Zacznijmy od rzeczy przyjemnych. Za wydanie Alicji na DVD odpowiada Walt Disney, a polskim dystrybutorem jest, rozszerzający ostatnio swoją działalność właśnie o filmy, CD Project. Co do Walta Disneya nikt zapewne nie miał wątpliwości, ale o jakość polskiego wydania mogły być obawy. Uspokajam. Panie i panowie z CDP już przy okazji Wiedźmina pokazali, że są poważną, w pełni profesjonalną firmą na skalę światową. Dlatego też wydanie Alicji w Krainie Czarów utrzymane jest na najwyższym światowym poziomie.
Już po wybraniu języka wita nas bardzo ładne menu z obrazkami z filmu, stylizowanymi na Rokrocznium (kalendarz pokazujący przyszłość). Płyta przeznaczona jest dla młodszych widzów, zatem posiada tak zwany Fast Play. Jest to system pozwalający zawrzeć zwiastuny, film i materiały dodatkowe w jednej linii, tak, żeby Wasz milusiński mógł obejrzeć sobie wszystko naraz. To bardzo charakterystyczne rozwiązanie dla filmów Disneya. Do tego wszystko przetłumaczone, widoczne i przejrzyste. Nie boję się powiedzieć, że to najlepsze wydanie DVD, jakie ostatnio dostałem. Zachęcające menu od razu poprowadzi młodego widza w głąb króliczej nory.
A biały królik przemówił. Głos miał czysty i nieskalany… Mimo że mówił po polsku, to dobrze długouch gadał.
A co się w niej znajduje? Zacznę od tego, że bardzo nie lubię filmów z dubbingiem, dlatego też skorzystałem z prawa wyboru, jakie dawało mi menu ustawień i pokusiłem się o oryginalną ścieżkę dźwiękową i polskie napisy. Ale, żeby być obiektywnym, musiałem zapoznać się również z wersją, którą obejrzy większość widzów, czyli, tę z polskim dubbingiem. Oczywiście pierwszy głos, na który zwracamy uwagę, to głos Alicji. Zupełnie do niej nie pasuje. Jest delikatny, piskliwy i nijak nie wbija się w klimat stworzony przez całość produkcji. Pomyślałem sobie, że film podzieli los swoich poprzedników typu Góra czarownic, szczególnie, że Mniamałyga (myszka szermierz), druga postać, którą lubię, też miała o niebo lepszy głos w oryginale. Promyk nadziei pojawił się, kiedy usłyszałem Absoluma (gąsienica-mędrzec). Jego klimatyczny niski głos pasował do starca w binoklach, ćmiącego fajkę. Podobnie było ze znikającym kotem. Mówił tonem kogoś tajemniczego i nieodgadnionego, co świetnie oddawało charakter postaci. Z niecierpliwością czekałem na scenę herbatki u Szalonego Kapelusznika. Głos Johny’ego Deppa jest na tyle charakterystyczny, a aktor tak doświadczony i dobry, że uznałem, iż polski dubbing nie dorośnie mu do pięt. I co? Kapelusznik przemówił głosem Czarka Pazury. Powiem Wam, że tak doskonale pasował do swojej postaci, tak świetnie wczuł się w rolę, że oryginalny Johny Depp mógłby się schować. Czarek ma ogromne doświadczenie w dubbingu, nie tylko filmów, ale i gier komputerowych, co na pewno bardzo pomogło w osiągnięciu tak dobrego efektu. Na szczęście nie tylko on przebijał oryginał. Pamiętam scenę z owej herbatki, kiedy to Marcowy Królik, trzymając łyżkę w ręku, spojrzał nań z podejrzliwością i zakrzyknął „Sztuciec”. Pomyślałem sobie (oglądając wersję z napisami): co za idiotyczne tłumaczenie, przecież długouch powiedział „Spoon”, czyli łyżka. Kiedy usłyszałam tego „sztućca” w wykonaniu Grzegorza Pawlaka, tylko kilka skurczów brzucha dzieliło minie od śmierci ze śmiechu. Równie mocno obawiałem się o Katarzynę Figurę, która użyczyła głosu Czerwonej Królowej, ale kiedy tylko usłyszałem Skrócić o głowę! w jej wykonaniu, doceniłem ciężką pracę CD Projectu.
Disney nie bez przyczyny właśnie z nimi podpisał umowę na dystrybucję swoich filmów. Developer z Warszawy ma ogromne doświadczenie jako wydawca i twórca lokalizacji gier komputerowych. Widać lata doświadczeń przyniosły pożądany skutek.
Mówił o tęczowych kolorach wymieszanych z mroczną barwą czerni i o gadających kwiatach, o znikających kotach, o malowaniu róż na czerwono i tym wszystkim, co tylko się śni i sprawia, że nie chcesz się obudzić
Skoro ustaliliśmy, że dubbing jest naprawdę świetny, co jeszcze wartego uwagi się w tym filmie znajduje? Jak już mówiłem, Tim Burton jest znany z mrocznego, ciężkiego klimatu. Na szczęście nie oznacza to, że tylko taki potrafi robić.
Jak wszyscy dobrze wiemy, Alicja jest młodą dziewczyną, która próbuje się oprzeć nadmiernej ingerencji rodziny w swoje życie (przede wszystkim chodzi tu o wybór męża, którego nie pozwolono jej dokonać) i ucieka z przyjęcia zaręczynowego goniąc za białym królikiem. Ten doprowadza ją do króliczej nory i przenosi w świat Krainy Czarów. A tam co? Sto procent komputerowych efektów na najwyższym poziomie. Bardzo klimatyczna, dziwna, bajkowa kraina z niebieskimi gąsienicami, gadającymi kwiatami, śmiesznymi istotami, a wszystko to pełne najróżniejszych barw. Kraina Czarów, na szczęście, nie została pozbawiona zaciemnionych miejsc i mrocznych zakamarków.
Tutaj właśnie czuć rękę Burtona. Nie jest bowiem tak że to, co jest dobre, jest tylko kolorowe i ciepłe, a to co złe — czarne i zimne. Wszystko wieje charakterystycznymi dla reżysera ciemnymi odcieniami (z jednym, nieudanym wyjątkiem) i nawet, jeżeli Alicja przechadza się po baśniowym ogrodzie, wypełnionym kolorowymi kwiatami i istotami, to nie oprzemy się wrażeniu, że jest on chłodny i niepokojący. Można by powiedzieć, że to nieudany zabieg, bo przyzwyczailiśmy się, że w bajkach Disneya dobro i zło są ściśle określone i ubrane w odpowiednie barwy, ale powiedzieć muszę, że zabiegi, jakich dokonał Burton, bardzo pasują do wykreowanego świata i podkreślają jego specyfikę. Na szczęście nie tylko kolory stanowią o wyjątkowości tego miejsca. Całe uniwersum Krainy Czarów było prześliczne i dopracowane. Animacja komputerowych postaci stoi na bardzo wysokim poziomie. Jeśli kiedyś myśleliście nad tym, jak wygląda dwunożny królik w pełnym galopie, spoglądający co chwila na zegarek, to zapewne wyobraziliście sobie go tak, jak pokazał Burton.
Wonderland wciąga swoją szczegółowością, dopracowaniem, animacją, żyjącym światem i mnóstwem oryginalnych i arcyciekawych postaci.
Spotkał na swojej drodze wiele przyjaznych i wrogich stworów, których dziwactwom nie mógł się nadziwić.
Mamy Czerwoną Królową (Helena Bonham Carter), despotyczną tyrankę z kompleksem wielkiej czaszki i hobby polegającym na skracaniu o głowę każdego, kto w jakiś sposób do jej doskonałego świata nie pasuje. Jest Biała Królowa (Anne Hathaway), zupełne przeciwieństwo swojej siostry. Dobra, zdetronizowana władczyni, która (zgodnie ze swoimi przysięgami) nie skrzywdzi nawet muchy. Mamy całą plejadę oryginalnych, bajkowych postaci, takich jak Biały Królik, Mniamałyga, dwa śmieszne grubasy, bliźniaki, Marcowy Zając (stuknięty jak jajko na Wielkanoc) czy ogromna, psowata istota o wdzięcznej nazwie Bandzierchlast.
Celowo jeszcze nie wspomniałem słowem o Alicji i Szalonym Kapeluszniku — głównych bohaterach całej opowieści i… Niestety, jej najsłabszych punktach.
Alicja — młoda dziewczyna, która wpadła do króliczej nory — przypominała mi nieco Christiana Bale’a. To jest facet „kamienna twarz”. Myślę, że jedynym sposobem na wywołanie jakichkolwiek uczuć u tego gościa byłoby ubicie mu psa na planie. Zupełnie nie potrafi grać twarzą. Podobnie jest niestety z Mią Wasikowską. Wiem, że to jeszcze młoda dziewczyna, ale nie oszukujmy się. W świecie wykreowanym w całości przez komputer, dziwnej, wyimaginowanej, zaskakującej Krainie Czarów Alicja powinna się dziwić, nie dowierzać, bać się, śmiać i wzruszać. Niestety, w porównaniu z panną Wasikowską nawet mimika twarzy komputerowych animacji wypadła lepiej. Podobnie jak w przypadku Kapelusznika.
Chociaż tutaj nie wynika to z braku umiejętności aktorskich u Johny’ego Deppa, ale raczej z jego charakteryzacji. Co z tego, że ten facet olśniewająco grał Jacka Sparrowa, że był niesamowitym Golibrodą i świetnym Edwardem Nożycorękim, skoro do roli kapelusznika nałożyli mu na twarz coś, co grubością przypominało raczej maskę Jasona z Piątku 13stego, a nie makijaż. Może i on by chciał zadziwić nas swoimi umiejętnościami i ekscentryzmem bijącym z jego min, tak potrzebnym postaci (bądź, co bądź Szalonego) Kapelusznika. Może i nawet próbował, ale co z tego, skoro to coś, co miał na twarzy, skutecznie wszystko zasłaniało. Równie dobrze można było zrobić Kapelusznika na komputerze i poprosić Johny’ego o użyczenie głosu (choć taniej i lepiej byłoby poprosić Cezarego Pazurę). Aktor niestety nie mógł się wykazać. A skoro już przy szalonym krawcu jesteśmy, to powiem Wam, że podczas jego kreacji Burton poszedł chyba tropem Charlie’go z Fabryki Czekolady. Facet był kolorowy, pstrokaty, ubrany jak z wybiegu jakiegoś artysty-projektanta, który jest jedynym człowiekiem na świecie, rozumiejącym swoje pomysły. Ktoś powie: to przecież Szalony Kapelusznik. Taki właśnie powinien być. Owszem, ale powinien przy tym pasować do całości świata, a wzięty był nie wiadomo skąd. Jedynie w scenie herbatki wyglądał dobrze. Mam tu na myśli ubiór, bo koszmarna twarz nie zmieniała się przez cały film. Pstrokacizna i kolory jego fraków, włosów, twarzy czy oczu zupełnie nie pasowały do całości obrazu. Bardzo szkoda, że twórcy zmarnowali potencjał dwóch najciekawszych postaci w filmie.
Tak przeszliśmy do słabszych punktowa produkcji. Niestety na kiepskim aktorstwie Alicji i koszmarnej charakteryzacji Kapelusznika się nie kończy.
Żałował tylko, że nie udało mu się wciągnąć w wir zapierających dech w piersiach, ciekawych przygód…
Jest jeszcze fabuła — największa bolączka filmów wypuszczanych w ostatnich latach. Niestety, Burton jest jednym z tych twórców amerykańskiego kina, któryz zachłysnęli się możliwościami, jakie niesie nowoczesna technologia i zaczęli opierać na niej ciężar swoich produkcji. Dlatego też mamy do czynienia z prostą, niespójną fabułą, w której główna bohaterka ma być niejako wybawicielką Krainy Czarów, ale sama w to nie wierzy. Mimo tego podąża cały czas ścieżką nakreśloną przez przeznaczenie (doskonale zdając sobie z tego sprawę), a zbacza z niej tylko, kiedy postanawia uratować Kapelusznika. Stwierdza, iż nigdy nikogo nie skrzywdzi, jednak staje do walki z przerażającym potworem, zwanym Żaberzwłokiem. Bez żadnej motywacji. Wszystko zdaje się naciągane i proste, a ja odniosłem wrażenie, że historia opowiedziana w filmie jest tylko pretekstem do podziwiania komputerowego świata zrodzonego w umyśle reżysera.
Kolejny poważny minus tej produkcji to fakt, że jest ona przeznaczona dla dzieci. Nie posadziłbym swojego sześcioletniego syna czy córki przed telewizorem i pozwolił im patrzeć, jak Alicja skacze po odciętych ludzkich głowach wypełniających fosę, jak Mniamałyga wydłubuje szpadą oko Bandzierchlastowi lub jak Biała Królowa miksuje ludzkie palce. Być może Burton poszedł tropem Andersena i innych baśniopisarzy, których oryginalne baśnie były miejscami naprawdę brutalne i drastyczne. Wychodzili oni bowiem z założenia, że żeby małe dziecko mogło sobie poradzić w otaczającym je świecie, musi znać zarówno dobro, jak i zło. Można się z tym zgodzić, ale Burton, zamiast pokazać dobro i zło (jak w Ołowianym żołnierzyku) pokazał najmłodszym po prostu sporo dość drastycznych scen, mogących zaowocować koszmarami.
Mimo to jest zadowolony…
Dla kogo przeznaczona jest Alicja w Krainie Czarów? Na pewno dla młodzieży i starszych widzów, którzy gotowi są przymknąć oko na niedociągnięcia fabularne i kilka wpadek. Na pewno dla tych wszystkich, którzy cenią sobie wspaniały, bajkowy świat wykonany na najwyższym poziomie, a efekty komputerowe to to, na co zwracają największą uwagę. Ten film ma przede wszystkim bawić i wbijać w fotel rozmachem. Koniecznie oglądajcie z dubbingiem. Mówi Wam to największy przeciwnik dubbingowania filmów.
Gratulacje dla zespołu CD Project. Kawał naprawdę świetnej roboty wydawniczej.
{youtube}TmPDr0-zUVQ{/youtube}
Tytuł: Alicja w Krainie Czarów
Tytuł oryginalny: Alice in Wonderland
Reżyseria: Tim Burton
Scenariusz: Linda Woolverton
Premiera kinowa: 5 marca 2010 (Polska) 3 marca 2010 (Świat)
Produkcja: USA
Czas trwania: 1 godz. 48 min.
Muzyka: Danny Elfman
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Na podstawie: Lewis Carroll „Alice’s Adventures in Wonderland” i „Through the Looking Glass” (powieść)
Premiera DVD: 2 lipca 2010
Gatunek: familijny, fantasy, przygodowy