Muszę wyznać, że rzucone w mojej obecności hasło Nudzi mi się! zwykle budziło we mnie irytację i choć z wiekiem nauczyłam się okazywać to w sposób cywilizowany, to jednak emocja ta pojawiała się w takich sytuacjach bardzo często. O ile rozumiałam jeszcze, że nudzi mi się! krzyczeć może w głos kilkulatek, nawet – nastolatek, to już gdy słyszałam te słowa z ust osoby dorosłej, ogarniało mnie zniecierpliwienie: Nudzisz się? To zrób coś, zorganizuj sobie czas, poczytaj. Dlaczego piszę w czasie przeszłym? Ano, dlatego że lektura Historii nudy zmodyfikowała moje podejście do sprawy i nabrałam dla nudy pewnego… szacunku.

Wielu z nas uważa wszak, że inteligentni ludzie się nie nudzą i sami za nic nie przyznaliby, że problem nudy mógłby ich dotyczyć. Poza tym „problem”? Jaki problem? Czy w ogóle można sądzić, że coś tak, zdawałoby się, pospolitego, jak nuda, może być problemem dla poważnych ludzi?

No cóż, Peter Toohey, kanadyjski wykładowca literatury i kultury klasycznej, uznał nudę za na tyle frapującą, by poświęcić jej książkę; zatem coś musi w tym być, myślałam sobie, sięgając po Historię nudy. Napis na okładce głosi: Przeczytasz bez ziewania! To prawda.

Teza postawiona przez Tooheya może wydawać się zaskakująca – oto nuda jest pożyteczną emocją, ważnym mechanizmem adaptacyjnym, czy wręcz, jak pisze autor, błogosławieństwem, mającym chronić nas przed zgubnymi skutkami uczestnictwa w mało stymulujących sytuacjach (także – społecznych). Myśleliście kiedyś o tym w ten sposób? A co powiecie na to, że Toohey całkiem przekonująco dowodzi swoich racji?

Autor rozróżnia dwa zasadnicze typy nudy, po czym bierze się zaraz za polemikę z tym drugim. Pierwszy nazywa nudą zwyczajną. Tak, to właśnie to uczucie, które doskwiera nam czasem podczas imienin u cioci, przedłużającego się wykładu z dziedziny doskonale odległej od naszych zainteresowań, czy też piątego dnia w zalewanym deszczem pensjonacie odciętym od świata. Nuda zwyczajna to stan, który ogarnia nasz intelekt i jestestwo, kiedy nie mamy możliwości zająć się niczym interesującym – szczególnie, kiedy sytuacja taka trwa długi czas i mamy marne widoki na jej zmianę. Czas zdaje się stawać w miejscu, ogarnia nas zniechęcenie albo wręcz wstręt wobec tej sytuacji. Nie bez powodu nazwa fizjologicznego stanu nudności brzmi tak podobnie do „nudy” i to – w wielu językach…

O nudzie zwyczajnej Toohey pisze wiele zupełnie niezwyczajnych rzeczy, poświęcając jej (jak się okazuje – słusznie) sporo miejsca, po czym bierze się za drugi rodzaj nudy – nudę egzystencjalną. Ta z kolei jest tradycyjną przypadłością intelektualistów, naukowców, myślicieli i wynika z nadmiaru myślenia. Jest też bardzo niebezpieczna w skutkach, może bowiem (efektem nadmiaru myślenia właśnie) doprowadzić do zwątpienia w sens życia, depresji, a nawet śmierci. Tak przynajmniej opisywali ten fenomen niektórzy twórcy (często sami siebie mający za intelektualistów lub faktycznie nimi będący). Czy według Was brzmi to sensownie? Cóż, jest wiele osób, które głęboko przekonuje idea „nudy wyższego rzędu”, która dotykałaby tylko mędrców – wszak dużo sympatyczniej jest sądzić, że się cierpi na nudę egzystencjalną, niż że doświadcza się tej samej, zwyczajnej nudy, która bywa udziałem także psów czy świń. Autor rozprawia się jednak z tą ideą po swojemu, przytaczając najpierw jej przykłady (m. in. z klasyki literatury), a później dokonując krytycznej analizy zagadnienia.

Publikacja Tooheya jest smakowicie napisanym esejem, w którym autor, przedstawiając swój punkt widzenia na problem nudy, prezentuje nam całą gamę ciekawostek i interesujących, nawet – błyskotliwych, spostrzeżeń. Historię nudy cechuje prawdziwa erudycja. Mamy tu, z jednej strony, wiele informacji z historii, dziejów literatury, malarstwa czy filozofii (od starożytnych Pompejów po współczesną popkulturę), z drugiej – Toohey serwuje nam wyniki współczesnych badań psychologicznych i neurologicznych czy też naukowych obserwacji zachowań zwierząt, a wszystko to czyni – co koniecznie trzeba podkreślić – w bardzo udanym stylu. Książkę czyta się lekko, informacje w niej zawarte, choć liczne, podane są w sposób przyjazny i zrozumiały, a dodatkowym atutem jest poczucie humoru Tooheya. Zrozumienie poruszanej przez autora materii ułatwiają nam liczne cytaty i ilustracje zawarte w tekście.

Ciekawym uzupełnieniem lektury jest zawarty w książce test podatności na nudę (Boredom Proneness Scale), opracowany przez N. Sundberga  i R. Farmera – dzięki temu narzędziu można sprawdzić, na ile jest się podatnym na nudę i co to oznacza.

Treść książki i styl autora zasługują zatem na uznanie, nieco gorzej mają się sprawy ze stroną techniczną – jakością wydania. Druk na nienajlepszym papierze i niska jakość ilustracji, na których trudno dostrzec szczegóły, nie pozwalają się w pełni cieszyć lekturą. Z tym problemem można się jednak uporać, od czasu do czasu otwierając przeglądarkę internetową i wyszukując potrzebne ilustracje. Przydałaby się także bardziej rygorystyczna korekta.

Mimo tych mankamentów, które, w obliczu interesującej treści, uznaję za trzeciorzędne, książka jest zdecydowanie warta uwagi, a poświęcony jej czas ma duże szanse zaowocować poszerzeniem wiedzy i horyzontów czytelnika. Lektura Historii nudy sprawiła mi przyjemność, dała sporo do myślenia i wzbogaciła moją wiedzę ogólną – z tych powodów sądzę, że warto polecić tę książkę.

Tytuł: Historia nudy
Autor: Peter Toohey
Wydawca: Wydawnictwo Bellona
Numer wydania: I
Data premiery: 19 stycznia 2012
Tłumaczenie: Katarzyna Ciarcińska
Okładka: miękka
Liczba stron: 192
Gatunek: esej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *