Zbiór opowiadań Marzycielka z Ostendy to moje kolejne spotkanie z twórczością francuskiego prozaika i dramaturga Erica-Emmanuela Schmitta. Za każdym razem, kiedy sięgam po jego książkę, mam nadzieję na prawdziwą literacką ucztę, powtórkę niezwykłych doznań, jakimi zdobył moje serce za sprawą znakomitej Ewangelii według Piłata, genialnego Mojego życiem z Mozartem czy zachwycających Intrygantek. Mogłabym bez przeszkód uwielbiać Schmitta, gdyby nie fakt, że jest pisarzem nierównym, a jego twórczość równie często stanowi przykład literatury najwyższych lotów, jak i ociera się o kicz i banalne filozofowanie w typie Coelho, zaś granica między jednym i drugim z każdą kolejną lekturą coraz bardziej się zaciera, moim zdaniem na niekorzyść autora. Najlepszym tego przykładem jest zupełnie przeciętna, rozczarowująca Trucicielka, do której niniejszym dołączyła, nadwątlając poważnie mój entuzjazm i potęgując zawód, Marzycielka z Ostendy.

Zbiór zawiera pięć opowiadań, których fabuła oscyluje wokół tematyki miłości i śmierci, skupiając się na ludzkich lękach i marzeniach. Tytułowy tekst prezentuje historię starszej, samotnej kobiety, która w młodości postawiła wszystko na jedną kartę, doświadczyła szalonej namiętności i choć zmuszona była z niej zrezygnować, do końca życia pozostała wierna swoim uczuciom. Romantyzm i liryczność Marzycielki z Ostendy przełamuje kolejne opowiadanie; Zbrodnia doskonała to psychologiczne studium kobiety, którą niszczy i doprowadza do upadku obsesyjna zazdrość i chorobliwa podejrzliwość. Ozdrowienie ukazuje historię młodej, zakompleksionej pielęgniarki, która dzięki spotkaniu z umierającym pacjentem odkrywa w sobie urok i kobiecość, co diametralnie zmienia jej życie. Kiepskie lektury to opowieść o starszym mężczyźnie, którego zabija własna, wybujała wyobraźnia, zaś Kobieta z bukietem to przesycona metafizyką historia pewnej damy, która codziennie od piętnastu lat czeka na na dworcu kolejowym… na miłość? Na śmierć?

