Ale, ale. Wygląd to ostatnia kwestia, na którą warto zwracać uwagę. Ileż ważniejsza jest treść!
Sugestywna i plastyczna opowieść McCammona rozpoczyna się tuż przed wybuchem globalnego atomowego konfliktu. Próżne nadzieje, że uda się go uniknąć… oto światowe mocarstwa sprowadzają na szarych obywateli koniec świata – a może raczej początek piekła?
Łabędzi śpiew to napisana z rozmachem i precyzją wielowątkowa opowieść o ludziach zmagających się z niewyobrażalnym koszmarem. McCammon kreuje wielu bohaterów – od prezydenta Stanów Zjednoczonych poniekąd odpowiedzialnego za kataklizm, przez wojskowych, zapaśników, samotną matkę i niepozorną dziewczynkę obdarzoną pewnym darem, po bezdomnych i owładniętą religijnym szaleństwem zakonną siostrę, która smutki topi w alkoholu i powoli traci nadzieję na zbawienie… A jednak to ona właśnie odnajdzie pewien niezwykły artefakt, który wzbudzi zainteresowanie trudnych do pojęcia sił… Jakby bowiem mało było samej nuklearnej zagłady, ogarnięta bólem i chaosem Ziemia ściąga na siebie jeszcze tajemnicze siły nie z tego świata, mające najwyraźniej wrogie zamiary…
Tytuł powieści jest dwuznaczny. Czy mamy tu „łabędzi śpiew” ludzkości – ostatnie dzieło tuż przed śmiercią, ostateczna walka dobra ze złem? McCammon niewątpliwie nawiązuje tu też do imienia jednej z głównych bohaterek – Swan („łabądź” po angielsku). Bohaterka ta okazuje się bowiem kluczowa dla fabuły, choć początkowo niewiele to zapowiada…
Autor bywa bezwzględny dla swoich postaci; więzi je w ponurym, nieprzyjaznym świecie, pełnym agresji, potworów ludzkich i… nieludzkich, głodu, chorób, mutacji, samozwańczych armii i przywódców nieznoszących sprzeciwu, wykoślawionych moralnie psychopatów, desperatów i morderców. A wszystko to w cieniu mrocznej, przedwiecznej potęgi… Ale też w najmniej spodziewanych momentach posyła im uśmiech, jak wtedy, kiedy nie wiadomo skąd pojawia się pewien sympatyczny psiak i „ratuje sytuację”. Dzięki tym zabiegom lektura nie jest aż tak przytłaczająca, choć wciąż silnie działa na emocje.
Wielowątkowa, trochę „serialowa” fabuła (byłby z tego świetny serial!) wciąga, a za sprawą niejednego zwrotu akcji nie raz zaskakuje czytelnika. Mimo że od premiery książki minęło blisko 30 lat i fabuła jest zakorzeniona jeszcze w zimnowojennych lękach, powieść znakomicie przetrwała próbę czasu i wciąż robi wrażenie. McCammon pisze dość prostym, ale sugestywnym stylem (czyta się to naprawdę szybko i sprawnie), wyraziście kreuje bohaterki i bohaterów, precyzyjnie splatając ze sobą ich losy – a jest to godne pochwały, bo w książce jest wiele wątków. Dzięki temu otrzymujemy wielowymiarowy obraz postapokalipsy – oglądamy ją z wielu punktów widzenia, oczami wielu postaci znajdujących się w różnych miejscach i w różnych sytuacjach życiowych. Bardzo udany zabieg! Zakończenie jest oczywiście otwarte – w końcu czeka nas jeszcze drugi tom! Nie mogę się doczekać jego lektury.
Łabędzi śpiew słusznie nazywany jest arcydziełem literatury postapokaliptycznej; krytycy uważają tę książkę za jedną z najlepszych pozycji traktujących o zagładzie ludzkości (czy raczej o post-zagładzie) i sądzę, że opinie te – mimo upływu lat – wciąż się bronią. Nie powiedziałabym jednak, że jest to poziom Bastionu Stephena Kinga (powieści te są często porównywane); King pozostaje niezaprzeczalnym mistrzem. Mimo to myślę, że fanki i fani Kinga przeczytają książkę McCammona z przyjemnością – tak jak ja. Łabędzi śpiew to lekturą obowiązkową dla każdego miłośnika i miłośniczki literatury postapokaliptycznej.
Tytuł: Łabędzi śpiew t. I
Tytuł oryginalny: Swan Song
Autor: Robert McCammon
Wydawca: Papierowy Księżyc
Data premiery: 2013
Rok wydania oryginału: 1987
Liczba stron: 520
Format: 145×205 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN-13: 9788361386346
Kategoria: s-f, horror, postapokalipsa