Zbiór zawiera pięć opowiadań, których fabuła oscyluje wokół tematyki miłości i śmierci, skupiając się na ludzkich lękach i marzeniach. Tytułowy tekst prezentuje historię starszej, samotnej kobiety, która w młodości postawiła wszystko na jedną kartę, doświadczyła szalonej namiętności i choć zmuszona była z niej zrezygnować, do końca życia pozostała wierna swoim uczuciom. Romantyzm i liryczność Marzycielki z Ostendy przełamuje kolejne opowiadanie; Zbrodnia doskonała to psychologiczne studium kobiety, którą niszczy i doprowadza do upadku obsesyjna zazdrość i chorobliwa podejrzliwość. Ozdrowienie ukazuje historię młodej, zakompleksionej pielęgniarki, która dzięki spotkaniu z umierającym pacjentem odkrywa w sobie urok i kobiecość, co diametralnie zmienia jej życie. Kiepskie lektury to opowieść o starszym mężczyźnie, którego zabija własna, wybujała wyobraźnia, zaś Kobieta z bukietem to przesycona metafizyką historia pewnej damy, która codziennie od piętnastu lat czeka na na dworcu kolejowym… na miłość? Na śmierć?
Opowiadania Erica-Emmanuela Schmitta rozczarowały mnie pod wieloma względami. Po pierwsze: miłość i śmierć to motywy tak popularne i tak niemiłosiernie eksploatowane w literaturze, że ciekawe i odkrywcze ich wykorzystanie jest prawdziwym wyzwaniem. Aby dotrzeć do czytelnika, nie narażając się na zarzuty o wtórność i banał, autor powinien mieć w zanadrzu jakiś element zaskoczenia lub choćby intrygujący pomysł na ukazanie starych prawd w wyjątkowy sposób. Wydaje się, że Schmittowi zabrakło koncepcji i polotu, gdyż we wszystkich tekstach powiela ten sam schemat: miłość jest źródłem cierpienia, a jej końcem jest śmierć. Fabuła każdego z nich opiera się na idei tragicznej miłości i nieuchronnej śmierci jednego z kochanków, co bardzo szybko staje się dla czytelnika nużące i irytujące – głownie dlatego, że pozbawia go przyjemnego dreszczyku napięcia wynikającego z nieprzewidywalnego rozwoju fabuły i zaskakującej nieoczywistością puenty. Po drugie: bohaterowie i bohaterki. Schmitt wykreował postaci rażące sztucznością zarówno w sposobie bycia, zachowania, jak i wysławiania się. Brak im wiarygodności i autentyzmu, brak im sił i determinacji, by przekonać do siebie czytelnika. Życie, jakie wiodą, sytuacje, w jakich ich zastajemy, relacje, jakie nawiązują czy motywy, jakie nimi kierują, są słabo uargumentowane, brak im wyraźnego uzasadnienia, jakiegokolwiek elementu wiarygodności, a przez to ich historie wydają się dziwaczne, wydumane, nieprawdziwe. Opowieść Marzycielki zupełnie nie porusza i nie bardzo wiadomo do czego prowadzi, żona i matka z wieloletnim stażem popełnia straszną zbrodnię, kierując się tylko podejrzeniami miejscowej plotkarki, pielęgniarka ze świeżo przebudzoną kobiecością oddaje się innemu mężczyźnie w chwili śmierci ukochanego, a stąpający twardo po ziemi nauczyciel nagle ulega grze wyobraźni, której posiadania nawet sobie nie uświadamiał. Być może brzmi to ciekawie, a nawet intrygująco, mnie jednak rozczarowała kreacja bohaterów. To blade, anemiczne, płytkie postaci, drażniąco przewidywalne, zaskakujące nie bardziej, niż szmaciane lalki i irytujące swą sztucznością. Najbardziej jednak w tym morzu banału denerwuje wszechobecna liryka i poetyckość, która z pewnością miała całość uwznioślić i upiększyć, a odegrała jedynie rolę tandetnego blichtru. Przejmujące w zamierzeniu opisy – czy to przestrzeni, czy stanów duszy – rażą tanim sentymentalizmem, zgrzytają banałem. Po trzecie: autor nie pozostawia czytelnikowi miejsca na własne przemyślenia czy indywidualną interpretację, podając jak na tacy gotowe wyjaśnienia. Sygnalizuje tym samym swoje poczucie wyższości nad odbiorcą i niewiarę w jego domyślność (bo błyskotliwością raczej nie trzeba się wykazywać), a także odbierając przyjemność snucia własnych refleksji; szczególnie widoczne jest to w przypadku historii kobiety z bukietem czy opowieści Marzycielki.
Schmitt tym razem mnie nie ujął ani nie zachwycił, co więcej: był od tego dalszy, niż kiedykolwiek wcześniej. Marzycielka z Ostendy okazała się bodaj największym moim rozczarowaniem związanym z tym autorem. Banalna, przewidywalna fabuła trącąca sztucznością i egzaltowanym liryzmem, płytcy, kompletnie niewiarygodni bohaterowie sprawiający wrażenie wyrwanych z kontekstu, teatralne dialogi i drażniąco oczywiste puenty – tak w skrócie mogę podsumować ten co najwyżej przeciętny, nieudany zbiór. Schmitt, zamiast poruszać, intrygować i wzruszać – nudzi, drażni i irytuje miałkością, błahością oraz szablonowym ujęciem ogranych motywów. Być może historia Marzycielki miała udowodnić tezę o miłości do grobowej deski, Zbrodnia doskonała uświadomić, że zwykle zbyt późno doceniamy to, co ma w życiu prawdziwą wartość, Ozdrowienie – pomóc odkryć piękno nawet tam, gdzie najmniej byśmy się go spodziewali, a Kobieta z bukietem zwrócić uwagę, że oczekiwanie na miłość i śmierć to w rzeczywistości dwie strony tego samego medalu, jednak wykonanie Schmitta zupełnie mnie nie przekonuje, a emocje, jakie próbuje wzbudzić, kompletnie rozmijają się z moją wrażliwością i oczekiwaniami.
Tym razem lekturze towarzyszyło pogłębiające się uczucie zawodu i poczucie straconego czasu, niestety. Mój entuzjazm dla prozy Erica-Emmanuela Schmitta mocno oklapł, nie tracę jednak nadziei, że Marzycielka z Ostendy to chwilowa niedyspozycja, wypadek przy pracy, a nie punkt zwrotny wyznaczający nową tendencję i kierunek jego twórczości.
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tytuł: Marzycielka z Ostendy
Tytuł oryginału: La reveuse d’Ostende
Przekład: Anna Lisowska
Wydawca: Znak
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 315
Okładka: twarda
ISBN: 978-83-240-1206-0
Kategoria: proza zagraniczna
Autorka recenzji prowadzi bloga pod adresem: http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/