Wirus Guillermo-Del-Toro Z ponad 200 osób znajdujących się na pokładzie samolotu przeżyło zaledwie kilka . Nie była to katastrofa, ani atak terrorystyczny. Wszyscy wyglądali tak, jakby spali. Władze lotniska podejrzewają, że pasażerów zaatakował jakiś nieznany, śmiercionośny wirus, do którego zbadania angażują najlepszych ekspertów. Ale czy aby na pewno będą oni potrzebni?… Wirus to wspólne dzieło Chucka Hogana i znanego reżysera filmowego Guillermo del Toro, który odpowiada za takie filmy jak Labirynt Fauna, Kręgosłup diabła, czy Blade: wieczny łowca. Książka jest pierwszym z trzech tomów cyklu.

Słowo wirus kojarzy nam się z chorobą, z czymś zakaźnym, wysoce zaraźliwym. Sięgając po książkę Wirus spodziewałam się opowieści o mutagenie opanowującym świat. Pomyliłam się tylko trochę, gdyż duet złożony z Chucka Hogana i Guillerma del Toro prezentują czytelnikom wizje świata opanowanego przez wirus, lecz nie do końca stoi za nim choroba.

Guillermo del Toro – przyznam, że właśnie to nazwisko przyczyniło się do sięgnięcia przeze mnie po książkę Wirus. Ta postać jest mi bardzo dobrze znana za sprawą filmowych realizacji zarówno jako reżyser i scenarzysta. Byłam ciekawa jak poradził sobie książkowej formie. Choć jak może z was niektórzy wiedzą – del Toro ostatecznie nie poprzestał tylko na książce, bo w 2014 roku ukazał się pierwszy odcinek serialu Wirus. Nie wiem jeszcze jak wygląda ta historia przeniesiona na ekran, ale w wersji książkowej sprawuje się całkiem nieźle.

Znacie legendę o Józefie Sardu, która do tego nawiązuje do Polskich klimatów? Od niej właśnie zaczyna się książka Wirus. Ta historia to świetne wprowadzenie i według mnie naprawdę kawał dobrej, pisarskiej roboty pełnej autentycznej grozy.

Właściwa fabuła toczy się jednak wiele lat później i rozpoczyna się w pewnym samolocie szykującym się do lądowania, któremu udało się spokojnie wylądować na płycie lotniska, bardzo spokojnie… W całym samolocie padła elektryczność, wszystkie rolety w oknach są zasłonięte, a mimo to nie wyszedł z niego żaden z ponad dwustu pasażerów. Pracownicy lotniska mocno zaniepokojeni są sytuacją i uruchamiają procedurę, która stosowana jest w takich przypadkach. W końcu wchodzą na pokład, a po wyjściu z niego kontaktują się z Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób na czelę z Ephraimem Goodweatherem odpowiadającym za akcje w kryzysowych sytuacjach wirusowych. Szczególna ostrożność w tym wypadku jest wymagana, bo wszyscy pasażerowi samolotu są… martwi.

Wyglądali jakby spali. Na ich twarzach nie było szoku, czy śladów choroby, a jednak nie żyli. Podczas inspekcji w samolocie Goodweather odkrył kilku pasażerów, którzy oddychali, jednak po odzyskaniu pełnej swiadomości żaden kompletnie nie pamiętają co się stało. Sytuacja wyjaśnia się sama w szybkim czasie. Okazuje się, że samolot nie przywiózł coś, tylko kogoś. To on jest owym tytułowym wirusem.

Teraz taki trochę spojler fabularny, no może nie do końca, bo ten kto czyta notkę informacyjną na książce od razu ma wielkimi, wytłuszczonymi literami napisane o co chodzi. Cóż, ja uniknęłam tego spojlera i czytając Wirus nie wiedziałam, że będzie on o…wampirach.

Przede wszystkim została zastosowana tutaj bardzo ciekawa konwencja, stary kanon przedstawiania tego monstrum, bo wampir w Wirusie tym właśnie jest – kreaturą opanowaną rządzą zabijania. Ciało zarażonego umiera, by jakaś cząstka zła odżyła w nim na nowo, ale już w odczłowieczonej formie. Wirus przenosi się szybko. Wystarczy jedno ukąszenie wampirzym żądłem. Nosferatu pozbawione ludzkich odruchów.

Podoba mi się ta forma, powrót do klasycznego przedstawienia wampira, bo w dobie wymuskanych, zniewieściałych przedstawień wampira, który do tego jest bożyszczem nastolatek – ta pierwotna koncepcja została odrzucona. Chuck Hogan i Guillermo del Toro przywracają tę tradycję. Przemienieni przestają kontrolować siebie. To takie trochę Zombi Wampiry, które do tego zarażaja innych. Niestety opisy przemian i rozterek trochę w książce się dłużą i cóż, łatwo je przewidzieć. Można powiedzieć, że skądś znam już te motywy, chociażby z kultowego Draculi Brama Stokera, czy Miasteczka Salem Stephana Kinga – podobny motyw, ale inaczej opowiedziana historia.

Książka zaczyna się rewelacyjnie, dobrze, choć trochę przewidywalni się rozwija i kończy się patowym momentem – na kontynuację trylogii pewnie przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale póki co warto sięgnąć po Wirus. Szczególnie zachęcam do niego fanów pierwotnego podejścia do wampirycznej tematyki.

Tytuł: Wirus
Tytuł oryginalny: The Strain
Autorzy: Chucka Hogana, Guillerma del Toro
Wydawnictwo: Zysk i S-ka, Chimaera
Liczba stron: 560
ISBN: 9788377855195
Gatunek: horror