Kim był Currer Bell? Na wypadek jakiegoś konkursu zapamiętajcie to nazwisko – to nikt inny tylko Charlotte Brontë we własnej osobie. Pod takim pseudonimem wydawała swoje powieści, pod takim też mianem po raz pierwszy na brytyjskim rynku ukazała się Shirley. Jest to książka, która nie trzyma poziomu Dziwnych losów Jane Eyre, ale trudno się dziwić – temu dziełu trudno dorównać. Dowiedziałam się przy tym, że w chwili, gdy autorka tworzyła swoją kolejną powieść, zmarło troje jej rodzeństwa – najpierw brat, następnie Emily, wreszcie Anna – wybaczyłam więc Charlottcie wszelkie grzechy i grzeszki.

Historyczne wątki, bardzo ciekawe i intrygujące są w Shirley zarysowane – dla mnie, wielbicielki tła dziejowego – zbyt delikatnie. Obiecujący początek, a potem nagłe zniknięcie tematu fabryki, niesprawiedliwości klasowej, wątku robotników i ich pretensji, zastąpione mdłymi chorobami z miłości, westchnieniami panieńskimi, rozterkami duchowymi dżentelmenów, wreszcie szczęśliwymi ślubami. Autorka skupiła się na opisywaniu charakterów postaci (i bardzo dobrze, właśnie to stanowi o sile jej pierwszej powieści) oraz na zagłębianie się w ich poglądy dotyczące religii i spraw społecznych – tylko po cóż dodała do tego lukier w postaci „ochów” i „achów” miłosnych. Szkoda, że marginalnie zarysowała wątek niepokojów przemysłowych w Anglii na początku XIX wieku, choć przecież cała akcja powieści zdaje się opierać na temacie napięć i konfliktu między klasą panującą a pracującą. Chciałabym dowiedzieć się więcej o wpływie wojen napoleońskich na przemysł, o rozruchach w Wielkiej Brytanii, o zwycięstwach i porażkach brytyjskich żołnierzy – nie powinnam jednak wymagać tego od Charlotte. Nie była ona pisarką historyczną, interesowało ją społeczeństwo, do tego tylko jego wybrana część, a nie bitwy czy polityka. Znów więc wybaczam jej to, czego mi w Shirley brakuje – rozumiem dlaczego.

Shirley jest powieścią psychologiczną, pełną portretów ludzkich i ich zwyczajnych losów na tle XIX-wiecznego ziemiańskiego istnienia. Wielbiciele intrygujących postaci znajdą tutaj znakomite charaktery opisane w sposób żywy i prawdziwy – nie można oprzeć się wrażeniu, że autorka portretuje znane sobie osoby, na większości nie zostawiając suchej nitki. Bohaterowie są krytykowani na każdym kroku, każdemu z nich daleko do ideału – Robert jest dumny i wyniosły, ma skostniałe poglądy i wywyższa się nad innych, Caroline to naiwne i przewrażliwione dziecko – opisy jej cierpienia z miłości śmieszyły mnie, irytowały i co rusz sprawiały, że wznosiłam oczy do nieba pragnąc otrzymać znak od autorki – po cóż uczyniła z tej dziewczyny taką ofiarę losu. Przy tym nie ma tutaj tego, co tak podobało mi się w Jane Eyre – wiarygodnego opisu dojrzewania bohaterki, wyrastania z westchnień i chlipania w poduszkę. Caroline zmienia się, owszem, ale staje się to sztucznie i nieprzekonująco. Shirley zazwyczaj nie wzbudza sympatii – jest nierówna, czasami głupiutka, innym razem zbyt egzaltowana, choć na pewno godna podziwu za swoją postawę dającą nadzieję stłamszonym kobietom, które zazwyczaj nie miały wówczas prawa do wychylania nosa z domu, brania udziału w męskich sprawach, czy choćby decydowania o swoim losie. Jedyną postacią, która zdaje się nie mieć wad jest pastor Hall, postać trzecioplanowa.

Bohaterowie są najmocniejszą stroną powieści – widzimy ich przed oczyma w trakcie czytania i choć Louis czy Caroline zdają się chwilami niezbyt oryginalni, wtórni, a do tego pełni wad, to i tak wzbudzają naszą sympatię, zaprzyjaźniamy się z nimi. Wpisuje się w to znakomicie narratorka, która sama jest znakomitym, pełnym mądrości i spostrzegawczości bohaterem. Ma cięty język, wygłasza ironiczne uwagi dotyczące zwyczajów panujących w społeczeństwie i w środowisku, które autorce było doskonale znane, jest inteligentna i bystra, do tego nie przejmuje się w najmniejszym stopniu czytelnikiem i jego oczekiwaniami – zdradza nam tylko to, na co ma ochotę, choć nie omieszka zaznaczyć, że gdyby chciała, mogłaby powiedzieć więcej. Bawi się z nami w kotka i myszkę, wymyka się, by powrócić w wielkim stylu wygłaszając jakąś wspaniałą mowę na tematy społeczne.

Styl powieści został doskonale przystosowany dla współczesnego czytelnika – ile w tym zasługi tłumaczki, ile samej Charlotty, nie jestem w stanie stwierdzić. Mnie zawsze powieści sióstr Brontë czytało się lekko i przyjemnie, tak jest też w tym przypadku. Nie zmienia to jednak faktu, że irytowały mnie dłużące się opisy nudnawych dyskusji czy niewiele wnoszących posiłków spożywanych przez mniej istotnych bohaterów. Szkoda, że wydanie zostało przygotowane niezbyt dokładnie – masa literówek przyprawiała mnie o ból głowy, zdaję sobie jednak sprawę z tego, że moje wrodzone „czepialstwo” odgrywa tu główną rolę – co mnie przeszkadza, nie musi w równym stopniu irytować kogoś innego.

Zastanawia mnie też powód nadania powieści tytułu od bohaterki, która wcale nie jest postacią główną. Jedynym wytłumaczeniem jest fakt, że Shirley była prawdopodobnie wzorowana na siostrze autorki – Emily, która zmarła w trakcie powstawania tej książki. Może Charlotta w ten sposób chciała dodatkowo unieśmiertelnić autorkę Wichrowych Wzgórz. Przeczy jednak temu fakt, iż podobno Caroline jest odzwierciedleniem postaci drugiej siostry, która także odeszła z tego świata w podobnym czasie – Anne. A jednak to nie ona, choć jest bohaterką dużo bardziej wyeksponowaną, widnieje na okładce powieści…

Wszelkie moje narzekania i wytykania palcem niedociągnięć (bardzo przecież subiektywne) nie zmienią faktu, że Shirley czyta się znakomicie i jest to spora przyjemność. Czekam z niecierpliwością na Profesora, który ukazał się właśnie nakładem wydawnictwa MG.

Autorka: Charlotte Brontë
Tytuł: Shirley
Przekład: Magdalena Hume
Data wydania: 2011
Liczba stron: 640
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: MG
ISBN: 978-83-7779-001-4
Gatunek: powieść społeczno-obyczajowa