
„Wola i Fortuna” Carlos Fuentes – recenzja

Trzeba oddać autorowi, że nie brak mu pomysłów i fantazji, co zwykle jest ogromną zaletą. W przypadku tej książki – jednak nie do końca.
„Strażnik sadu” to debiutancka, uhonorowana prestiżową Nagrodą Faulknera, powieść Cormaca McCarthy’ego, późniejszego laureata innego znaczącego wyróżnienia – Nagrody Pulitzera, którą otrzymał za doskonałą „Drogę”. Właśnie od tej drugiej książki zacząłem swoją przygodą z tym twórcą. Następne było zupełnie inne, zahaczające o horror (atmosferą, bo z fantastyką nie miał ten tekst nic wspólnego) „Dziecię boże”. W końcu nadszedł czas na „Strażnika…”. Kolejność czytania jest w tym przypadku istotna, ponieważ zaczynałem od współczesnego, dojrzałego McCarthy’ego. Ze względu na czas, jaki minął od publikacji debiutanckiej powieści do ukazania się „Drogi” – czyli czterdzieści jeden lat – można powiedzieć, że książki te wyszły spod piór dwóch innych pisarzy. I to widać.
Klasyczny kryminał z polskim wątkiem i zdarzeniami z pogranicza zjawisk paranormalnych, a to wszystko z ekscentryczną Hrabiną w tle. Nic dodać nic ująć, jeżeli cenicie skomplikowane, niejasne i nieco mroczne historie.
Bialas jest prywatnym detektywem z podłej dzielnicy. Jak w tego typu kryminałach bywa, jest również byłym policjantem zwolnionym ze służby w nie do końca jasnych okolicznościach. A przynajmniej wersja oficjalna różni się od prawdziwej. Detektyw przechodzi właśnie problemy finansowe, gdy wzywa go ona – tajemnicza Hrabina Chattearstone. Kobieta jest z gatunku tych, które nie przyjmują sprzeciwu, w dodatku uważają, że mogą wszystko kupić. Ukryta za czarną woalką przyjmuje Bialasa w bajecznie drogiej rezydencji. Co ciekawe, samo zlecenie wydaje się być mocno ekscentryczne. Hrabina bowiem życzy sobie kota. Nie byle jakiego futerkowa, ale tego jedynego idealnego dla niej. Bialas nie do końca wie jak ma poradzić sobie z tak absurdalnym zadaniem, jednak sposób motywacji jaką stosuje Chattearstone oraz zwykła ciekawość przeważają szalę. Zresztą nie sposób odmówić Hrabinie gościnności. Nawet tej nieco zniewalającej i ograniczającej swobody osobiste. Czytaj dalej
Jego najnowsza książka pt. „Pościg”, opublikowana przez wydawnictwo Amber, otwiera serię, poświęconą całkiem nowemu bohaterowi. Isaac Bell, to najlepszy detektyw wśród wszystkich pracowników Agencji Detektywistycznej Van Dorna. Dżentelmen i spadkobierca fortuny, który przełożył prowadzenie rodzinnego imperium na rzecz łapania przestępców. Inteligentny i przebiegły, zawsze doprowadza swoje śledztwa do szczęśliwego zakończenia.
Akcja powieści rozgrywa się w Nowym Jorku, pod koniec XX wieku. W trakcie mającej miejsce w Central Parku próby odtworzenia „Zapomnianej Iluzji” Maksa Candle’a, prawdziwej legendy magicznego świata, ginie starszy mężczyzna. Wszystko wskazuje na to, że jest to tylko nieszczęśliwy wypadek, jednak panna Mallory jest innego zdania. Od początku uważa, że popełniono morderstwo.
Jakież było moje zaskoczenie w czasie lektury. Owszem, książka zaczyna się bardzo spokojnie, dla miłośników kryminałów nawet typowo – ginie młoda kobieta. Wszak to kryminał, więc trup musi być. Następnie podejrzenie pada na najbliższą jej osobę, czyli partnera. Tym bardziej, że dzień wcześniej bardzo się pokłócili i to przy świadkach, doszło nawet do rękoczynów. Ale wytrawny czytelnik wie, że niemożliwym jest, żeby winny był pierwszy podejrzany. Tyle tych kryminałów wokół nas, więc ten chwyt jest dość banalny. Czytało mi się wyśmienicie ze świadomością, że inspektor prowadzący śledztwo nie da się zwieść pozorom. Dziwiło mnie jedynie, że jego współpracownicy tak ochoczo podążyli za pierwszymi tropami.
Funkcjonariusz, który zajmuje się sprawą to brat bliźniak poprzedniej ofiary mordercy. W trakcie śledztwa dochodzi do przekonania, że ksiądz mógł zostać niesłusznie posądzony o coś, czego nie zrobił, prawdziwy sprawca chodzi natomiast bezkarnie na wolności i oto powrócił do miasta w celu popełnienia kolejnej zbrodni.
Poznajemy powoli zwyczajnych ludzi, ich problemy i marzenia. Każdy ma coś do ukrycia, każdy boryka się z czymś, co normalnie nie wywołałoby aż takiego stresu, ale wybucha ze zdwojoną siłą w ciasnych, dusznych pomieszczeniach statku. Na doczepkę pojawia się też Diabeł we własnej postaci – jest to pseudonim wyjątkowo zadufanego w sobie króla przestępczego półświatka, który na zmianę irytuje i bawi swoim nagim egoizmem.