Zapraszamy do lektury drugiego przedpremierowego fragmentu książki!
Pierwszy fragment znajdziesz TUTAJ.
Światowy bestseller wydany w 24 krajach.
O książce:
Gdy jako dzieci Erica i Beth spędzały kolejne lato w domu babki, wakacyjną beztroskę przerwała tajemnicza tragedia rodzinna. Nad całym dorosłym życiem sióstr zaciążyła milcząca zgoda, by nigdy nie wracać do zagadkowych wydarzeń. Erica postanawia ją zerwać, ufając, że odkrycie prawdy złagodzi ból Beth.
Planując zbliżające się Święta i porządkując rzeczy zmarłej babki, Erica zagłębia się w losy rodziny i odkrywa kolejny sekret. Ślady prowadzą do Ameryki przełomu wieków, pewnej pięknej dziedziczki i przeklętej, jałowej ziemi.
Autorka: Katherine Webb
Tytuł: Dziedzictwo
Wydawca: Insignis
Przekład: Olga Siara
ISBN: 978-83-61428-78-7
Premiera: 19 września 2012
Gatunek: proza zagraniczna, obyczajowa
Dziedzictwo
Katherine Webb
(fragment)
Dobiega północ, a Beth i ja jesteśmy już w swoich pokojach. Tych samych co zawsze, w których czekały na nas te same kapy, gładkie i wypłowiałe. Na początku wydało mi się to surrealistyczne. Ale właściwie po co zmieniać kapy w pokojach, których się nigdy nie używa? Wątpię, czy Beth już śpi. Cisza w domu dźwięczy jak dzwon. Materac zapada się nisko w miejscu, w którym siadam, stracił już swoją sprężystość. Łóżko ma ciemne dębowe wezgłowie, a na ścianie wisi akwarela, teraz całkiem wyblakła. Łodzie w porcie, chociaż nigdy nie słyszałam, żeby Meredith wybrała się na wybrzeże. Sięgam za wezgłowie, macając pionowe przęsła, dopóki jej nie znajduję, łamliwej i oblepionej kurzem. To wstążka, którą tam zawiązałam – czerwona plastikowa wstążka z kokardy na prezencie urodzinowym. Przywiązałam ją za łóżkiem, kiedy miałam osiem lat, żeby mieć jakiś sekret, o którym tylko ja będę wiedziała. Mogłam o niej myśleć po powrocie do szkoły. Wyobrazić ją sobie, schowaną, nietkniętą podczas sprzątania, gdy ludzie wchodzili i wychodzili z pokoju. Coś, o czym wiem tylko ja; pamiątka po mnie, którą zawsze odnajdę.
1902
Bathilda nie ogłosiła zaręczyn swojej bratanicy z Corinem Masseyem. Odmówiła pomocy przy kompletowaniu wyprawy ślubnej, zakupie ubrań podróżnych i pakowaniu skórzanych kufrów. Zamiast tego obserwowała, jak Caroline starannie składa nowe, szyte na miarę ubrania, spódnice z klinów i haftowane szmizjerki.
– Pewnie uważasz się za emancypantkę, skoro porywasz się na taką ekstrawagancję. Dziewczyna Gibsona, bez dwóch zdań – orzekła.
Caroline nie odpowiedziała, chociaż słowa ciotki ją ubodły, bo trafiła w sedno. Zawinęła biżuterię w niebieski aksamit i wetknęła ją do kuferka z kosmetykami. Później wyruszyła na poszukiwania Bathildy w ich ogromnym domu przy Gramercy Park i znalazła ją usadowioną w smudze wiosennego słońca, tak oślepiająco jasnego, że odjęło starszej kobiecie lat. Caroline ponownie poprosiła o ogłoszenie jej zaręczyn. Chciała, żeby wszystko odbyło się jak należy, oficjalnie, ale jej prośba nie znalazła zrozumienia u ciotki.
– Nie ma czego świętować – odparowała Bathilda. – Cieszę się tylko, że mnie tu nie będzie i uniknę tych wszystkich pytań. Wracam do Londynu, zamieszkam z kuzynką mojego drogiego zmarłego męża, damą, którą zawsze darzyłam wielką sympatią i poważaniem. Teraz już nic nie trzyma mnie w Nowym Jorku.
– Wracasz do Londynu? Ale… kiedy? – zapytała bardziej potulnie Caroline. Z rozpaczą uświadomiła sobie, że mimo dzielących ich konfliktów ciotka Bathilda była jej jedyną rodziną, jedynym domem.
– W przyszłym miesiącu, kiedy pogoda będzie bardziej sprzyjać podróżom.
– Rozumiem – wyszeptała Caroline.
Założyła ręce przed sobą, splotła ciasno palce i zacisnęła dłonie. Bathilda podniosła wzrok znad książki, którą dotąd czytała ostentacyjnie, i posłała bratanicy niemal napastliwe spojrzenie.
– W takim razie nie będziemy się już widywać, jak sądzę – bąknęła Caroline.
– Istotnie, moja droga. Ale nie widywałybyśmy się, nawet gdybym została w Nowym Jorku. Wyjeżdżasz zbyt daleko, bym mogła tam wygodnie dojechać. Podam ci mój adres w Londynie i oczywiście musisz do mnie napisać. Ale śmiem twierdzić, że będziesz miała dość towarzystwa na farmie. Jestem pewna, że w okolicy będą inne żony farmerów – odparła i z lekkim uśmiechem wróciła do książki.
Koronkowy kołnierzyk zdawał się dusić Caroline. Poczuła przypływ paniki i nie wiedziała, czy ma biec do Bathildy, czy od niej uciekać.
– Nigdy nie okazałaś mi miłości – wyszeptała przez ściśnięte strachem gardło. – Nie rozumiem, dlaczego jesteś tak zaskoczona, że idę za tym, kto mi ją oferuje. – Po czym wyszła z pokoju, zanim Bathilda zdążyła wyszydzić jej słowa.
Po upływie czterech tygodni od ślubu ucałowała rumiany policzek Bathildy, szukając w zachowaniu ciotki jakichś oznak żalu. Ale tylko Sara odprowadziła ją na dworzec, łkając niepohamowanie u boku swojej młodziutkiej pani, kiedy gniade konie stąpały energicznie po zatłoczonych ulicach i alejach.
– Nie wiem, jak to teraz będzie, panienko. Nie wiem, czy spodoba mi się w Londynie! – płakała dziewczyna, a Caroline wzięła ją za rękę i splotła ciasno palce z jej palcami, zbyt rozemocjonowana, żeby wydusić z siebie choćby słowo. Dopiero na widok lokomotywy, która gwałtownie wyrzucała z siebie parę i sadzę, wypełniając jej nozdrza cierpkim zapachem rozgrzanego żelaza i węgla, wreszcie poczuła, że jest na świecie coś, co cieszy się na tę podróż tak samo jak ona. Zamknęła oczy, kiedy pociąg ruszył z wolna naprzód, głośno i uroczyście zanosząc się parą. Jej dawne życie się skończyło, a nowe – właśnie się rozpoczynało.