Twórczość niezwykle utalentowanego, młodego pisarza amerykańskiego, Jonathana Safrana Foera, poznałam za sprawą jego rewelacyjnej powieści Strasznie głośno, niesamowicie blisko. Zauroczyła mnie ona do tego stopnia, iż szybko postanowiłam sięgnąć do jego debiutu – książki Wszystko jest iluminacją z roku 2002. I choć tematyka obu powieści jest całkowicie odmienna, to są rzeczy, która je łączą, jak choćby niebanalne podejście do tematu, komizm, duży ładunek emocjonalny, jaki z sobą niosą.

Przejdźmy zatem do akcji: Jonathan Foer jest Amerykaninem żydowskiego pochodzenia. Po śmierci dziadka, otrzymał od babci jego fotografię z czasów drugiej wojny światowej. Widniał na niej razem z kobietą o imieniu Augustyna, która miała go rzekomo uratować, udzielając mu schronienia we własnym domu. Foer przybywa w 1997 roku na Ukrainę, by ją odnaleźć, a przewodnikiem po obcym dla niego kraju zostaje Aleks (vel Szapka vel Sasza), a konkretnie: urodzony w 1977 roku Aleksandr Perczow z Odessy. Razem mają dotrzeć do nieistniejącego już ukraińskiego sztetla (Trachimobrodu), skąd pochodził dziadek Jonathana. I choć angielski Aleksa pozostawia dużo do życzenia, to właśnie on zostaje tłumaczem Foera, zaś obowiązki kierowcy przypadają w udziale mającemu kłopoty ze wzrokiem dziadkowi chłopaka, któremu wciąż towarzyszą wspomnienia wojenne. Wiernym towarzyszem tej wyprawy zostaje również (dość niespodziewanie) specyficzny, wiecznie śliniący się pies o imieniu Sammy Davis, Junior, Junior, będący zmorą Amerykanina. Spotkanie z pewną kobietą, która jako jedyna przeżyła niemiecki pogrom w Trachimobrodzie, jest obiecujące. Posiada ona bowiem wiele pamiątek po jego mieszkańcach, w tym zdjęć na których widnieje dziadek Jonathana. Czy to będzie Augustyna? I czy kawałek historii odnajdzie tam tylko Amerykanin czy może ktoś jeszcze?

Równolegle akcja toczy się również w XVIII wieku, gdzie dwie siostry Hana i Chana znajdują w rzece topielca – Trachima i jego córeczkę, która cudem ocalała i dla której trzeba znaleźć dom. Znajdują go u Jankiela, który nazywa dziecko Brod (od nazwy rzeki). Ta dziewczynka – uparta, inteligentna, smutna i wyjątkowo piękna, stanie się obiektem kpin i zazdrości mieszkańców sztetla. Będzie także autorką tajemniczego Spisu sześciuset trzynastu smutków, dzięki której poznamy innych, barwnych bohaterów …

Moje wrażenia: stylizacja językowa – zdania po trosze polskie, angielskie, a po trosze ukraińskie – na początku jest wręcz dokuczliwa. Jest to język trudny do rozszyfrowania, zagmatwany, wymagający pomocy tłumacza. I właśnie translacja pełni tu dużą rolę. Tematem tej książki zdaje się być bowiem sam przekład, trud, jaki należy w niego włożyć i niebezpieczeństwa, jakie się z nim wiążą. Z niedoskonałego tekstu przełożonego przez Aleksa, Jonathan buduje swoją powieść, która jest ponownie weryfikowana i oceniana przez Ukraińca. Na tym przykładzie można doświadczyć, jak kształtuje się literaturę, jak można na nią wpływać i jak sterować wydarzeniami, by osiągnąć zamierzony efekt. Służą temu choćby niedokładne czy wybiórcze tłumaczenia (w tym wypadku Aleksa), będące bazą dla pisarzy, którzy Holocaust znają z drugiej ręki, z opowieści rodzinnych, filmów czy książek. Mimo wizyty Foera na Ukrainie (Trachimobrod nie istnieje od dawna) i zaangażowania Saszy, nie uda się wiernie odwzorować historii, bo genezę tego miejsca poznajemy jedynie za sprawą napotkanej kobiety, która przeżyła zagładę, ale opowiada ją z własnego punktu widzenia i z dość odległej perspektywy czasowej, co ma dość duże znaczenie – pamięć jest przecież zawodna, a pewne tragiczne fakty chętnie wypieramy ze świadomości… Ponieważ literatura nie znosi próżni, musi wypełnić nieznane fakty samą sobą.

Opowiadana równolegle historia ukraińskiego miasteczka z XVIII wieku, w którym żyli przodkowie Foera, jest uzupełniana fikcją literacką Amerykanina, co sprawia, że miasteczko ożywa, a z nim wszyscy jego mieszkańcy zgodnie z jego wyobrażeniami. I choć dzieje się to czasem na zasadzie: ktoś coś zrobił albo i nie zrobił, coś się wydarzyło albo i nie wydarzyło, to nie ma to większego znaczenia, bo [n]ie tyle (…) ważne jest, co pamiętamy, ile samo pamiętanie. Sam akt pamiętania, proces zapamiętywania i wspominania, rozpoznawanie własnej przeszłości…

Kilka słów o narracji – składają się na nią: relacja Aleksa z podróży po Ukrainie zorganizowanej na prośbę Amerykanina, listy Aleksa do Jonathana, kiedy ten wraca do Ameryki i powieść pisana przez Foera z informacji zebranych na Ukrainie dzięki Saszy. Priorytetem we wszystkich trzech jest oczywiście historia, a i tematyka jest poważna. Rozmowy dotyczą miłości, przyjaźni, rodziny, wojny, samotności, Holocaustu, ale czasem do głosu dochodzi też groteska, ironia i żart, skutecznie rozbawiająca czytelnika. Być może właśnie to zupełnie inne, świeże, podejście do przedstawienia tragicznej sytuacji Żydów podczas drugiej wojny światowej, jeszcze bardziej daje do myślenia, rozpościerając przed nami pełen wachlarz uczuć.

Wszystko jest iluminacją to opowieść o poszukiwaniu własnego ja na tle ludzi i miejsc już nieistniejących oraz w świetle faktów, o których nie da się zapomnieć, nie da się przejść nad nimi do porządku dziennego, by żyć normalnie. Bo przecież nikt nie jest samotną wyspą, a przeszłość notorycznie mieszająca się z teraźniejszością znajduje swoje odzwierciedlenie w naszych czynach. Na ‘tu i teraz’ składają się losy nie tylko nasze, ale i naszych przodków, które determinują naszą osobowość, światopogląd, a więc i nas samych, czy tego chcemy czy nie.

Polecam – proza Foera dzięki swej zawiłości, ciekawej konstrukcji i oryginalności zostaje w pamięci na długo i chce się do niej wracać. Zapewniam.

Tytuł: Wszystko jest iluminacją
Tytuł oryginału: Everything Is Illuminated
Autorka: Jonathan Safran Foer
Wydawca: W.A.B.
Data wydania: marzec 2008
ISBN: 978-83-7414-437-7
Liczba stron: 440
Oprawa: miekka
Format: 12,3×19,5 cm
Kategoria: powieść