Duran Duran to zespół o statusie legendy, swego czasu otoczony niemal boskim kultem, a dziś wciąż aktywny i popularny. Jego historia obejmująca spektakularny sukces, rozstania i zaskakujące powroty oraz głębokie zmiany wizerunkowe jest interesująca sama w sobie, jednak opowiedziana przez współzałożyciela zespołu, Johna Taylora, ukazuje się nam z zupełnie innej perspektywy niż to, co wiemy z mediów.
W autobiografii Taylora nie brakuje Duran Duran – śledzimy kulisy powstawania zespołu (pełne ciekawostek i anegdot), który w 1978 roku wkroczył na brytyjską scenę w chwili, kiedy pojawił się na niej modny styl new romantic, którego Duran Duran szybko stał się ikoną i najważniejszym bodaj reprezentantem. Taki był właśnie pierwszy wizerunek zespołu: eleganckie ubrania, buty w szpic, ekstrawaganckie fryzury i makijaże; z kolei w muzyce tego okresu najbardziej charakterystyczne było użycie instrumentów elektronicznych, szczególnie syntetyzatorów. Fani, a szczególnie fanki, oszaleli na punkcie zespołu; jakież było ich zdziwienie, kiedy po krótkiej przerwie w działalności Duran Duran w roku 1985 i 1986, grupa powróciła w zupełnie nowym, muzycznym stylu! Z perspektywy czasu decyzja ta wydaje się uzasadniona – new romantic zaczął się już wówczas wypalać – jednak ówcześnie decyzja ta nie dla wszystkich była zrozumiała. Mimo to, zespół utrzymał popularność i do dziś na swoich koncertach skupia rzesze fanek i fanów.
Nigela Johna Taylora poznajemy na początku podróży, kiedy ma cztery lata i jest małym królewiczem z sąsiedztwa w Hollywood – ale nie, nie tego Hollywood, które jest stolicą filmu w USA, tylko niewielkiej wsi noszącej tę samą nazwę i położonej w sąsiedztwie angielskiego Birningham… Dziecięce wspomnienia Taylora mają wiele uroku, a przy tym pokazują, na jak odmiennych rzeczach skupiają się dzieci i dorośli. Autor i narrator w jednej osobie sięga jednak jeszcze dalej – do niełatwej, wojennej przeszłości swojej rodziny, do historii swojego wuja, który jako japoński jeniec doświadczył wybuchu bomby atomowej w Nagasaki… Ale pisze też o urokach rodzinnego życia, o domku na przedmieściu, o który tak bardzo starał się jego wywodzący się z klasy robotniczej ojciec, że wreszcie mu się udało i mógł z rodziną zamieszkać przy 34 Simon Road. Wspomina też czasy szkolne – niestety niezbyt szczęśliwe. Mimo iż jego ojciec był agnostykiem, mały Nigel John, jak dali mu na imiona rodzice, często (kilka razy w tygodniu) chodził z mamą do kościoła. Szkoła, do której go zapisano, była również katolicka. Sam Tyler pisze tak: Pomimo tylu godzin spędzonych w kościele, wszystkich ceremoniałów, czytań, muzyki i zapachu kadzidła, ciągle to do mnie nie trafiało. Intelektualnie nigdy nie miało to dla mnie sensu. I dalej: Świat, w którym trzeba dorastać, może być przerażający i zagmatwany… Śledzimy więc dorastanie Nigela Jamesa, jego pierwsze kroki ku muzycznej karierze (zapoczątkowane dzięki życzliwej zgodzie rodziców, których poprosił: Dajcie mi rok na próbę zrobienia kariery muzycznej), spektakularny sukces (czy może raczej sukcesy – zaznaczone milionowymi nakładami albumów, monumentalnymi trasami koncertowymi i ogromnymi rzeszami fanek i fanów, spoglądających z tęsknotą na zdobiące ściany plakaty Duran Duran w zaciszu swoich pokoi), artystyczne poszukiwania i liczne, nierzadko pełne ekscesów imprezy, a równolegle jego życie wewnętrzne (tym ciekawsze, że muzyk w istocie był osobą nieśmiałą) i osobiste, relacje z bliskimi, przyjaciółmi oraz innymi gwiazdami (m.in. z Davidem Bowie czy Andy’m Warholem) i kobietami (w tym z modelkami Voque’a), wreszcie trudy uzależnienia i odwyku, a później wytrwania w trzeźwości. Historia kończy się w 2011 roku, kiedy John z walącym sercem wychodzi przed publiczność na koncercie w Coachella. Choć odchodził, do Duran Duran powracał dwukrotnie, jakby coś go przyciągało; jest w zespole do dziś. Całość podzielono na trzy części: Analogowa młodość (o dzieciństwie i dorastaniu muzyka), Histeria Duran Duran (nietrudno się domyślić, o czym) oraz Cyfrowa prawda „Śmierć” (o pokonywaniu uzależnienia). W kontekście treści książki jej tytuł wydaje się być bardzo dobrze dobrany.
