Są takie książki, które się nie starzeją. Ponadczasowe, uniwersalne w przekazie, wiecznie aktualne. Żywię dla nich wielki szacunek i kiedy tylko mogę, wyrażam uznanie dla ich autorów – bo oto właśnie udało im się zapisać w historii literatury i będą tam do dnia, gdy bomby uciszą WOŚP. A może nawet dłużej…
Jak mówię, szanuję… ale nie lubię. Czy też raczej, by nie pogrążyć się skrótem myślowym, lubię zdecydowanie mniej niż urocze, pomarszczone ramotki. Teksty, które kiedyś królowały w rynsztokach, sprzedawały się za grosze, a dziś… no cóż, wszyscyśmy z nich właśnie. Z Chandlera, z Howarda. Z Burroughsa. Na tych filarach wznieśliśmy całą naszą współczesną popkulturę.
Czytaj dalej →