alt Czy warto czytać dzieciom książki o wojnie? Pani bibliotekarka powiedziała mi ostatnio, że rodzice nie mają najmniejszej ochoty na poruszanie tego tematu w rozmowach ze swoimi pociechami – było, minęło, więc po co straszyć i smucić? A przecież opowiadanie dzieciom o tym, co się wówczas działo i jak to wpływało na życie ludzi wcale nie musi być dla nich przeżyciem traumatycznym.

Bardzo wiele zależy od nas (i mam tu na myśli nie tylko rodziców, ale także wujków i ciocie, opiekunów, dziadków i tym podobne „instytucje” – najważniejsze dla każdego malucha), od naszej wrażliwości i umiejętności. Nie trzeba wcale szeptać synkowi na dobranoc historii żywcem wyjętych z utworów Borowskiego, z pól bitew, nie trzeba opisywać łapanek, wyciągania ludzi z domów, nie trzeba córeczce uświadamiać, na ile sposobów można było zabić człowieka. Wyważone i roztropne przedstawienie tematu naprawdę nie jest trudne – wystarczy pokazać dziecku wojnę z punktu widzenia jego rówieśników. A jak ktoś nie czuje się na siłach, to cudowną pomocą jest seria Wydawnictwa Literatura Wojny dorosłych – historie dzieci.

Ja zaczęłam parę lat temu, w momencie, gdy dziecię moje jakieś pięć wiosen skończyło, od Asiuni Joanny Papuzińskiej. Na bibliotecznych i księgarnianych półkach każda pozycja ilustrowana przez Macieja Szymanowicza długo się przed naszym wzrokiem uchować nie mogła, bo od momentu, w którym oboje pokochaliśmy miłością nieśmiertelną Duszki, stworki i potworki Doroty Gellner ozdobione przez tegoż artystę, jego charakterystyczne obrazki są dla nas gwarancją świetnej zabawy. Tak więc najpierw zauważyłam znajome kreski i specyficzną kolorystykę, a dopiero potem zainteresowałam się tematyką książki. I bardzo, ale to bardzo mnie ona ucieszyła…

Zanim zaczęliśmy ją czytać, trochę synkowi opowiedziałam po swojemu, żeby wiedział, skąd Niemcy w ogóle wzięli się w Polsce, czym była okupacja i jak wpływała na ludzi. A po lekturze nie zauważyłam u niego jakichś tików nerwowych, bezsenności, nadpobudliwości, lęku przed żołnierzami czy płaczu, że mu tatę zabiorą – takich reakcji boją się rodzice odsuwający od siebie myśl o opowiadaniu dziecku prawdy o wojnie.

Nie widzę lepszego sposobu na to, by mieć swój wkład w chronienie przyszłych pokoleń przed popełnianiem błędów ich przodków. Nie osłonimy dzieci przed wiedzą o nieszczęściach, jakie spotykają ludzi w czasie konfliktów zbrojnych, bo filmy i gry już wkrótce będą się wciskać w ich życie najmniejszymi szparami. Zacznijmy więc odpowiednio wcześnie pobudzać w nich empatię i uświadamiać im, że zabijanie wcale nie wygląda tak jak na ekranie telewizora i komputera. Moim zdaniem nauczenie małego człowieka wrażliwości na krzywdę, jaka działa się jego rówieśnikom w czasach nie tak bardzo odległych, nie odgrodzonych od nas wcale mgłą wielu wieków, jest ważną podstawą całego procesu wychowania. Chodzi tylko o to, by zrobić to w odpowiedni sposób. Nie trzeba zaczynać opowieści o wojnie w chwili, w której nasza pociecha skończy trzy, cztery czy pięć lat, każdy rodzic jest w stanie wyczuć odpowiedni moment, ale przemilczeć sprawy nie wolno.

piegowate-irena

Książki z serii, o której napisałam powyżej, opowiadają o życiu pod okupacją z punktu widzenia dziecka. Nie epatują okrucieństwem, nie mówią o zabijaniu, wiele rzeczy pozostaje w domyśle – od nas zależy to czy i jak zagłębimy się w wyjaśnienia. Niektóre z nich, jak Bezsenność Jutki Doroty Combrzyńskiej-Nogali, nadają się dla trochę starszych dzieciaków, a idealna do tego, by zacząć, jest książeczka Renaty Piątkowskiej Wszystkie moje mamy, która właśnie niedawno zwyciężyła w konkursie Przecinek i Kropka na Najlepszą Książkę Dziecięcą 2013 roku.

Przypuszczam, że każdy rodzic czytający pociechom do poduszki (i nie tylko) zna to nazwisko. Seria historyjek o tym, jak ciężko się żyje, gdy ma się zaledwie kilka lat (Opowiadania dla przedszkolaków, Opowiadania z piaskownicy, Piegowate opowiadania) była dla nas nieustającym źródłem chichotów i wzruszeń – ich bohater Tomek, rezolutny bywalec piaskownicy, był przez jakiś czas ulubioną postacią książkową mojego synka, który chwilami, miałam wrażenie, bardzo chciał się do swojego ulubieńca upodobnić. Oj działo się, działo!

