Najnowszy film Woody’ego Allena musiał być nie lada zaskoczeniem dla miłośników i miłośniczek jego twórczości. Dla mnie był – do tego stopnia, że z kina wyszłam z mocno zmieszanymi uczuciami. Podejrzewam jednak, że taki właśnie był cel kultowego reżysera.

Sam tytuł filmu powinien być przestrogą – gra słów (nawiązująca do tytułu klasycznej ballady z lat trzydziestych XX wieku Blue Moon), którą można przetłumaczyć po prostu jako „smutna Jasmine”, zwiastuje dramat. Mimo to, siłą przyzwyczajenia, spodziewałam się kolejnej błyskotliwej i nietuzinkowej komedii obyczajowej. Blue Jasmine jednak trudno zaliczyć do tej kategorii. Nie umniejsza to wartości samego filmu, a jedynie wybija widza ze swoistej rutyny.

Po wyraźnej fascynacji Europą (O północy w Paryżu, Zakochani w Rzymie) Woody Allen wraca do Stanów Zjednoczonych, jednak tym razem nie do Nowego Jorku, ale prosto do słonecznego San Fransisco. Oto opowieść o „kobiecie, która traci wszystko prócz złudzeń”.

Jasmine (wybornie zagrana przez laureatkę Oscara, Cate Blanchett) właśnie zupełnie straciła grunt pod nogami. Mąż – miliarder (Alec Baldwin), który ją rozpieszczał, okazał się być oszustem; bohaterka traci więc pieniądze, pozycję i perspektywy, a jako kobieta, która nie zajmowała się niczym poza urządzaniem przyjęć i gromadzeniem bibelotów, kompletnie nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji. Postanawia więc opuścić Nowy Jork i przenieść się do mieszkającej w San Fransisco siostry (Ginger – w tej roli Sally Hawkins). Wkrótce przekonujemy się, jak wiele dzieli obie bohaterki i przyjdzie nam obserwować prawdziwe zderzenie światów: pretensjonalnej, neurotycznej i przyzwyczajonej do luksusu Jasmine i twardo stojącej na ziemi, choć trochę naiwnej Ginger: sympatycznej w oczach widza, żałosnej i pozbawionej klasy w oczach siostry. Mimo dawnych urazów, Ginger pozwala Jasmine zatrzymać się u siebie, by mogła stanąć na nogi, co będzie przyczyną całej lawiny gorzkich, choć wcale nietrudnych do przewidzenia konsekwencji.

blue-jasmine-trailer

Blue Jasmine opowiada prostą historię – scenariusz nie jest ani zbyt odkrywczy, ani zaskakujący, Allan postanowił go więc skomplikować, stosując niechronologiczną narrację, dzięki czemu istotne szczegóły (i tajemnice) z przeszłości Jasmine poznajemy równolegle z jej „obecnymi” losami. Zabieg ten wyszedł filmowi niewątpliwie na dobre, bo dzięki niemu historia nabiera kolorów i dramatyzmu. Jednak to nie scenariusz ma tu być najważniejszy – siłą najnowszego dzieła twórcy Annie Hall są aktorskie kreacje i wnikliwość ujęcia relacji między nimi, pełnego gorzkich spostrzeżeń na temat natury ludzkiej. Aktorstwo jest tu najwyższej próby. Blanchett po mistrzowsku wciela się w postać kapryśnej, egocentrycznej i kompletnie rozchwianej emocjonalnie byłej bogaczki, która antydepresanty popija rosyjską wódką prosto z butelki, na przemian mamrocząc coś do siebie i krytykując wszystkich wkoło. Od początku do końca znakomita, jakby urodziła się do roli Jasmine, z pewnością ukradłaby w całości dla siebie ten film, gdyby nie świetny występ pozostałych artystów. Alec Baldwin, Sally Hawkins czy Bobby Cannavale w roli pozornie prostego robotnika – skonfliktowanego z Jasmine narzeczonego Ginger – również zdecydowanie stanęli na wysokości zadania. Dawno nie widziałam na ekranie postaci tak wiarygodnie zagranych, sugestywnych i pełnokrwistych. Jest to tym bardziej godne uznania, że Blue Jasmine to film, który aż tętni od najróżniejszych, skrajnych emocji targających bohaterkami i bohaterami, rzadko dając im chwilę wytchnienia.

Blue-JasmineW-1024x682

Allen przyzwyczaił nas do postmodernistycznej gry z klasykami, cytatów i twórczych zapożyczeń – w Blue Jasmine nie jest inaczej. Nietrudno odkryć tu nawiązania do Tramwaju zwanego pożądaniem Tennessee Williamsa; pikanterii dodaje fakt, że Cate Blanchett wcieliła się w rolę głównej bohaterki tej kultowej sztuki zaledwie kilka lat temu (w przedstawieniu w reżyserii Liv Ullman).

Elegancki i lepki jednocześnie, słodko-gorzki, ale z miażdżącą przewagą goryczy, Blue Jasmine skłania do zastanowienia się nad rolą złudzeń w naszym życiu – wydaje się, że to właśnie one są tym, co pozwala nam czasem przetrwać najtrudniejsze chwile. Co jednak stanie się, kiedy stracimy także złudzenia? Allen, tradycyjnie, zabiera też głos na temat skomplikowanych międzyludzkich, intymnych relacji, układając z nich tym razem dość ponurą mozaikę. Całe szczęście, że zostawia dyskretne światełko w tunelu, w przeciwnym wypadku byłby to naprawdę przygnębiający film.

Blue Jasmine 1

Blue Jasmine to niewątpliwie najsmutniejszy i najbardziej poważny film Woody’ego Allena. Wciąż pełno w nim dopracowanych dialogów, neurozy i misternie zaplanowanego chaosu, śmiech jednak nie wybucha, ale grzęźnie w gardle, główna bohaterka nie budzi sympatii, a do widza z każdą minutą coraz bardziej dociera świadomość nieuchronności pewnych zdarzeń – w ten sposób Allen odbiera złudzenia nie tylko swoim bohaterkom i bohaterom, ale także publiczności. Warto jednak pozwolić Allenowi na tę operację na otwartych emocjach i przekonać się osobiście, że choć reżyser obrał tym razem zaskakujący kurs na dramat, wciąż pozostaje w dobrej formie. Ostatecznie jednak sądzę, że Blue Jasmine powinno się zobaczyć przede wszystkim ze względu na Blanchett, a dopiero później Allena.

Moja ocena: 9/10

{youtube}iVMeFbsqO5g{/youtube}

Tytuł: Blue Jasmine
Reżyseria: Woody Allen
Scenariusz: Woody Allen
Gatunek: dramat
Produkcja: USA
Data premiery: 23 sierpnia 2013 (Polska) 26 lipca 2013 (świat)

Kopia Multikino-wiecej_niz_kino