Oglądanie sztuk Szekspira wystawianych w oryginale jest przeżyciem niepowtarzalnym, bezcennym dla kogoś, kto ma lekkiego bzika na punkcie historii Anglii (jakby ktoś nie wiedział – mowa o mnie). Język angielski jest mową, którą posługiwali się wszyscy moi ulubieni bohaterowie fascynującej opowieści o dziejach Albionu. Osobiście uważam, iż nawet najlepsze tłumaczenia utworów największego dramaturga wszech czasów zniekształcają ich niepowtarzalny styl i rytm, jednak koronnym argumentem jest potrzeba dostarczenia odpowiedniej pożywki dla wyobraźni – słuchając języka, którego używał autor można zamknąć oczy i przenieść się w czasie na dwór elżbietański, poczuć się XVI-wiecznym widzem. A to powoduje zdecydowanie szybsze bicie serca.

Na ekranie oglądałam ich wiele, ale na żywo, na deskach prawdziwego teatru – jeszcze nigdy. Był najwyższy czas żeby to zmienić. 23 stycznia br. wbiegłam niemal w podskokach w progi londyńskiego centrum kultury Barbican Centre, największego tego typu obiektu w Europie. Zachwyciłam się gwarem tam panującym, tłumami ludzi pragnącymi doświadczyć czegoś pięknego, obcować ze sztuką. Teatr jest tylko niewielką częścią Barbicanu, oprócz niego znajdują się tam kina, sale koncertowe, galerie sztuki, biblioteka, tam ma swoją siedzibę London Symphony Orchestra, tam regularnie występuje Orkiestra Symfoniczna BBC… To, w jaki sposób kultura i sztuka przyciągają w Anglii tłumy zachwyca i wzbudza zazdrość. Co roku teatry na West Endzie odwiedza 13 milionów ludzi – jak można to sobie w ogóle wyobrazić? Na widowni widziałam ludzi starszych, młodszych, nastolatków, na ich twarzach obserwowałam podniecenie i radość – dyskutowali, komentowali, przeżywali. Cudowna atmosfera udzielała się natychmiast każdemu, kto tylko przekroczył próg teatru.

Zaprojektowana ze smakiem i prostotą sala teatralna tylko na moment przyciągnęła mój wzrok, który natychmiast skupił się na scenie. Dzięki nowoczesnej technologii osiągnięto niewiarygodny efekt – elementy Westminster Abbey, monumentalnej gotyckiej katedry, zostały w tak zmyślny sposób wyświetlone po bokach sceny, że przenikając się nawzajem tworzyły trójwymiarowy obraz porażający pięknem i oryginalnością. Pośrodku, na katafalku, stała prosta, czarna trumna.

Ryszard II to element cyklu kronik o władcach Anglii pisanych przez Szekspira w latach 90-ych XVI wieku. Opowiada historię króla, który uważany za tyrana i despotę, a przede wszystkim za monarchę trwoniącego pieniądze w sposób, oględnie mówiąc, niezbyt przemyślany, został strącony z tronu, osadzony w więzieniu i zamordowany. Tekst dramatu ukazuje doskonale niejednoznaczność zarówno postaci Ryszarda, jak i jego wrogów. Wydaje się jakby głównym celem autora, poza niezwykle chwalebnym zachowaniem dla potomnych samej prawdy historycznej (Szekspir czerpał wiedzę ze średniowiecznych kronik), była przestroga przed podnoszeniem ręki na namaszczonego władcę, przed uzurpowaniem sobie prawa do wydawania wyroków i decydowania o tym, co jest dla kraju lepsze. Obalenie Ryszarda II było jednym z pierwszych kroków do wybuchu pół wieku później Wojny Dwóch Róż, która dzieliła i wykrwawiała Anglię przez wiele lat, doprowadziła do kryzysu władzy i kompletnej zmiany dynastii panującej.

