Witajcie w stolicy imperium rzymskiego w burzliwych czasach republiki panowania konsulów Gnejusza Pompejusza i Markusa Licyniusza Krassusa! Dla Was, drodzy czytelnicy, są to czasy dawno minione – podobnie zresztą jak dla narratora, a zarazem tytułowego bohatera powieści Johna Maddoxa Robertsa – Decjusza Metellusa Młodszego, który z perspektywy lat wspomina prowadzone przez siebie dochodzenia i rozwiązywane zagadki kryminalne. A prowadził je z urzędu jako członek Komisji Dwudziestu Sześciu dla plebejskiej dzielnicy Subura cieszącej się w Rzymie złą sławą – nic więc dziwnego, że Decjusz nie narzekał na brak zajęć; co ciekawsze śledztwa posłużyły mu za kanwę opowieści.

Dochodzenie, z którego przebiegiem zaznajamia czytelnika na kartach powieści, dotyczy serii zabójstw zapoczątkowanej tajemniczym zgonem niejakiego Paramedesa z Antiochii, właściciela magazynu portowego, który dziwnym trafem doszczętnie spłonął pewnej nocy. Jak na przypadek śmierci człowieka, który nie był rzymskim obywatelem, sprawa budzi wielkie poruszenie wśród grona patrycjuszy. Decjusz, próbując rozwikłać tę zagadkę, natrafia na mur niechęci i zawoalowanych gróźb. Kluczowe dowody w sprawie zostały skonfiskowane i złożone w świątyni Westy, zaś sam detektyw poddawany jest niezbyt subtelnym naciskom, by zakończyć śledztwo bez rozgłosu. Tropy się urywają, jednak nieocenioną pomocą dla młodego urzędnika jest wsparcie greckiego medyka gladiatorów Asklepiodesa oraz pewnego podejrzanego typa – Tytusa Anniusza Milona.

Śledztwo Decjusza to historyczny kryminał rozgrywający się w czasach republiki rzymskiej. Trzeba przyznać, że autor zadał sobie mnóstwo trudu, by czas i miejsce akcji nakreślić realistycznie i w zgodzie z przekazami historycznymi, jednak naznaczył je zbyt silnym piętnem własnej, mrocznej wizji, która bardziej przywodzi na myśl współczesne niebezpieczne dzielnice wielkich miast aniżeli cokolwiek innego. Nie brak tu oczywiście tak rozpoznawalnych akcentów charakterystycznych dla realiów antycznego Rzymu, jak szkoły gladiatorów, łaźnie czy tętniące życiem forum, lecz wczucie się w tę rzeczywistość skutecznie utrudnia styl i język użyty przez autora, który zdecydowanie nadużywa zwrotów typu: kolesie, gang, zapuszkować, magnat, biznesmen, dżentelmen czy – o zgrozo! – burżuazja. Zdaję sobie sprawę, że być może jest to kwestia niezbyt szczęśliwego tłumaczenia, ale pojawiają się one na tyle często, że jestem skłonna przypisać je raczej autorskim próbom uwspółcześnienia i uatrakcyjnienia fabuły. Mnie taki zabieg raził i irytował okropnie; podobnie o zgrzytanie zębów przyprawiały mnie takie smaczki, jak nagminne używanie terminu obcokrajowiec zamiast barbarzyńca lub sponsor zamiast patron czy mecenas (kto choć trochę zna historię starożytną, wie o czym mówię). Nieopanowana irytacja straszliwie mnie dekoncentrowała, wybijała z rytmu i utrudniała zagłębianie się w tak pieczołowicie odtworzoną rzeczywistość antycznego Rzymu.

Kolejną rzeczą, która kompletnie do mnie nie trafiała, okazała się maniera wplatania w tok fabuły obszernych opisów dotyczących realiów wiecznego miasta. I tak przy okazji wizyty w łaźni otrzymujemy iście encyklopedyczny opis tego przybytku wraz z listą czynności doń przypisanych a trening gladiatorów staje się pretekstem do przydługiej charakterystyki rodzajów broni i sposobów walki. Rozumiem, że autorowi zależało na dokładnym nakreśleniu realiów obyczajowych, jednak wyszło mu to dość niefortunnie. Zabieg ten nie dość, że niemiłosiernie rozwleka fabułę i zaburza tok narracji, to dodatkowo potęguje wrażenie czytania nudnego podręcznika. Wielka szkoda, że autorowi nie udało się wszystkich tych jakże istotnych informacji przemycić w bardziej subtelny i zgrabny sposób.

Jeśli chodzi natomiast o postaci bohaterów, to trzeba przyznać, że tu John Maddox Roberts spisał się na medal. Wykreował niezwykle barwną galerię postaci, wśród których prawdziwą perełkę stanowią bohaterowie znani z kart historii: Pompejusz, Krassus, Juliusz Cezar, Katylina czy Cyceron; aby Was zachęcić do lektury powiem tylko tyle: marmurowe popiersia ożyły.

Jednak i do tej beczki miodu muszę dodać łyżkę dziegciu – główny bohater, młody, ale cyniczny sybaryta, czuły na kobiece wdzięki, doskonale lawirujący w gąszczu politycznych intryg i układów, bardziej przypomina współczesnego policyjnego detektywa niż rzymskiego urzędnika w todze. Wydaje mi się, że jedyną tolerowaną przeze mnie nowinką było zaangażowanie greckiego medyka w charakterze patologa – ten pomysł został wyjątkowo zgrabnie wpleciony w fabułę i jest jednym z bardziej atrakcyjnych jej motywów.

Podsumowując: Śledztwo Decjusza jest całkiem udaną powieścią detektywistyczną osadzoną w starożytnych realiach; gwarantuje przyjemnie spędzone chwile, lecz niewiele więcej. Ot, zwyczajne czytadło, do którego raczej już nie wrócimy, oferujące co prawda sporą dawkę wiedzy historycznej, ale w sposób, który nie każdemu przypadnie do gustu.

Recenzję kolejnej części przygód Decjusza, Sprzysiężenia Katyliny przeczytasz TUTAJ.

Autor: John Maddox Roberts
Tytuł: Śledztwo Decjusza
Wydawca: Bellona
Data wydania: 2012
Liczba stron: 334
Okładka: miękka
Gatunek: powieść historyczna, kryminał

Autorka recenzji prowadzi literackiego bloga Zwiedzamwszechswiat.blogspot.com.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *