9Trzy części. Trzy postacie. Trzy historie. Razem dziewięć. Liczba, która prześladuje każdego z bohaterów i przewija się w tle filmu. Filmu, którego interpretacji może być dużo więcej niż dziewięć.

Produkcja Johna Augusta, naczelnego scenarzysty Tima Burtona, to obraz skądinąd dziwny. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czemu on powstał, jakie niesie ze sobą przesłanie i… o co w nim tak naprawdę chodzi. W tajemniczy jednak sposób udaje się twórcy przykuć widza do ekranu – przynajmniej na początku.

 

Że nie jest to zwykła hollywoodzka produkcja widzimy już na starcie. Podzielono ją wyraźnie na trzy części – każda opowiadająca inną, choć mającą wspólne podstawowe założenie, historię. Każda z nich mogłaby być materiałem na osobny film lub chociaż odcinek serialu telewizyjnego, gdyby nie finał produkcji, gdzie wszystko się łączy… no, prawie wszystko. Wspomniane wspólne założenie zaś to relacje twórcy z jego dziełem, prezentowane w bardzo różnych wymiarach.

Zatytułowana „The Prisoner” pierwsza część przedstawia historię Gary’ego, słynnego aktora telewizyjnego. Ten, jak na prawdziwą gwiazdę przystało, lubi sobie poużywać. W końcu zostaje skazany na areszt domowy, gdzie jedynymi ludźmi, z którymi może porozmawiać są jego publicystka i podkochujaca się w nim sąsiadka. Gary’emu – i równolegle widzowi – świat zaczyna się wydawać dziwny, nierealny. Głównemu bohaterowi wydaje się, że widzi siebie w jakichś innych, bliżej niezidentyfikowanych wcieleniach. Zaczyna kwestionować nie tylko słuszność wyroku, ale i całą rzeczywistość. Po chwili, gdy rozpoczyna się druga część pt. „Reality Television„, widz jest równie skonfundowany, co postać grana przez Reynoldsa. Aktor staje się producentem, dom planem i zarazem studiem telewizyjnym, a Gary niejakim Gavinem. I Gavin też ma nielekko w życiu.

Całkowite pomieszanie z poplątaniem następuje wraz z „Knowing„, finalną odsłoną. Historia Gabriela, twórcy gry komputerowych, wywraca całą fabułę filmu do góry nogami. Zresztą, tak jakby wcześniej było już wiadomo, o co chodzi. „Dziewiątki” w swoim zwiarowaniu i absurdalności przypominają nieco filmy Davida Lyncha. Problem jedynie w tym, że Augustowi nijak do szalonego, ale i genialnego twórcy „Blue Velvet” i „Prostej historii”.

Choć film trwa ledwie półtorej godziny, historie niestety niemiłosiernie się dłużą. Poza Reynoldsem nie ma też żadnej wybijającej się kreacji aktorskiej, co zresztą za bardzo nie dziwi, bo scenariusz mimo swojej pokręconej warstwy fabularnej jest dosyć prosty i nie zgubi się w nim nawet przeciętny zjadacz hamburgerów. I właśnie szkoda, że to i do niego ten obraz w założeniu miał trafić – europejski zjadacz chleba ma dużo wyższe standardy.

Dlaczego warto jednak sięgnąć po płytę DVD z „Dziewiątkami”? Bo film porusza dosyć ciekawy temat – temat tego, w jakim stopniu człowiek kreuje rzeczywistosć wokół siebie i jak jego zdolności twórcze mają się do mocy twórczej samego Boga? W intrygujący sposób produkcja Johna Augusta stawia te pytania, proponując zarazem skrawki zdań, z których widz sami musi złożyć sobie odpowiedź. A możliwych kombinacji – jak wspomniałem – jest co najmniej dziewięć.

{youtube}c5mFAc1OTVM{/youtube}

Ocena: 6/10

Autorem recenzji jest Dawid Rydzek