Ryszardowi daleko było do ideału średniowiecznego władcy. Trwonił pieniądze na niepotrzebne wojny, słuchał bandy deprawujących go pochlebców, z którymi dobrze się bawił nie myśląc o konsekwencjach i w sposób bezwzględny pozbywał się każdego, kto wydawał się być zagrożeniem dla jego nieograniczonego niczym panowania. Lud go nie kochał, bo jak tu kochać kogoś, kto kilka razy do roku nakłada na poddanych nadprogramowe podatki? W ryzach trzymał ich tylko strach przed karą boską za sprzeciwianie się pomazańcowi. Także lordowie bali się przemawiać młodemu królowi do rozsądku – niejeden już w tajemniczych okolicznościach zniknął z powierzchni ziemi lub został wygnany z mało jasnych powodów. Ryszard rządził żelazną ręką – wykorzystywał każdą okazję do pozbycia się potencjalnych przeciwników, pod byle pretekstem odbierał majątki ich właścicielom, by przeznaczać je na zbrojne wyprawy, artystyczne zachcianki, przebudowę stolicy.

1947403 473794559410307 746007488 n

Ryszard II, mierzący 180 cm wzrostu, był szczupłym mężczyzną o jasnej cerze i włosach koloru ciemnoblond sięgających ramion. (…) cechowała go odwaga i wielokrotnie okazywał się żarliwie lojalnym przyjacielem. (…) Ryszard dał się również poznać jako człowiek wykształcony, wielki mecenas sztuki i literatury. (…) Westminster Hall, który odbudował po dziś dzień pozostaje świadectwem przepychu jego rządów. – tak o synu Czarnego Księcia pisze Alison Weir w książce Lancasterowie i Yorkowie. Wojna Dwóch Róż. Królem został w 1377 roku mając niespełna dziesięć lat – od najwcześniejszego dzieciństwa wpajano mu silne poczucie nieprzeciętności. Wrażliwy chłopiec o artystycznej duszy i wykwintnym guście został wychowany na ekstrawaganckiego, upartego i wybuchowego władcę, który podniósł kult monarchy na wyżyny sztuki. Z czasem zaczął rządzić niczym tyran uzurpując sobie prawo do decydowania o wszystkim, łącznie z życiem i majątkami swoich poddanych.

Czyny Ryszarda świadczą o tym, że nie do końca ufał opiece Opatrzności, gdyż pozbywał się każdego, kto mógłby w najmniejszym stopniu zagrozić jego panowaniu. I nawet nie przychodziło mu do głowy, żeby się z tym jakoś specjalnie kryć. Nic więc dziwnego, że wreszcie przebrała się miarka – wygnany kuzyn wrócił na czele armii, by rzucić władcy wyzwanie. Większa część społeczeństwa przyłączyła się do najeźdźcy i Ryszard II został sam w obliczu klęski.

Mówi się, że rządy Ryszarda były jednym z najbardziej katastrofalnych okresów w historii Anglii. Wydaje się, że jest tak nie tylko ze względu na sam okres panowania nieodpowiedzialnego króla, ale także z powodu konsekwencji, jakich były przyczyną. Po najeździe Bolingbroke’a nagle okazało się, że po koronę może sięgnąć każdy, że nietykalność władcy jest mitem, a na tronie równie dobrze może zasiąść ktoś spoza głównej linii dziedziców wyznaczonych przez twórcę dynastii i tradycję. Tym samym z każdym dniem narastała liczba chętnych do tego, by samemu znaleźć się w gronie wybrańców. Lancasterowie i Yorkowie wywołali wojnę domową – i to dopiero ona stała się największą katastrofą średniowiecznej historii Anglii. Walki nie tylko podzieliły i zrujnowały kraj, nie tylko spowodowały wylanie olbrzymiej ilości krwi, ale przede wszystkim otworzyły drogę do tronu ludziom, którzy pierwotnie o takim zaszczycie nie mieli co marzyć. Tudorowie, którzy bocznymi drzwiami wślizgnęli się do królewskiego pałacu stworzyli mocną, charakterystyczną dynastię, niemniej jednak rządy Henryka VIII były pod wieloma względami dla kraju tragiczne.

Historia jest przepełniona niejednoznacznymi postaciami, decyzjami, wydarzeniami. Z jednej strony wydaje się oczywiste, że lekceważeni możni podniosą na króla rękę, by zmienić niechciane rządy, z drugiej nie jest to przecież nic innego jak zdrada, złamanie przysięgi lojalności wobec majestatu i wobec władcy, któremu ślubowało się posłuszeństwo. Z perspektywy czasu Szekspir już wiedział: obalenie Ryszarda II, wnuka Edwarda III spowodowało, iż nagle każdy poczuł, że ma do tronu takie same prawo jak zwycięski Bolingbroke, syn Jana z Gandawy.

Szekspirowski Ryszard, którego miałam szczęście poznać i obserwować w najdramatyczniejszym okresie jego życia jest postacią wywołującą mieszane uczucia. Z jednej strony jest niezrównoważony i nieodpowiedzialny, z drugiej pełen majestatu, dostojeństwa i silnej woli. Patrzymy na niego jak na kogoś, kto nie nadaje się na władcę, a jednocześnie nie wyobrażamy sobie, że ktoś mógłby podnieść rękę, by strącić go z tronu. Król jest tak przekonany o własnej nieomylności i przepełniony wiarą w błogosławieństwo Boże, że nieświadomie zaczynamy w to wierzyć i my.

Sama sztuka Szekspira, choć nie tak popularna poza granicami Anglii jak inne jego nieśmiertelne, uniwersalne dramaty jest przykładem na to, jak znakomitym psychologiem był autor. Postać Ryszarda jest zachwycająco kompletna, prawdziwa. Jego charakter to mieszanka potęgi, pychy i nieograniczonej wiary we własne siły oraz niepewności, strachu o to, co przyniesie jutro, wahania, histerii.

1926983 473794546076975 936422392 n

O zagranie roli tytułowej Gregory Doran, reżyser przedstawienia, poprosił Davida Tennanta, charyzmatycznego aktora, który już nie raz udowodnił, jak znakomicie czuje Szekspira. Jego Hamlet stał się wydarzeniem sezonu 2008/2009, a Tennant jest od tamtej pory uważany za najlepszego odtwórcę roli duńskiego księcia bodajże od czasów Laurence’a Oliviera. Przy wszystkich wadach jakie Ryszard Tennanta prezentuje nie sposób go nie lubić – razem z nim zaczynamy wierzyć w to, że korona na jego skroniach ma magiczną moc, a władca zasiadający na tronie jest bożym pomazańcem. Początkowo prezentowany przez niego silny charakter poraża i w wielu przypadkach zachwyca, z czasem wychodząca na wierzch niepewność i rozpacz z powodu zdrady przyjaciół wywołuje współczucie. Wreszcie odwaga w obliczu klęski, wyższość nad oprawcami, szlachetność nie dająca się deptać przeciętności wyzwala w widzu mimowolny podziw.

Tyle już o Ryszardzie II napisałam, a jeszcze nawet nie pozwoliłam wyjść aktorom zza kulis. Oto siedzę w trzecim rzędzie, zachwycam się scenografią i czekam na godzinę 19.15 (czasu londyńskiego). Zaczęło się punktualnie…

Światła przygasły – na scenie pojawiła się wysoka, imponująca postać lady Gloucester, grana przez znaną i cenioną w Anglii (między innymi za role szekspirowskie) aktorkę Jane Lapotaire. Z płaczem upadła na kolana przy trumnie męża, który zszedł z tego świata w sposób dość gwałtowny. Pomógł mu w tym ktoś z bandy hipokrytów schodzących się właśnie, by pożegnać królewskiego wuja, udających, że spotkała ich tak wielka tragedia. Lordowie, możni, damy dworu, słudzy… Po kilku chwilach pojawił się On – władca absolutny, wysoki, z podniesioną głową i butnym spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu, kroczący dostojnie, a jednocześnie błyskawicznie przemieszczający się z miejsca na miejsce, niczym złota strzała. Ryszard II, wnuk króla Edwarda III Plantageneta, syn Edwarda zwanego Czarnym Księciem, bohatera wojny stuletniej, który nie zdążył zasiąść na angielskim tronie, gdyż zmarł rok przed śmiercią ojca. Koronowany jako dziesięciolatek, w chwili, w której go poznajemy ma 32 lata.

David Tennant – gwiazda spektaklu błyszcząca na tle nawet najwspanialszych brytyjskich aktorów. Jego interpretacja postaci Ryszarda wydaje się nieprawdopodobna dla kogoś, kto wcześniej sztukę jedynie czytał. Nie tylko ożywił swojego bohatera, dodał mu wielowymiarowości i kolorów, ale przede wszystkim uczynił z niego prawdziwego człowieka, pełnego wad i zalet, chwilami wielkiego, potężnego i poruszającego, innym razem zaskakująco małego, przygniecionego odpowiedzialnością, zdradą najbliższych, rozczarowaniem. Tennant prezentuje na scenie nieprzebraną gamę uczuć, potrafi być jednocześnie wyniosły i przerażony, załamany i majestatyczny, a wszystko to jest przemyślane w najdrobniejszym szczególe i uzasadnione. Po jakimś czasie dochodzi się do wniosku, że aktor wychodząc na scenę zabrał ze sobą ducha Ryszarda podpowiadającego mu co robić, by wyglądać i zachowywać się jak król przekonany o własnej wyższości nad resztą świata, a co za tym idzie – nie pojmujący, dlaczego ta reszta świata nagle przestała oddawać mu bałwochwalczą cześć.

Mimo iż bardzo wysoki, Ryszard II jest królem bez mała eterycznym – jest tak szczupły, iż czasem ma się wrażenie, że prześwituje przez niego słońce, że światło przenika nie tylko przez jego piękne szaty, lecz także przez całe ciało. Doznanie to potęgują długie włosy, które otaczają jego drobną głowę niczym promienie. Poddani patrząc na niego widzą południowe słońce, świetliste i groźne. Z drugiej strony zdają sobie sprawę z tego, że ten wielki władca, uzurpujący sobie prawo do bycia monarchą absolutnym jest tylko delikatnym i wrażliwym młodzieńcem, przekonanym o własnej wyjątkowości i nietykalności. Wszyscy udają lojalność i posłuszeństwo, w rzeczywistości bardzo doskwiera im zginanie kolan przed tym butnym, a jednak fizycznie kruchym człowiekiem.

Tennant jest starszy niż Ryszard, który umarł mając zaledwie 33 lata, jednak patrzymy na niego jak na człowieka bez wieku, ponadczasowego, udowadniającego, że uniwersalność sztuki nie zwraca uwagi na wiek. Biega po scenie niczym młodzieniec, a jego twarz wyraża za każdym razem tyle emocji, że mimowolnie czuje się podziw dla jego niesamowitej mimiki. Wyczuł rolę bezbłędnie – te fragmenty, które podczas czytania dramatu zwracają uwagę potencjałem postaci Ryszarda, w wykonaniu aktora już przeszły do historii teatru i unieśmiertelniły całe przedstawienie.

10000151 473794556076974 1209727641 n

Scena, w której król wraca z wyprawy do Irlandii, zastając kraj w stanie wojny i dowiadując się, że wszyscy sojusznicy go opuścili, a najwierniejsi przyjaciele zdradzili bądź zginęli, jest jedną z najlepszych w całej sztuce. Zasługa to zarówno Szekspira, jak i Tennanta, który włożył w graną przez siebie postać bardzo wiele indywidualnego podejścia, przetworzył po swojemu emocje targające bohaterem, doprawił szczyptą własnej osobowości, a na koniec okrasił z lekka czarnym humorem pozornie bez wysiłku stosując manierę nieraz wykorzystywaną przez samego dramaturga.

