Zwykle to pytanie stawiam sobie, gdy dowiaduję się, że powstał kolejny film oparty na jakiejś książce. Zmagam się z dylematem: najpierw przeczytać, czy od razu iść do kina?

Mam zasadę. Z reguły nie oglądam filmu, który powstał na podstawie książki, jeśli wcześniej nie zapoznam się z samą książką. Ot, taka żelazna zasada, którą przez długi czas udało mi się bez problemu stosować do swoich przygód książkowo – filmowych. Z czasem jednak okazało się, że im więcej filmów na podstawie wynajdywanych na zakurzonych półkach książek powstaje, tym mniej o tych książkach wiadomo.

Tak było z książką Susan Hill Kobieta  w czerni. O filmie chyba wspominać nie muszę, kto jest na bieżąco z kinowymi nowościami bądź jest fanem Daniela Radcliffe’a, na pewno o filmie słyszał, co więcej, na pewno go zobaczył. Czy czytał książkę, to już zupełnie inna kwestia. Właśnie w przypadku tej książki złamałam swoją żelazną zasadę. Film obejrzałam, ot tak. Bo akurat w kinie nie było nic innego, a także powodowana ciekawością, jak z rolą poradził sobie Daniel Radcliffe, któremu wieszczono „klątwę Harry’ego Pottera”. Poradził sobie nadzwyczaj dobrze, a i film okazał się niewiarygodny, na dowód czego muszę powiedzieć, że były chwile, gdzie autentycznie się bałam. Na co dzień wymagający ze mnie widz, zwłaszcza wszelkich filmów grozy, horrorów, czy thrillerów, dlatego z przyjemnością pogodziłam się z faktem, że oto wreszcie jakiś obraz wywołał we mnie prawdziwy lęk.

Ostatni raz tak bałam się na Nieproszonych gościach, ale to już zupełnie inna historia.

Wracając do Kobiety w czerni. Kiedy w jakiś czas potem ujrzałam w księgarni książkę o tym samym tytule, poczułam się zawstydzona, że nie znalazłam jej wcześniej. Odkrywszy w dodatku, że film opiera się na powieści (a nie powieść na filmie, co wcale nie należy do rzadkości), nie wahając się ani chwili, zabrałam się do lektury. I tu zaskoczenie! Książka, na podstawie której powstał film, różni się i to w wielu kwestiach, nawet tych zasadniczych, od swojej adaptacji filmowej. Na próżno będziemy w książce poszukiwać głównego bohatera przygniecionego stratą ukochanej żony, z małym synkiem u boku, na próżno też przyjdzie nam szukać niechęci mieszkańców miasteczka do młodego prawnika, czy tragicznej śmierci dzieci w czasie jego pobytu. Nie znajdziemy również dramatycznej sceny, gdzie Arthur i pan Daily wydobywają dwukółkę z ciałem syna Kobiety w Czerni, by pochować go obok matki i w ten sposób ukoić jej nienawiść i chęć zemsty. Wreszcie, nie znajdziemy w niej także ostatniej sceny, zakończenie książki jest zgoła inne.

kobieta-w-czerni-b-iext7080328Odłożywszy książkę na półkę, zastanowiłam się chwilę nad moją żelazną zasadą. Oto po raz drugi w moim życiu zdarzyło się, że o wiele bardziej podobała mi się adaptacja filmowa niż jej literacki pierwowzór (pierwszy raz miało to miejsce, gdy Ang Lee pokusił się o film na podstawie krótkiego opowiadania Annie Proulx Tajemnica Brokeback Mountain, film i muzyka w nim okazała się rewelacyjna, podobnie jak gra aktorska). Pojawiła się więc myśl, by jednak nie trzymać się tak bezwzględnie reguły czytania przed oglądaniem. Skoro coraz częściej zdarzają się takie sytuacje, jak w przypadku Kobiety w Czerni.

Czytać, czy nie czytać – oto jest pytanie. Z jednej strony książka może nam zabierać przyjemność oglądania, wiemy, co się może wydarzyć i na to czekamy, ale z drugiej strony dzięki książce stajemy się widzem o wiele bardziej wymagającym, który nie przełknie gładko wszystkiego, co zostanie mu podane, ale będzie kręcił nosem na to, co mu się nie spodobało czy co zostało wycięte, ale też takiego, co pochwali, gdy naprawdę coś mu przypadnie do gustu, lub gdy zobaczy ciekawe ujęcie zawartych w książce treści. Zatem czytać, czy nie? Cóż, gdybym po lekturze powieści Susan Hill, o której mówi się, że Kobieta w Czerni jest szczytowym osiągnięciem w jej karierze, powiedziała: nie czytać, musiałabym tym samym przyznać, że książka zawiodła mnie totalnie i oto mam zamiar całkowicie porzucić swoje dotychczasowe zasady. Byłoby to jednak nieprawdą, ponieważ książka mimo wszystko mi się spodobała. Utrzymana w formie wspomnień niesie z sobą pewną dawkę niepokojących odczuć, które przez rzeczową formę opowiadania są dodatkowo potęgowane. Czytelnik bierze do ręki książkę, zaczyna czytać, nie boi się, jedynie z lekkim niepokojem myśli o pojawiającej się zjawie, aż tu nagle, u samego końca, czuje dreszcz lęku. Nie tego się spodziewał. Być może na tym samym zależało twórcom filmu, gdzie widz ma wrażenie, że wszystko dobrze się skończy, by w kilka chwil później otrzymać dawkę potężnego szoku. Wprawdzie sama byłam zdania, że jeśli ta historia skończy się szczęśliwie, będę zawiedziona. Wiadomo, o gustach się nie dyskutuje, mówią. Podobnie mówią: zasady są po to, żeby je łamać. Cóż, ja swojej zasady łamać nie zamierzam; mam za sobą Grę o tron, w kolejce do przeczytania już czeka Woda dla słoni, oraz Pretty Little Liars. Zatem, czytać. Czytać, a potem oglądać, dzięki temu poszerzamy horyzonty. Podwójnie.