W listopadzie nakładem Wydawnictwa Replika ukazała się powieść obyczajowa Bluszcz prowincjonalny autorstwa Renaty Kosin, polecana przez Małgorzatę Gutowską-Adamczyk, autorkę bestsellerowego cyklu Cukiernia pod Amorem. Zapraszamy do lektury fragmentu książki.

O książce:

Czasem trzeba spojrzeć wstecz, znaleźć to, co przegapiło się gdzieś po drodze.

W mieście jej dzieciństwa, z którego wyjechała do stolicy, pozostali nie tylko rodzice, ale i szkolne koleżanki. Teraz Anna wraca do Bujan, aby po doznanych traumatycznych przejściach odnaleźć tam spokój. Dom nadal oplata bluszcz i w zasadzie niewiele się tu zmieniło. Jest lato, trwają wakacje, idealny czas na remanent duszy. Wynik przemyśleń głównej bohaterki zaskakuje. Autorka, wielokrotnie z dumą podkreślająca, że jest Podlasianką, maluje obraz prowincji o wielu tonach. Jak w życiu, dobro sąsiaduje tu ze złem, a szlachetność z nikczemnością. Przejeżdżając tędy, zatrzymajcie się w Bujanach, gdzie właśnie trwa święto piwonii… Posmakujcie lata na polskiej prowincji.
– Małgorzata Gutowska-Adamczyk, autorka bestsellerowego cyklu Cukiernia pod Amorem.

Anna traci męża, a wraz z nim poczucie stabilności i równowagi, w wyniku czego rozpoczyna desperackie poszukiwania czegoś lub kogoś, na kim mogłaby się ponownie wesprzeć. Jak bluszcz.

To właśnie jej skłonność do „bluszczowatości” powoduje, że postanawia porzucić życie w Wielkim Mieście i wrócić do swojego rodzinnego miasteczka. Na miejscu odkrywa, że mimo powierzchownych zmian miejsce jest nadal takie samo jak to sprzed dwudziestu lat – które zachowała w pamięci.

Autorka: Renata Kosin
Tytuł: Bluszcz prowincjonalny
Wydawca: Wydawnictwo Replika
Data wydania: listopad 2012
ISBN: 978-83-7674-206-9
Liczba stron: 404
Wymiary: 130 x 200 mm
Kategoria: proza polska, powieść obyczajowa

Bluszcz prowincjonalny
Renata Kosin
(fragment)

– Szlag! – Anna skrzywiła się i wcisnęła pod poduszkę pustą fiolkę po lekach.
Ułożyła się na wznak, odgarniając z twarzy pasmo przetłuszczonych włosów. Splotła dłonie na piersiach, zaciskając tak mocno, aż blade kostki palców zaczęły sprawiać wrażenie, jakby lada moment miały przebić pergaminową skórę.
– Sen bywa dobry… – wyszeptała z trudem, bez większej nadziei na rozbudzenie zesztywniałych strun głosowych, zastałych w wielodniowej bezczynności. – Całkiem dobry, a na pewno zawsze lepszy niż rzeczywistość. Człowiek wtedy przestaje mieć wpływ na swoje myśli. Może wreszcie się nie obwiniać, że nie biegną torem, którym biec powinny… – urwała i przymknęła oczy, próbując skupić się na czymkolwiek, co nie jest tym, co od tylu dni jak  drewniany kołek uparcie tkwi w jej głowie. – Dlaczego nie można ich wyłączyć?  Wyjałowić, odkazić mózg… Dlaczego nie można zrobić tak, żeby wreszcie poczuć  prawdziwą, umysłową pustkę? – rzuciła pytanie w przestrzeń, prawie  bezgłośnie poruszając ustami. – Tylko pustkę…
Otworzyła zaciśnięte powieki i spojrzała na równo zaścieloną drugą połowę łóżka. Wyciągnęła rękę. Przesunęła nią po idealnie gładkiej powierzchni, bardzo ostrożnie, ledwie muskając opuszkami palców nieskazitelność tkaniny, po czym wbiła mocno paznokcie w wewnętrzną część dłoni i ponownie zamknęła oczy w nieuzasadnionej nadziei na sen. Jak co rano.

Co rano zbierała z poduszki wyrzygane myśli i znów połykała po to, żeby móc trawić je na nowo. Teraz, wstrzymując oddech, stłumiła zbliżające się torsje i skuliła jeszcze bardziej na swojej połowie łóżka, uważając, by nie zniszczyć ładu sąsiedniego posłania. Owinęła się szczelnym kokonem zmiętolonej pościeli,  czując jednocześnie, jak przepocona koszula nieprzyjemnie przylepia się do jej piersi.
Ciche pukanie do drzwi sprawiło, że nerwowo drgnęła i mocniej wetknęła pod brodę obie pięści zaciśnięte na rogu kołdry.
– Kiedy zejdziesz na dół? Czekamy ze śniadaniem.
Anna odsłoniła twarz i spojrzała na stojącą w progu Magdalenę, odzianą w jej frotowy szlafrok.
– No? – Magda przypatrywała się jej z irytującym wyczekiwaniem.
– Nie jestem głodna.
– Nie pytam cię, czy jesteś głodna, ale kiedy do nas zejdziesz.
– Przecież wiesz, że…
– No właśnie nie wiem. Proszę cię tylko o zjedzenie ze mną i dziećmi śniadania.
– Ale… – niedokończone zdanie zostało brutalnie przerwane zamknięciem drzwi.
Anna podniosła się z wysiłkiem i dygocząc z zimna w wilgotnej od potu piżamie, powlokła się do łazienki. Gorący prysznic, zamiast spłukać z niej przytłaczające otępienie, przywrócił senność, a wraz z nią przemożną chęć powrotu do łóżka. Potykając się o porzucony na podłodze wilgotny ręcznik, rozejrzała się w  poszukiwaniu okrycia i jej wzrok padł na bury męski szlafrok, wiszący samotnie  na haczyku przy drzwiach. Z pewnym wahaniem sięgnęła po niego. Powoli  włożyła ręce w rękawy, owinęła wychudzone ciało zbyt obszernymi połami i  starannie zawiązała pasek. Przechyliła głowę, dotykając ustami kołnierza. –  „Zupełnie stracił zapach… – pomyślała ze zdziwieniem. – Tak szybko? Może  dlatego, że właściwie już od dawna nikt go nie używał…” Wróciła do sypialni i  otworzyła szeroko szafę. Stała przez moment w bezruchu wsparta na skrzydłach  drzwi, wpatrując się w półki, z których równo połowa była pusta. Po namyśle  sięgnęła po kilka damskich bluzek i przesunęła je na wolną przestrzeń. Przyjrzała się jeszcze raz i jednym ruchem zrzuciła wszystko na podłogę.  Odwróciła się i ponownie rozejrzała po pokoju. Podeszła do jednej z szafek  nocnych. Wysunęła szufl adę. Pustą.
– Kiedy ona zdążyła to wszystko zabrać? – wyszeptała, tępo wpatrując się we wciąż otwartą szafk ę.
Przysiadła ostrożnie na brzegu łóżka, na nienależącej do niej, gładko   zaścielonej części, i otuliła się szczelniej szlafrokiem, czując, że znów zaczyna  dygotać.
– Tak będzie lepiej – usłyszała. – Należało już dawno pozbyć się reszty jego  rzeczy, wtedy pewniej byłoby ci łatwiej wrócić.
Anna poczuła na ramieniu dotyk dłoni Magdy, która niemal bezszelestnie  wślizgnęła się do sypialni siostry, a potem przykucnęła tuż obok, opierając  łokcie o jej kolana.
– Wrócić? O co ci chodzi? – Anna szarpnęła się nerwowo.
– Dokąd?
– Do żywych. Do nas. Przecież mówiłam, dzieci na ciebie czekają. Chciałyby zjeść z tobą śniadanie.
– Sugerujesz, że je zaniedbuję?
– Nie, nie sugeruję. Mówię ci to wprost. Zaniedbujesz dzieci.
– Jesteś… jesteś niesprawiedliwa!
– To ty jesteś niesprawiedliwa. Czy nie uważasz, że to, co się stało, dotknęło je  właściwie tak samo, jak ciebie? Że powinniście być w tym wszystkim razem? Cały czas?
– Przecież i tak już nigdy nie będzie tego „razem”. Ja i dzieci to… to nie wystarczy.
– Wystarczy, tylko musisz się ogarnąć. Poukładać sobie wszystko od początku.
– Ale jak? Staram się… Próbuję i naprawdę się nie da. Nic tu nie pasuje! Popatrz  tylko na te puste miejsca… W szafach, wszędzie. Co się robi z szafką  nocną nie do pary? Co się robi z drugą połową małżeńskiego łoża? Powiedz,   jeśli wiesz, bo ja nie wiem. Nie można przecież spakować i pozbyć się połowy łóżka! I nie mogę też na niej spać, bo przecież nie jest moja!