Ryszard co rusz zmienia zdanie, nie może się zdecydować czy jeszcze jest pewien swojej boskości i nietykalności, czy też może już dać sobie prawo do rozpaczy i popadania w histerię. Przy całym dramatyzmie historii, tragizmie postaci i wydarzeń Tennant potrafił wydobyć z tekstu każdy przejaw komizmu słownego, z premedytacją przerobić na własną modłę i zachwycić widza wyolbrzymieniem pewnych zachowań swojej postaci, rozmyślnym przejaskrawieniem. Tym sposobem genialnie wręcz równoważy pokłady królewskiej godności i majestatycznej potęgi jaką w wielu momentach obdarza Ryszarda.

Humorystyczne elementy bardzo przydały się też w scenie, której akcja toczy się w Parlamencie. Stanowią wspaniałą przeciwwagę dla dramatyzmu i pewnej dozy patetyczności mogące odrobinę za bardzo zdominować momenty, w których Ryszard jest sądzony, oceniany oraz poniżany przez niedawnych przyjaciół i poddanych, chwile, w których ma przekazać koronę i władzę najeźdźcy. Aktor w dużej mierze wykreował i wyeksponował drwiący stosunek upadłego władcy do swoich prześladowców. Niezwykła postać Ryszarda jaśnieje w otoczeniu chmurnych, ponurych i niesympatycznych zwycięzców, którzy chcieliby nad nim górować, pokazać mu, że pokonany – jest nikim. Postawni i bogato ubrani są jednak zaledwie nieistotnym tłem dla kruchej, delikatnej postaci króla stojącego pomiędzy nimi boso, ubranego w prostą białą szatę sięgającą kostek. Wyprostowany, wysoki i pełen godności jest bardziej dostojny od wszystkich swoich oprawców razem wziętych. Jednym gestem, spojrzeniem, słowem sprawia, że każdy zdrajca spuszcza wzrok i momentami czuje chęć, by upaść na kolana przed tym szczupłym, poniżanym człowiekiem, który nawet pokonany i strącony z wysokości tronu pozostaje jedynym prawowitym królem. Tennant kilkakrotnie wykorzystuje w tej scenie ironiczny dowcip, by tym dobitniej pokazać, jak Ryszard kpi ze swoich oprawców, jak upokarza Bolingbroke’a uzurpującego sobie prawo do tronu, ale nagle głupiejącego w obliczu konfrontacji twarzą w twarz z pokonanym i złamanym kuzynem. 

David Tennant dokonał rzeczy niewyobrażalnej – stał się bardziej majestatyczny i wspaniały niż jakikolwiek król mógłby w rzeczywistości być – przy całej swojej szczupłości, delikatności, chwilami niemal kobiecej urodzie, a jednocześnie przy swoim charakterze, który sprawia, że zarówno w życiu publicznym jak i prywatnym uśmiech, serdeczność i życzliwość niemal nie schodzą mu z twarzy. Mając w pamięci jego rolę w Doktorze Who, najpopularniejszym serialu w Wielkiej Brytanii, nie przypuszczałam, że będzie w stanie pokazać na scenie taki gniew, iż podskoczą ze strachu nie tylko aktorzy, ale i cała widownia, taką wściekłość, że przerażony widz niemal cofnie się do tyłu, taką potęgę, że podświadomie ma się ochotę zakrzyknąć: Niech żyje król!

Ogólnie rzecz ujmując Ryszard II był dla mnie sporym zaskoczeniem – dramat, który wcale nie należał do moich ulubionych dzieł Szekspira okazał się mieć wielki potencjał. W rękach zdolnego reżysera (Gregory Doran – nowy dyrektor artystyczny Royal Shakespeare Company) przekształcił się w dzieło niezapomniane, wręcz zmuszające do refleksji nad historią i nad ludźmi, którzy ją tworzą. Zachwycił mnie pod każdym niemal względem – nie tylko jako kompletna całość, hipnotyzująca mnie przez ponad dwie i pół godziny, nie tylko z powodu porywającego popisu głównego aktora, ale także dzięki doskonałemu współgraniu ze sobą niemal każdego składnika zastosowanego przez twórców.

