Nazywam się Paul Steven Conroy. Piszę te słowa w niewielkim i niewygodnym pomieszczeniu, więc wybaczcie charakter pisma. Na domiar złego raczej trudno mi tutaj o światło, wspomagam się jedynie komórką i zapalniczką. Można by rzec „jak w trumnie”. I można by się w ten sposób nie pomylić.
Do tej pory pracowałem jako kierowca ciężarówki w ramach amerykańskiej misji wojskowej w Iraku. Pewnego dnia coś poszło nie tak i ocknąłem się tutaj, w ciemnościach, związany i zakneblowany. Po tym, jak udało mi się uwolnić z więzów próbowałem wykorzystać znajdujący się obok mnie telefon. Początkowe starania spełzły na niczym – ani moja żona, ani moi pracodawcy nie odbierali. Na chwilę złapałem kontakt z FBI, ale nie zdążyłem powiedzieć, o co chodzi. Telefon nie znalazł się jednak w tym drewnianym pudle ze mną przypadkiem. Po chwili w końcu wyjaśniło się, co się tak naprawdę dzieje. Zostałem porwany.
Nie mam pieniędzy na okup, a według wyliczeń mam 90 minut czasu na wydostanie się stąd. Wszystko w moich rękach, dosłownie. Nie ma absolutnie nikogo innego. Przez każdą jedną minutę tylko mnie widać (lub nie) i tylko ja się liczę. To jednak nie takie złe, bo zwykle mówiono mi, że jestem bardzo przystojny. Ba, przez pewien czas uchodziłem za najprzystojniejszego mężczyznę na świecie! Moje wyrazy twarzy, odkąd tu jestem, może nie były zbyt zróżnicowane, ale cóż, na pewno prawdziwe. Nie mogłoby jednak być inaczej – przecież sam dźwigam na swoich barkach całą tę historię.
Nie wiem, czy już to pisałem (tlenu coraz mniej i trudno mi zebrać myśli), ale jest tutaj niesamowicie ciasno. Naprawdę, naprawdę niesamowicie ciasno. A jednak gdyby ktoś chciał się przyjrzeć, moje cierpienie rozpozna bez problemu. I to z każdego możliwego kąta.
Moja historia zdaje się mieć drugie dno. Mam wrażenie, że tu nie chodzi tylko o mnie, o jednego człowieka, ale o całe stosunki między Stanami Zjednoczonymi a Irakiem. O wojnę. O terroryzm. Tak, to coś większego, niż tylko zwykłe porwanie. Bo czy jeden człowiek ma jakiekolwiek znaczenie? Czy jedna rodzina ma jakieś znaczenie? Dla porywaczy jestem jednym z wielu, podobnie jak dla ekipy mnie szukającej. Ta moja historia jest jak całe życie – prawdziwe, choć nie zawsze przyjemne i radosne.
Półtorej godziny to w teorii dużo czasu, jednak kolejne minuty mijają w mgnieniu oka. Leżę tu i z zapartym tchem czekam od telefonu do telefonu, modląc się, by w końcu osiągnąć jakieś porozumienie z Irakijczykami. Czas nie zwalnia nawet pomiędzy rozmowami. Jestem całkowicie sam – nie mogę zatem mówić bez przerwy.
Zaczyna sypać się piasek, nie zostaje mi wiele czasu na dokończenie mej historii. A nieskromnie napiszę, że to historia doprawdy wielka. Przerażająca, straszna, ale wielka. W całej swojej mroczności, klaustrofobiczności i tym nieustannym napięciu jest coś, co nie pozwala mi przestać tych wrażeń opisywać, a wam, jeśli to znaleźliście, czytać i czekać na zakończenie.
Brakuje tlenu – koniec jest bliski. I – à propos – nie jest to koniec, jakiego ktokolwiek by się spodziewał.
Ocena: 9/10
Autorem tekstu jest Dawid Rydzek
{youtube}KqJS4dmI144{/youtube}