Opowiadania Erica-Emmanuela Schmitta rozczarowały mnie pod wieloma względami. Po pierwsze: miłość i śmierć to motywy tak popularne i tak niemiłosiernie eksploatowane w literaturze, że ciekawe i odkrywcze ich wykorzystanie jest prawdziwym wyzwaniem. Aby dotrzeć do czytelnika, nie narażając się na zarzuty o wtórność i banał, autor powinien mieć w zanadrzu jakiś element zaskoczenia lub choćby intrygujący pomysł na ukazanie starych prawd w wyjątkowy sposób. Wydaje się, że Schmittowi zabrakło koncepcji i polotu, gdyż we wszystkich tekstach powiela ten sam schemat: miłość jest źródłem cierpienia, a jej końcem jest śmierć. Fabuła każdego z nich opiera się na idei tragicznej miłości i nieuchronnej śmierci jednego z kochanków, co bardzo szybko staje się dla czytelnika nużące i irytujące – głownie dlatego, że pozbawia go przyjemnego dreszczyku napięcia wynikającego z nieprzewidywalnego rozwoju fabuły i zaskakującej nieoczywistością puenty. Po drugie: bohaterowie i bohaterki. Schmitt wykreował postaci rażące sztucznością zarówno w sposobie bycia, zachowania, jak i wysławiania się. Brak im wiarygodności i autentyzmu, brak im sił i determinacji, by przekonać do siebie czytelnika. Życie, jakie wiodą, sytuacje, w jakich ich zastajemy, relacje, jakie nawiązują czy motywy, jakie nimi kierują, są słabo uargumentowane, brak im wyraźnego uzasadnienia, jakiegokolwiek elementu wiarygodności, a przez to ich historie wydają się dziwaczne, wydumane, nieprawdziwe. Opowieść Marzycielki zupełnie nie porusza i nie bardzo wiadomo do czego prowadzi, żona i matka z wieloletnim stażem popełnia straszną zbrodnię, kierując się tylko podejrzeniami miejscowej plotkarki, pielęgniarka ze świeżo przebudzoną kobiecością oddaje się innemu mężczyźnie w chwili śmierci ukochanego, a stąpający twardo po ziemi nauczyciel nagle ulega grze wyobraźni, której posiadania nawet sobie nie uświadamiał. Być może brzmi to ciekawie, a nawet intrygująco, mnie jednak rozczarowała kreacja bohaterów. To blade, anemiczne, płytkie postaci, drażniąco przewidywalne, zaskakujące nie bardziej, niż szmaciane lalki i irytujące swą sztucznością. Najbardziej jednak w tym morzu banału denerwuje wszechobecna liryka i poetyckość, która z pewnością miała całość uwznioślić i upiększyć, a odegrała jedynie rolę tandetnego blichtru. Przejmujące w zamierzeniu opisy – czy to przestrzeni, czy stanów duszy – rażą tanim sentymentalizmem, zgrzytają banałem. Po trzecie: autor nie pozostawia czytelnikowi miejsca na własne przemyślenia czy indywidualną interpretację, podając jak na tacy gotowe wyjaśnienia. Sygnalizuje tym samym swoje poczucie wyższości nad odbiorcą i niewiarę w jego domyślność (bo błyskotliwością raczej nie trzeba się wykazywać), a także odbierając przyjemność snucia własnych refleksji; szczególnie widoczne jest to w przypadku historii kobiety z bukietem czy opowieści Marzycielki.

Schmitt tym razem mnie nie ujął ani nie zachwycił, co więcej: był od tego dalszy, niż kiedykolwiek wcześniej. Marzycielka z Ostendy okazała się bodaj największym moim rozczarowaniem związanym z tym autorem. Banalna, przewidywalna fabuła trącąca sztucznością i egzaltowanym liryzmem, płytcy, kompletnie niewiarygodni bohaterowie sprawiający wrażenie wyrwanych z kontekstu, teatralne dialogi i drażniąco oczywiste puenty – tak w skrócie mogę podsumować ten co najwyżej przeciętny, nieudany zbiór. Schmitt, zamiast poruszać, intrygować i wzruszać – nudzi, drażni i irytuje miałkością, błahością oraz szablonowym ujęciem ogranych motywów. Być może historia Marzycielki miała udowodnić tezę o miłości do grobowej deski, Zbrodnia doskonała uświadomić, że zwykle zbyt późno doceniamy to, co ma w życiu prawdziwą wartość, Ozdrowienie – pomóc odkryć piękno nawet tam, gdzie najmniej byśmy się go spodziewali, a Kobieta z bukietem zwrócić uwagę, że oczekiwanie na miłość i śmierć to w rzeczywistości dwie strony tego samego medalu, jednak wykonanie Schmitta zupełnie mnie nie przekonuje, a emocje, jakie próbuje wzbudzić, kompletnie rozmijają się z moją wrażliwością i oczekiwaniami.

Tym razem lekturze towarzyszyło pogłębiające się uczucie zawodu i poczucie straconego czasu, niestety. Mój entuzjazm dla prozy Erica-Emmanuela Schmitta mocno oklapł, nie tracę jednak nadziei, że Marzycielka z Ostendy to chwilowa niedyspozycja, wypadek przy pracy, a nie punkt zwrotny wyznaczający nową tendencję i kierunek jego twórczości.

Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tytuł: Marzycielka z Ostendy
Tytuł oryginału: La reveuse d’Ostende
Przekład: Anna Lisowska
Wydawca: Znak
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 315
Okładka: twarda
ISBN: 978-83-240-1206-0
Kategoria: proza zagraniczna

Autorka recenzji prowadzi bloga pod adresem: http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/