Wszyscy aktorzy pojawiający się na scenie stanowią tło dla występu Davida Tennanta, jednak nie ma w tym niczego dziwnego. Ryszard II to postać dominująca nad całością, sztuka jest opowieścią o nim, o jego czynach, charakterze, o złożoności i niejednoznaczności bohatera. Jest on głównym środkiem prowadzącym do celu – a tym stało się dla Szekspira ukazanie ważnego momentu w historii Anglii, zwrócenie uwagi współczesnych na problemy władzy, na konsekwencje braku następcy tronu (co dość mocno uprzedziło do niego Elżbietę I). Niemniej jednak większość artystów występujących obok Tennanta stanowi znakomity drugi plan, potwierdzający moje bardzo wysokie mniemanie o stopniu uzdolnienia brytyjskich aktorów.

1964358 473794549410308 844074871 n

Najbardziej ze wszystkich zachwycił mnie Oliver Ford Davies, odtwórca roli księcia Yorku. Davies od czasu do czasu przewijał się w rolach epizodycznych w najróżniejszych produkcjach (na przykład w Rozważnej i romantycznej, w Idealnym mężu… ach, no tak, w Gwiezdnych Wojnach też…), jednak prawdziwym, porażającym wręcz talentem raczy nas głównie na scenie teatralnej. Dla mnie pozostanie za wieki najcudowniejszym jakiego ziemia nosiła Poloniuszem z Hamleta! Aktor tak doświadczony mógłby łatwo popaść w rutynę i powtarzalność, jednak on od lat jest fascynujący i oryginalny. Miałam chwilami ochotę po prostu wbiec na scenę i go uściskać – tak wielką sympatię wywoływał w mojej duszy urzeczonej nie tylko samym odtworzeniem uczuć i charakteru postaci, ale przede wszystkim tym, jak świeżo i z pasją grał swoją rolę. Poza tym Davies prywatnie jest uroczym, uśmiechniętym człowiekiem, którego lata sukcesów nie przekonały, że wcale nie musi metrem wracać z pracy do domu.

Zazwyczaj zahukany, cichy, złamany odpowiedzialnością i koniecznością dokonania niemożliwego wyboru, we własnym domu York staje się wulkanem energii, niezłomnym stróżem sprawiedliwości aż do przesady (o ile w ogóle o czymś takim jak sprawiedliwość w tamtych czasach można mówić). Do końca pragnął być wiernym władcy, synowi swego najstarszego brata, lecz jego lojalność co rusz zostawała wyczynami Ryszarda wystawiana na próbę. Miarka się przebrała w chwili, w której król skonfiskował majątek Jana z Gandawy minutę po jego śmierci, do której w sposób pośredni się przyczynił. York wybiera mniejsze zło – w jego mniemaniu – i przechodzi na stronę Henryka Bolingbroke’a, syna Jana z Gandawy. Jego zdrada w pewnym momencie będzie dla Ryszarda jedną z największych tragedii.

Przyznać trzeba, że rola Olivera Forda Davisa była godnym uzupełnieniem gry aktorskiej Davida Tennanta. Od żadnego z nich nie można było oderwać oczu, obaj wywoływali we mnie emocje, których okazywania wcale się nie wstydziłam. Przez większość spektaklu siedziałam pochylona do przodu, niemal wyskakująca z fotela, aby być jeszcze bliżej sceny, aby poczuć się częścią widowiska. Uświadamiałam to sobie dopiero w momentach, w których na scenie nie było żadnego z tych dwóch fascynujących aktorów.

1927211 473794552743641 871784871 nDo udanych występów należy debiut teatralny Emmy Hamilton, aktorki pochodzącej z Australii, której zadaniem było odegranie roli królowej, żony Ryszarda II. Izabella de Valois była postacią zadziwiającą. Szekspir uczynił z niej kobietę kochającą swojego męża, godną towarzyszkę władcy, stojącą w jego cieniu, a jednak wyrazistą i pewną siebie. W rzeczywistości francuska księżniczka poślubiła owdowiałego Ryszarda mając zaledwie siedem lat, w roku 1396. Miało to zapewnić pokój między dwoma, niezbyt się lubiącymi, państwami. Małżeństwo, z przyczyn oczywistych, skonsumowane nie zostało, Ryszard pojechał wojować do Irlandii, a ponieważ po powrocie miał ważniejsze sprawy na głowie niż przejmowanie się żoną, która nawet nie stała się jeszcze kobietą, Izabella nigdy go już nie zobaczyła. Bolingbroke, który stał się już Henrykiem IV, usiłował ją ożenić ze swoim synem, ale uparta nastolatka trwała w żałobie po mężu. Po jakimś czasie wróciła do Francji.