Z autobiografiami bywa różnie; wyobrażam sobie, że postaciom z pierwszych stron gazet, dbającym o swój wizerunek, może być trudno oprzeć się pokusie przedstawienia się w ciut (lub więcej niż ciut) lepszym świetle, z lepszej strony, z pominięciem niewygodnych faktów itp., jednak czytając W rytmie przyjemności odniosłam wrażenie, że Taylor dzielnie się tej pokusie opiera i jest z czytelnikiem zaskakująco szczery. Nie brak mu również (typowo brytyjskiego!) poczucia humoru, a także wysoko przeze mnie cenionej autoironii.
John Taylor opisuje swoje życiowe zmagania i częste chwile szczęścia, to jego życie i jego autobiografia, z oczywistych względów nie można jej jednak opisać, pomijając historię Duran Duran – siłą rzeczy dowiadujemy się więc wiele na temat historii grupy i panującej w niej atmosfery. Pod znakiem zespołu życie Taylora upływa jednak przede wszystkim w latach 80’ i w początku 90’; później koncentruje się on bardziej na życiu osobistym i realizowaniu się poza zespołem. W autobiografii nie brak jednak również przemyśleń muzyka (niestety miejscami nieco zbyt łopatologicznych) oraz smakowitych anegdot i celnych spostrzeżeń dotyczących popkultury (Nile entuzjastycznie przedstawił nas wokalistce, z którą właśnie pracował. Była maleńka i wydawała się mieć mnie w dupie. Oto najwyraźniejsze wrażenie, jakie wyniosłem z pierwszego spotkania z Madonną). Zaskakujące może być natomiast to, że samej twórczości Duran Duran czy też swoim dokonaniom solowym Taylor poświęca bardzo mało miejsca, skupiając się raczej na samej ich otoczce.
Ogromnym atutem książki jest jakość wydania – jak dotąd najlepsza w i tak już dopracowanej serii Gwiazdy sceny Wydawnictwa Anakonda. Książka jest dość obszerna, liczy ponad 350 stron, jednak czyta się ją naprawdę szybko i z przyjemnością. Rozdziały są tu liczne i krótkie – napisane zaskakująco dopracowanym stylem, lekkim, dowcipnym, ale też niebanalnym; przetykane całym mnóstwem zdjęć, począwszy od czarno-białych fotografii prosto z rodzinnych archiwów po nierzadko kolorowe zdjęcia z czasów współczesnych; tras koncertowych, sesji zdjęciowych i życia prywatnego. Wszystko to dopracowano edytorsko, wydrukowano na wysokiej jakości grubym, błyszczącym papierze i zamknięto w twardej oprawie z przykuwającą wzrok, dobrze zaprojektowaną okładką. Kolejna ozdoba półki do kolekcji…
Czytając książkę, miałam wrażenie, że Taylor pisze ją nie tylko dla nas, czytelników i czytelniczek, ale też w dużym stopniu dla siebie, jako swoisty rozrachunek z przeszłością. Świadczyć o tym mogą słowa Margaret Fairless Barber, które wybrał jako motto: Spojrzenie wstecz odświeża wzrok, odnawia go i czyni sprawniejszym w jego podstawowej funkcji, jaką jest patrzenie naprzód.
Duran Duran nie jest już gwiazdą tak jasną jak przed trzema dekadami, a jej fenomen dziś znajduje się już w dziale „historia muzyki pop”; mimo to warto przeczytać książkę będącą zapisem życia jednego z twórców zespołu, zobaczyć świat jego oczami, a przy okazji poznać mnóstwo popkulturowych smaczków. John Taylor, choć ma swoje za uszami i nie raz musiał pokonywać swoje demony, jest interesującą osobowością obdarzoną inteligentnym poczuciem humoru i dobrym zmysłem obserwacyjnym. Jest też człowiekiem, który doprowadziwszy się na skraj autodestrukcji, potrafił odbić się od dna i odzyskać kontrolę nad swoim życiem – w tym kontekście lektura może być wręcz inspirująca.
Zapraszamy do lektury fragmentu książki TUTAJ.
Autor: John Taylor
Tytuł: W rytmie przyjemności. Miłość, śmierć & Duran Duran
Wydawca: Anakonda
Data premiery: październik 2013
Liczba stron: 380
Oprawa: twarda
Kategoria: autobiografia