne i najczęściej rozłożone w czasie.
Każde dziecko jest jedyne, nikt go nie może zastąpić. Czy krew na rękach nigdy nie daje się zmyć? Czy dusza w okowach winy nigdy nie znajdzie wyzwolenia? – Choć te pytania padają pod sam koniec najnowszej powieści Mo Yana, można potraktować je za kwintesencję Żab. Chiński noblista na tym jednak nie poprzestaje.
Kiedy na okładce książki, nad nazwiskiem autora widzę wypisane wielkimi literami hasło: „Nowa Agatha Christie”, zaczynam zachowywać się dość paradoksalnie. Z jednej strony coś się we mnie skręca i każe zapytać, po co w ogóle komukolwiek takie porównania, łatki, odnośniki. Każdy pisarz ma swój niepowtarzalny styl i sposób budowania świata przedstawionego, nie potrzebuje zatem być „nowym”, „drugim”, „polskim”, „angielskim”, „fińskim” etc. odpowiednikiem innego autora. A jednak, jako że jestem wielką fanką Agathy Christie, hasło takie niewątpliwie przykuwa moją uwagę. Nawet jeśli P.D. James tak naprawdę nie jest żadną „nową Agathą Christie”. Jej powieści kryminalne są zupełnie inne, o wiele bardziej rozbudowane, momentami mocno psychologiczne, w warstwie zaś językowej stylistycznie zagęszczone i chwilami zaskakująco poetyckie. Intrygi i żądze to niezła próbka talentu P.D. James. I kawałek dobrej kryminalnej prozy.
Okrucieństwo tłumu i upodobanie do myślistwa mają wspólne źródło. Tłum, mordując swą bezbronną ofiarę, daje dowód nikczemnego okrucieństwa. Okrucieństwo to jest w oczach człowieka myślącego blisko spokrewnione z okrucieństwem myśliwych, którzy się zbierają, by z przyjemnością przyglądać się rozdzieraniu nieszczęśliwego jelenia przez zażarte psy. * Twórczość powieściowa Thomasa Hardy’ego pozostaje pod silnym wpływem wielkich myślicieli XIX wieku, między innymi Johna Stuarta Milla, oraz podejmuje typowy dla literatury późno-wiktoriańskiej temat obojętności kosmosu wobec ludzkich cierpień i namiętności, obrazuje przewrotność losu lubiącego posługiwać się przypadkiem w świecie, którym nie kieruje Bóg. Pisarz interesuje się przede wszystkim konfliktem jednostki ze społecznością – skazaną na niepowodzenie walką z otoczeniem, z własnymi skłonnościami, z fatum.
Masz w życiu raczej szczęście czy pecha? Wierzysz, że Twoim życiem steruje jakaś „wyższa siła” czy raczej uważasz się za kowala własnego losu? Twoje życie składa się z niespodziewanych zbiegów okoliczności czy raczej świadomie starasz się być we właściwym miejscu o właściwym czasie?
Kojarzycie film Indiana Jones i świątynia zagłady? Oglądałam go dawno, bardzo, bardzo (a nawet jeszcze bardziej) dawno temu, więc szczegółów nie pamiętam, ale kojarzy mi się z bieganiem po dżungli, zaginionym miastem pełnym krwiożerczych wyznawców bogini Kali, dziwnymi obrzędami i jaskiniami oświetlonymi płomieniami pochodni. Wszystko to razem, pokazane na ekranie w wykorzystaniem przedpotopowych efektów specjalnych, nie jest jakoś szczególnie zachwycające (moim zdaniem jest to najsłabsza część przygód Jonesa), ale wspominam o tym, gdyż w trakcie lektury książki Sir Henry’ego Ridera Haggarda noszącej tytuł Ona, otrzymałam te same wątki i motywy. Z tą różnicą, że podane w zachwycająco wyrafinowany i kunsztowny sposób.
Wyobraź sobie, że przemierzasz labirynt, który sama tworzysz, wędrując. Jeżeli nie postąpisz naprzód, nigdy nie znajdziesz wyjścia, bo nie będzie ono istniało. Jeżeli się cofniesz, wszystko to, co stworzyłaś, zmieni się w przeszkodę. A jeżeli wreszcie znajdziesz wyjście, jaka to będzie dla ciebie satysfakcja, skoro wiesz, że sama stanowiłaś jedyną drogę?
We współczesnej literaturze istnieje wyraźnie dostrzegalny, a mam wrażenie, że także coraz bardziej modny i popularny, nurt polegający na reinterpretacji wydarzeń opisanych w Ewangeliach – wystarczy wspomnieć twórców takich, jak Norman Mailer (Ewangelia według Syna), Jose Saramago (Ewangelia według Jezusa Chrystusa) czy nawet Dan Brown (Kod Leonarda da Vinci). Autorskie wariacje na temat historii biblijnych najczęściej budzą ogromne emocje i kontrowersje – obranie innej drogi niż obowiązujący kanon religii chrześcijańskiej z pewnością jest czymś kuszącym i w jakimś stopniu odzwierciedla ducha naszych czasów, niemniej jednak nie zawsze efekt jest współmierny do zamieszania wywołanego pojawieniem się publikacji, która miałaby wstrząsnąć posadami chrześcijańskiego porządku świata.