Szekspir dodał lat swojej bohaterce, uczynił z niej dojrzałą kobietę pragnącą walczyć z przeciwnościami losu o miłość. Postać Emmy Hamilton podobno niezwykle ewoluowała od czasu pierwszych przedstawień w Stratfordzie, gdzie widać po niej było jeszcze pewną nieśmiałość i dystans w stosunku do utytułowanych kolegów. Ja mogłam już obserwować na londyńskiej scenie aktorkę, która wspaniale zgrała się z ekipą i świetnie pokazała wszelkie emocje targające nieszczęsną królową. Jej rozpacz nad losem Ryszarda jest niezwykle prawdziwa – z jednaj strony królowa pragnie oddać się cierpieniu, chce dać sobie prawo do płaczu i błagania o litość, z drugiej wychowanie i przekonania nie pozwalają jej jawnie okazać smutku i żalu. Wie, że musi być silna, by wspierać męża, by nie okazać wrogowi jak bardzo się boi rozłąki i tęsknoty za nim. Chwilami bardzo nieszczęśliwa, w obliczu nieuniknionego stoi z podniesionym czołem. Choć jest to postać epizodyczna, to jednak została pięknie zarysowana zarówno przez autora sztuki, jak i odtwórczynię tej roli. Dodatkowo została podkreślona i wyraziście zaznaczona na scenie przepięknymi kostiumami.

Najsłabiej ze wszystkich aktorów prezentuje się Nigel Lindsay grający Bolingbroke’a. Jest to jego debiut pod patronatem Royal Shakespeare Company i osobiście mam nadzieję, że ta rola zakończy współpracę Lindsay’a z najbardziej znanym zespołem teatralnym na świecie. W sztuce królewski kuzyn jest zadziorny, niesforny, waleczny, a jednocześnie sprawiedliwy i niepragnący walki za wszelką cenę. Zostaje niejako zmuszony przez Ryszarda do wkroczenia zbrojnie na angielską ziemię – najpierw wygnany niemal bez powodu, a następnie ograbiony z majątku, który należał mu się prawnie po śmierci ojca. Jego głównym celem było odebranie królowi swojej własności. Poniesiony na fali niezadowolenia ludu z rządów króla uznał w końcu, iż nie pozostaje mu nic innego, jak tylko sięgnąć po koronę.

Bolingbroke zawsze sprawiał na mnie wrażenie człowieka z charakterem, silnego, ale podporządkowującego się władzy, której ślubował wierność. Jednocześnie jest to postać posiadająca własne zdanie, nieuginająca się pod naciskiem, ale także łaskawa i sprawiedliwa. Nigel Lindsay nie pokazał na scenie żadnej z tych cech. Zaprezentował nam nieokrzesanego mięśniaka miotającego się to tu, to tam, w zależności od tego, w którą stronę ktoś go popchnie. Brak mu wyrazistości, co doskonale (może bezwiednie, a może wręcz przeciwnie) wykorzystał Tennant wbijając Bolingbroke’a bosą piętą w ziemię w scenie przekazania korony. Pokonany król każdym słowem i gestem drwi z przeciwnika, który stojąc z głupią miną nie ma pojęcia co począć, który daje sobą manipulować człowiekowi pozornie złamanemu i upokorzonemu. Ryszard pada przed Henrykiem na kolana, a ten nie ma pojęcia, co z tym fantem zrobić – cofa się o pół kroku i odchodzi, co jest bardzo mało królewskie, moim skromnym zdaniem. Nigel Lindsay był sztuczny i bierny – stanowił najsłabszy punkt przedstawienia.

1974633 473794562743640 636241242 nPozostali aktorzy nie zrobili na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia, nie zapisali się na dłużej w pamięci, gdyż ich role nie pozwalają na rozwinięcie skrzydeł. Trochę rozczarował Michael Pennington (Jan z Gandawy), którego doświadczenie jako aktora szekspirowskiego jest imponujące. Tutaj zagrał swoją postać zaledwie poprawnie, nie oczarował, nie sprawił, że poruszył mnie dramat bohatera, w którego miał zaszczyt się wcielić. Pennington był dobry, a nawet bardzo dobry, niemniej jednak nie zabłysnął tak, jak tego oczekiwałam. Z młodych artystów, którzy są na początku swojej teatralnej kariery, wybijali się dość mocno Oliver Rix jako Aumerle i Miranda Nolan jako dwórka królowej.

Zadziwiła mnie scenografia. Po sztukach Szekspira, które nie zostały przeniesione w czasy bardziej nam współczesne spodziewam się zwykle bogatych wnętrz zapełnionych pięknymi rekwizytami i kosztownymi materiałami. A tymczasem tutaj dostałam minimalizm ograniczony do kilku przedmiotów i nie bardzo wyszukanych kostiumów (z wyjątkiem szat królowej i większości strojów króla – interesujące podkreślenie pary rządzącej), miejscami nawet zredukowany do współczesnych elementów. Gdybyście jednak zaraz po przedstawieniu zapytali mnie, jakie wrażenie zrobiła na mnie scenografia, to byłabym w stanie wyrazić nie tylko zachwyt, ale przede wszystkim wielkie zdziwienie faktem, iż w ogóle nie zwróciłam uwagi na sporą dawkę umowności, na skromność kostiumów świty królewskiej, na brak bogatych rekwizytów i majestatycznego tła. Wyszłam z teatru przekonana, iż wszystko było jak trzeba – metalowe rusztowanie w zupełności zlało się w moich wyobrażeniach z blankami potężnego zamku (zwłaszcza, że Ryszard II pojawił się na nich w sposób niezwykle spektakularny – zjeżdżając z całą konstrukcją spod sufitu, niczym słońce zniżające się do poziomu ludzi, którzy zmuszają go do zstąpienia z nieba na ziemię), nieprzesadnie zdobne ubiory świty królewskiej uświadomiły, że w tamtych czasach tak właśnie się ubierano, a dźwięki i światło zastąpione zostały w mojej pamięci przez las, morze, słońce… Najpiękniejsza była oczywiście katedra zaprezentowana na początku przedstawienia. Muzyka i oświetlenie dopełniły kompletnej całości, stanowiąc idealne tło dla historii opowiadanej słowami XVI-wiecznego barda, wpływając na wyobraźnię i pozostawiając wrażenie uczestniczenia w prawdziwych wydarzeniach.

Po zakończeniu występu nie mogłam się powstrzymać przed nagrodzeniem aktorów brawami na stojąco. Oszołomiona znalazłam się nagle na widowni współczesnego teatru, podczas gdy jeszcze chwilę temu znajdowałam się w lochach zamku Pontfract, w których Ryszard II został skrytobójczo zamordowany. Pozostało mi tylko podziękować oklaskami ludziom, którzy zaprosili mnie do magicznego świata wyobraźni, którzy dla mnie zmienili się w postaci historyczne i pokazali mi dawne dzieje, tak bardzo mnie fascynujące, którzy przez cały ten czas mówili do mnie w przepięknym, dźwięcznym języku – tym samym, jakim kiedyś porozumiewali się Ryszard i jego dwór, tym samym, w którym niemal 200 lat później Szekspir spisał ich historię okraszając ją po swojemu odrobiną fantazji.

Tytuł sztuki: Richard II
Reżyser: Gregory Doran
W rolach głównych: David Tennant, Oliver Ford Davies, Nigel Lindsay, Emma Hamilton
Muzyka: Paul Englishby
Scenografia: Stephen Brimson Lewis 
Stratford-upon-Avon – 10 X-16 XI 2013
Londyn, Barbican Centre – 9 XII 2013 – 25 I 2014

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *