Gillian Flynn, wydając swoją książkę w 2012 roku, mogła nie spodziewać się takiego sukcesu, jaki dała jej Zaginiona dziewczyna, która jest zapewne najlepszą z trzech napisanych przez nią powieści (pozostałe to Ostre przedmioty i Mroczny zakątek). Nietuzinkowa, wielopłaszczyznowa intryga z zaskakującym finiszem. Taką historią musieli zainteresować się reżyserzy, w tym wypadku prawa do ekranizacji zakupił David Fincher znany z realizacji takich filmów jak Podziemny krąg, Gra, Siedem, czy Dziewczyna z tatuażem.
Kategoria: Thriller i horror
Horror w krótkim metrażu: „The Facts in the Case of Mister Hollow” (2008) – recenzja [wideo]
Dzisiejsze horrory potrafią raz a dobrze zatrzeć w naszej świadomości fakt, iż film był, jest i zawsze będzie sztuką – nawet film z gatunku, który ostatnimi czasy lubuje się przede wszystkim we flakach i mało rozwiniętej fabule. Jednak niektóre dzieła całkowicie przeczą współczesnym tendencjom, udowadniając wiernym widzom, że horror potrafi być nie tylko przerażający, ale także niepokojąco piękny.
Horror w krótkim metrażu: „Still Life” (2005) – recenzja [wideo]
Czego oczekujemy od przeciętnego horroru? Dreszczyku emocji, czasem brutalności a czasem zawikłanej zagadki, która swoim niekonwencjonalnym rozwiązaniem spowoduje u nas niekontrolowane opadnięcie szczęki. Rzadko jednak oczekujemy od tego gatunku czegoś, co automatycznie przypisujemy tak zwanym filmom poważnym, takim jak dramat czy film psychologiczny. Mowa oczywiście o przekazie – myśli, która skłoni nas, widzów, do refleksji nie tylko na temat obejrzanej produkcji, ale także spraw ogólnoludzkich. Tego nie spodziewamy się po horrorach, utożsamianych z filmami klasy B, bzdurnymi historiami nie mającymi żadnego przełożenia na nasze życie, a tym bardziej poglądy. Jak mamy zatem traktować dzieła, w których reżyser prócz przerażenia i dyskomfortu stara się nam także podsunąć pewną myśl – ogólną, lekko tylko zarysowaną, acz istotną? Między innymi to pytanie nasunęło mi się po obejrzeniu krótkometrażowego filmu Jona Knautza Still Life.
Horror w krótkim metrażu: „Dziesięć stopni” (2004) – recenzja [wideo]
Często to co najprostsze, jest w stanie wystraszyć nas najbardziej. Boimy się nieskomplikowanych historii, opowiadanych szeptem przy zgaszonych światłach. Nawet gdy domyślamy się zakończenia, dreszcze ogarniają całe nasze ciało – bo to co proste, jest też najbardziej możliwe. Ta teoria idealnie dopasowuje się do krótkiego filmu Brendana Muldowney’a Dziesięć stopni.
Horror w krótkim metrażu: „Proxy: A Slender Man story” (2012) – recenzja [wideo]
Niemałą bolączką dla fanów i fanek horrorów jest fakt, że obecnie jedynymi filmami tego gatunku są bezmózgie produkcje z całą masą rozchlapanych po ekranie flaków, mało ambitne historie o demonach bądź remaki. Nie wiem, która z tych kategorii jest gorsza, wiem jednak, że wszystkie one pokazują nam, jak bardzo źle jest z dzisiejszym horrorem. Łapiąc się za głowę po którymś z horrorowych seansów i złorzecząc na nieoryginalnych twórców, postanowiłam pogrzebać trochę w skarbnicy wiedzy filmowej, czyli Filmwebie. Skupiłam się jednak na tych produkcjach, które są zbyt mało doceniane, uważane za niepełne. Mowa oczywiście o filmach krótkometrażowych.
„Mama” (2013) – recenzja przedpremierowa
Ostatnimi czasy znalezienie dobrego bądź chociażby przyzwoitego horroru jest prawie niemożliwe. Piętrzą się przed nami stosy brutalnych i bezsensownych fabuł, które nijak nie straszą, a jedynie obrzydzają. Z reguły jednak przede wszystkim śmieszą. 22 lutego do naszych kin trafi film, który trochę odbiega od powyższego opisu.
„Enter Nowhere” (2011) – recenzja
(…)Wybrałaś sobie ciekawe życie, mogłabyś zrobić tyle rzeczy, nawet nie zdajesz sobie sprawy, że zmierzasz donikąd.
„Internat” (2012) – recenzja
Rozpoczynając oglądanie Internatu, nie miałam żadnych oczekiwań, żadnych nadziei ani uprzedzeń. Usiadłam do tego filmu z całkowicie wolnym umysłem, co w moim przypadku jest raczej rzadko spotykane. Kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe wróciłam do swoich zajęć, ledwie tylko pamiętając, że przed chwilą przyglądałam się jakimś ruchomym obrazom. A chyba nie tak miało być…
„Paranormal Activity 4” (2012) – recenzja
Mawiają, że strach ma wielkie oczy. Co jeśli zamiast straszyć, śmieszy? Albo więcej – łączy i jedno, i drugie? Dobry przykład to Paranormal Activity 4.
„Szepty” (2011) – recenzja
Jako zagorzała fanka horrorów – zarówno tych książkowych, jak i filmowych – poszukuję coraz to nowych bodźców, wywołujących dreszczyki lęku i emocji. Jednak współczesne horrory raczej nie grzeszą ani inteligentną fabułą, ani nawet klimatem, polegając wyłącznie na rozlewaniu hektolitrów sztucznej krwi. Może właśnie dlatego, że nienawidzę tego braku subtelności i błyskotliwości we współczesnym kinie, zainteresowałam się filmem Szepty, który w jakimś stopniu wydał mi się światełkiem w tunelu. I, o dziwo, bardzo się nie przeliczyłam z moimi ogromnymi oczekiwaniami.