Książki o zwyczajach, o przysłowiach, o większych i mniejszych problemach dziecięcych, a wszystkie napisane z humorem i z wielkim wyczuciem – dorobek Renaty Piątkowskiej na stałe zagościł wśród naszych lektur. Sama autorka świetnie podsumowała swoje powołanie: Jestem pisarką i piszę książki dla niezwykłych czytelników, którzy szukają odpowiedzi na tysiące pytań, a w głowach mają tyle fantastycznych pomysłów, że aż mi zapiera dech. I choć ich plany zmieniają się w zawrotnym tempie, to może być właśnie tak, że oblepiony plastrami miś będzie pierwszym pacjentem przyszłej lekarki, z kolekcjonera plastikowych samolocików wyrośnie prawdziwy pilot, a występy w przedszkolu okażą się zapowiedzią wspaniałej aktorskiej kariery.

piegowate-sloik

Autorka tak znakomicie „czująca” dziecięcą psychikę, potrafiąca z powagą i wyrozumiałością pochylić się nad każdym Małym Cudem, nad jego marzeniami, problemami i myślami, nie tworząca dla hipotetycznej masy czytelników, ale dla każdego dziecka z osobna, tym razem napisała książkę tylko pozornie różniącą się od piegowatych przygód przedszkolaka. No bo czym różni się Tomek od Szymka, bohatera Wszystkich moich mam? Ma tyle samo lat, tak samo uwielbia się bawić, tak samo kocha swoich rodziców i tak samo pragnie żyć spokojnie, biegać po podwórku i wieczorem przytulać się do mamy. Jedyna różnica polega na tym, że nie może tego robić, bo los rzucił go w inne czasy, w odmienną rzeczywistość.

Szymek jest chłopcem, który przechodzi przez piekło wojny, który żyje w getcie, a potem musi się ukrywać, by przeżyć. Autorka pisze o tych wydarzeniach z jego punktu widzenia. Dziecko nie zauważa trupów na ulicach, nie wie, czym skończy się łapanka, nie rozumie, dlaczego mama z dnia na dzień jest chudsza. Ono odczuwa smutek, gdy znika ojciec i siostra, dziwi się, że dorosły mężczyzna może robić komuś krzywdę, potrafi każdą sytuację wytłumaczyć sobie na swój sposób.

Renata Piątkowska opowiada czytelnikom o Irenie Sendlerowej, o tym, co ta wspaniała kobieta zrobiła dla żydowskich rodzin, co zrobiła dla świata, dla ludzkości. Myślę, że żadne dziecko po jej lekturze już nie zapomni, że była kiedyś „siostra Jolanta”, która stała się mamusią dla ponad 2500 dzieci, która ratowała jego rówieśników wynosząc ich pod płaszczem, ukrywając w pudełkach, przemycając je mrocznymi korytarzami. Wierzę, że na wyobraźnię każdego małego człowieka zadziała opowieść o słoiku z nazwiskami, ukrytym w ogródku, pod korzeniami jabłonki – niczym najcenniejszy skarb. I jestem przekonana, że ten mądry kilkuletni czytelnik, gdy już dorośnie, będzie robił wszystko, by już nigdy nikt nie chciał krzywdzić dzieci i ich rodzin. I dlatego właśnie takie książki trzeba pisać i trzeba je naszym pociechom czytać.

piegowate-mural

Dodatkowym plusem publikacji są niezmiennie fascynujące ilustracje Macieja Szymanowicza, wspomnianego przeze mnie wyżej ulubieńca pokoju dziecięcego, w którym bywam co dzień. Już nawet zdarza nam się grę planszową kupić dlatego, że on ją narysował.

Miałam ogromną przyjemność uczestniczyć ostatnio w spotkaniu z Renatą Piątkowską. Przyjechała do mojego miasta, by opowiadać dzieciom z trzeciej i czwartej klasy podstawówki o swojej niezwykłej książeczce, o Irenie Sendlerowej i o czasach, w których toczy się akcja Wszystkich moich mam. Wraz z nią wśród dzieciaków zasiadła, by cudownie czytać fragmenty książki, lektorka Malwina Kożurno, wielka propagatorka akcji Murale Ireny Sendlerowej.

Nie wierzyłam własnym oczom – słuchacze, którzy zwykle swoją energią są w stanie rozsadzić szkolny budynek, bo w końcu wiek i potrzeba ruchu dają im do tego prawo, przez ponad półtorej godziny siedzieli jak zaczarowani. Nie słyszałam szeptów, nie widziałam znudzenia, zniecierpliwienia, miałam przed oczyma tylko zainteresowanie i skupienie. Pani Renata opowiadała w taki sposób, że mnie, zaprawionej w bojach czytelniczce literatury wojennej wszelkiej maści, łzy w oczach stawały. 

Powinnam napisać, że autorka jest osobą ciepłą, otwartą i miłą, ale wolę użyć innego określenia cisnącego mi się na usta – jest po prostu przekochana! Taka, jak jej książki. Niech mi pani tak mówi, bo to dla autora ważna rzecz – prosiła, gdy opowiadałam jej, jak uwielbiamy z synkiem jej historie. A ja myślę, że nic mówić nie trzeba – wystarczy sprawdzić, jakim powodzeniem cieszą się książki Renaty Piątkowskiej w bibliotekach i w księgarniach, zobaczyć, ile nagród i wyróżnień zdobywają, a przede wszystkim przekonać się, jak reagują na nie dzieciaki.

Jestem pewna, że opowieść o Szymku oraz o czasach, w których przyszło mu żyć przedstawiona przez autorkę w tak piękny, poruszający i przystępny sposób, na długo zapadnie w serca młodych ludzi, którzy byli obecni na spotkaniu. Na pewno, widząc gdzieś w Polsce mural, na którym Irena Sendlerowa trzyma kosz pełen serc, będą potrafiły bezbłędnie odczytać jego znaczenie i kiedyś przekażą tę informację dalej – swoim dzieciom. Bo „siostra Jolanta” zasługuje na to, by pamiętać o niej przez kolejne stulecia.

piegowate-z-autorka n

Autorka tekstu prowadzi bloga kulturalno-literackiego Zielono w głowie