Anna wydobyła z za długich rękawów zaciśnięte pięści i wbiła je z impetem w  gładką poduszkę. Zamarła na kilka sekund, jakby przestraszona tym, co  zrobiła, by po chwili jednak zacząć okładać ją z jeszcze większą siłą. Poderwała  się z miejsca. Chwyciła równo złożoną kołdrę, zrzuciła na podłogę i zaczęła  histerycznie kopać ją bosymi stopami. Kiedy wreszcie, dysząc i trzęsąc się,  opadła bezwładnie na puste łóżko, dotarło do niej, że drżenie całego ciała,  którego nie była w stanie opanować, to nie z zimna, ale ze spazmatycznego  szlochu, mimo że z zupełnie suchych oczu nie wypłynęła ani jedna łza.
– Pieprzyć to wszystko! Pieprzyć! Pie… pierdolić!
– No i to jest, moja kochana, całkiem dobry początek. – Magdalena usiadła  obok i spokojnie objęła siostrę ramieniem, głaszcząc ją po rozdygotanych  plecach.
– Co? – Anna uniosła głowę, posyłając jej półprzytomne spojrzenie.
– Masz prawo być wściekła. Ja też bym była, gdyby zupełnie nieoczekiwanie  odszedł ode mnie mąż, zostawiając samą… nie, nie samą, ale z dwójką dzieci.  Takie emocje najlepiej wyładować, każdy psychoterapeuta ci to powie.
– Nie jestem wariatką!
– No pewnie, że nie jesteś. Ale będziesz, jeśli nie weźmiesz się wreszcie w garść.
– Mówiłam przecież. Nie umiem!
– Umiesz, tylko za mało się starasz. Właściwie to prawie zupełnie się poddałaś.
– To co według ciebie powinnam zrobić? – W głosie Anny zabrzmiała bezradność.
– Dobrze by było, gdybyś na początek ubrała się i wyszła z sypialni.
– Nawet jeśli to zrobię, to co potem?
– Potem mogłabyś wyjechać stąd z dziećmi na jakiś czas.
Tak, to zdecydowanie najlepsze rozwiązanie w obecnej sytuacji.
– Magda potrząsnęła z przekonaniem głową. – Widok tych pustych półek po  rzeczach Piotra może rzeczywiście do reszty wpędzić cię w obłęd, więc zmiana  otoczenia na pewno dobrze ci zrobi.
– Przestań, nie mam teraz siły na żadne wycieczki.
– Nie mówię o wycieczce. Powinnaś przeprowadzić się na razie do rodziców,  przynajmniej na trzy, cztery tygodnie. Rozmawiałam o tym z mamą. Ona też  uważa to za najlepsze rozwiązanie.
– Widzę, że już zdecydowałyście, co jest dla mnie najlepsze.
– Anna prychnęła ironicznie, odwracając demonstracyjnie głowę.
– Tak, oczywiście. Zdecydowałyśmy za ciebie, ponieważ obie zdajemy sobie  sprawę, że ty nie jesteś w stanie sama tego zrobić.
– Wiesz co? W zasadzie to masz rację – odparła nieoczekiwanie, wydmuchując  nos w wyciągniętą w kieszeni chusteczkę.
– Nie tylko nie mogę, ale i zupełnie nie chcę teraz decydować o czymkolwiek.
– Nie musisz… no może z wyjątkiem jednej rzeczy, ale to zdążysz spokojnie  załatwić, nawet jutro. – Magda zawahała się chwilę.
– Co takiego mam załatwić? – Anna popatrzyła podejrzliwie na siostrę.
– W zasadzie nie chciałam ci tym na razie zawracać głowy, ale skoro masz wyjechać…
– No mów! – przerwała jej niecierpliwie.
– Wczoraj dzwonił prawnik Piotra. Nalegał, żeby się z tobą spotkać. Twierdził, że to dosyć pilne.
– Nie chcę!
– Prędzej czy później i tak będziesz musiała to zrobić, więc chyba lepiej, jak już będziesz to miała za sobą.
– Ale ja nie mam siły.
– Masz, nawet sama nie wiesz ile. Anka, moim zdaniem wiele kobiet na twoim miejscu całkowicie by się rozsypało.
– Myślałam, że według ciebie ja właśnie już się rozsypałam – parsknęła drwiąco,  starając się jednocześnie opanować nagłe drżenie brody.
– Eee tam, nie na tyle, żeby nie udało się jeszcze pozbierać cię do kupy. –  Magda dotknęła lekko jej policzka. – A teraz ubierz się w końcu. Jeśli nie chcesz  jeść, nie musisz, ale jednak dobrze by było, gdybyś wypiła w naszym  towarzystwie chociaż herbatę.
– Poproś dzieci, niech zaczekają na mnie z tym śniadaniem, dobrze?
– Przecież ci mówiłam, cały czas czekają. – Kobieta uśmiechnęła się i przytuliła  siostrę, starając się stłumić odgłos ostrożnie wypuszczanego z płuc powietrza,  będącego w rzeczywistości bardzo głębokim westchnieniem ulgi.