Jeśli myślicie, że Szczury Wrocławia to tylko powieść, jesteście w błędzie. Projekt Roberta J. Szmidta to również bardzo ciekawy eksperyment literacki. Na kartach Szczurów ginie ponad dwieście rzeczywistych osób wyłonionych z ponad dwóch tysięcy ochotników skupionych wokół Facebookowego profilu książki. Edycja kolekcjonerska powieści rozeszła się prawie w całości przed premierą. Czyżby przerost promocji nad treścią? Nie, drodzy Państwo. W Szczurach Wrocławia jest soczyście. I krwiście…

Wrocław, rok 1963. Miasto trzyma w szponach czarna ospa. Wielu mieszkańców Wrocławia poddanych zostało kwarantannie i przebywa w izolatoriach. Pewnej sierpniowej nocy milicjanci pilnujący porządku w izolatorium na Psim Polu obserwują dziwne zachowanie pacjentów. Izolowani przybierają osobliwy wygląd, poruszają się nienaturalnie wolno, a wreszcie stają się… agresywni wobec innych. I bynajmniej nie są to zwykłe akty ludzkiej agresji, żadne tam klepanie po gębach! Pacjenci dokonują istnej rzezi, gryzą, drapią i wyrywają swoim ofiarom wnętrzności. Ofiary zaś wcale nie umierają, lecz również przeobrażają się w sine i krwiożercze monstra. Wybucha panika, a nowa „zaraza” rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie. Opanować sytuację mają oddziały KBW i ZOMO. Tylko czy można zwalczyć istoty, których nie da się zabić? I czy można opanować coś, co wymyka się logice?

Wielbicielom fantastyki Roberta J. Szmidta nie trzeba specjalnie przedstawiać. To znakomity pisarz, który świetnie czuje się w klimatach postapo. Jego Apokalipsę według Pana Jana można by śmiało nazwać powieścią wizjonerską. Robert J. Szmidt przewidział w niej wybuch konfliktu na Ukrainie i jego ewentualne skutki. Czyżby nowy wieszcz? Dlaczego nie? Wielbiciele Mickiewicza z pewnością właśnie szykują stos, na którym będą chcieli uwędzić mnie za szerzenie herezji. No cóż, mogę jedynie wzruszyć ramionami i rzec, że przecież profeta z Wilna również lubił cmentarze, duchy, umarlaków, duby smalone i gmin, który rozumowi bluźnił… A zatem dlaczego nowym wieszczem nie okrzyknąć autora lubującego się w postapo i zombie?

Szczury Wrocławia nie przypadły mi do gustu aż tak bardzo, jak wspomniana Apokalipsa, niemniej jednak uważam, że to znakomita powieść. Autor brawurowo wykorzystał bardzo modny temat, ulokował zombie we Wrocławiu lat sześćdziesiątych i kazał im wystąpić przeciwko ZOMO. Można zaryzykować tezę, że wrocławianie wpadają w tej opowieści z deszczu pod rynnę… Szmidt jak zwykle jest tutaj mistrzem prowadzenia akcji. Wciąga czytelnika w wir wydarzeń już od pierwszych stron i nie zwalnia tempa do samego końca. Czuwa nad całością, pilnuje, by szwy nie puściły, i znakomicie przeplata ze sobą na pozór zupełnie osobne wątki. W Szczurach otrzymujemy bowiem mozaikę wydarzeń, zbiór przenikających się opowieści o jednostkach usiłujących przetrwać w świecie, w którym przestają obowiązywać zasady logiki. Szmidt nie bawi się jednak w hollywoodzkiego reżysera i nie raczy czytelnika cukierkowym zakończeniem. Trup w Szczurach naprawdę ściele się gęsto, a autor jest wobec swoich bohaterów bardziej bezlitosny niż George R. R. Martin wobec postaci z Pieśni Lodu i Ognia. Serio, nie przyzwyczajajcie się jakoś specjalnie do nikogo…

I właśnie ta krwawa jatka może co niektórych odbiorców męczyć. W połowie powieści zapragnęłam, by wydarzyło się coś innego, nastąpił jakiś nieoczekiwany zwrot. Byłam już nieco znużona nieustającym pochodem nieumarłych przez Wrocław i ich ciągłą przewagą nad ludźmi. No ale ostatecznie taka to już powieść, taka konwencja. A poza tym również pierwszy tom serii – o znaczącym podtytule Chaos – krwawej jatki można się było zatem spodziewać i nie ma co szukać dziury w całym. Powieść Szmidta, oprócz znakomicie poprowadzonej akcji i oryginalnego wykorzystania nośnego tematu, ma również inne walory. Przede wszystkim jest świetnie napisana, pod względem stylistycznym dopracowana do perfekcji. Autor doskonale indywidualizuje język bohaterów i sprawnie posługuje się gwarą, kolokwializmami, szeroką elegancką frazą, komunistyczną nowomową, a także z wdziękiem rzuca przekleństwa. Bardzo dobrze ukazuje również lokalny folklor – scenki w knajpie u Konofola czy na komendzie milicji odmalowane są genialnie. Ogromną rolę odgrywa tutaj komizm słowny. Po raz kolejny przekonałam się, że Szmidtowi nie brakuje poczucia humoru, oj nie.

I na koniec wreszcie powiedzieć należy słówko o Wrocławiu. Otóż Wrocław we współczesnej literaturze polskiej bywał już ukazywany wielokrotnie – w kryminałach, romansach, powieściach obyczajowo-psychologicznych… Nigdy jednak po Wrocławiu nie biegały zombie, prawda? I to jest właśnie piękne, że miasto może tak inspirować twórców. Szmidt świetnie oddał realia lat sześćdziesiątych, sugestywnie rozrysował topografię i naszkicował miejsca akcji. Muszę przyznać, że od kilku dni, kiedy chodzę ulicami Wrocławia, rozglądam się jakoś uważniej… Nigdy nic nie wiadomo. Prawda? Jeśli ktoś jeszcze zastanawia się, czy sięgnąć po Szczury Wrocławia, dodam, że bardzo ciekawy los spotyka w tej powieści Gomułkę i Cyrankiewicza… A zatem?

Autor: Robert J. Szmidt
Tytuł: Szczury Wrocławia. Chaos
Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 22 kwietnia 2015
ISBN: 9788363944810
Liczba stron: 544