O ksiązce:
Intrygująca powieść o zakazanej miłości, podszyta dreszczykiem i trzymająca w napięciu do samego końca, zmuszająca do wiary w podszepty, przeczucia i znaki. W niej nic nie jest takie, jakim się wydaje…
Marta i jej ojciec, Karol, po śmierci matki i żony, postanawiają rozpocząć wszystko od nowa. Życie młodej kobiety diametralnie zmienia się w momencie przeprowadzki. Nowy dom, nowi znajomi, i… miłość, która budzi kontrowersje otoczenia.
Kibicowałam tej książce i czekałam na nią. I oto jest: kolejna piękna przygoda na pograniczu snu i jawy. Kto zna poprzednie powieści Autorki, ten wie, jak kusi i uwodzi ona czytelnika – zarówno klimatem, jak i językiem, jego bogactwem oraz kulturą literacką. Kto raz doświadczył magicznego, nieco mrocznego – lecz i romantycznego – świata Magdaleny Zimniak, ten będzie chciał wracać do niego zawsze. W każdym razie, jeśli o mnie chodzi, to nie mogę się już doczekać chwili, gdy wkroczę do… pokoju Marty.
– Anna Klejzerowicz
Młoda, wrażliwa dziewczyna, poetka. Ojciec, wdowiec, znany pisarz. Sympatyczny sąsiad, starszy pan, powiernik Marty. I ON – wspaniały, charyzmatyczny nauczyciel, a jednak nie tylko… Pierwsza wielka miłość, niestety ulokowana nieszczęśliwie. Zwidy, ułudy, fantazje nocne. Duchy przeszłości, ścigające każdego z bohaterów. Dziś – wczoraj – jutro. Książka o poszukiwaniu, o pragnieniach, o braku spełnienia, o tęsknocie, bólu i żalu. Ale – także o przyszłości. Czy szczęśliwej? Każdy musi sam sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Recenzję książki przeczytasz TUTAJ.
Tytuł: Pokój Marty
Autorka: Magdalena Zimniak
Wydawca: Replika
Data premiery: 22 maja 2012
ISBN: 978-83-76741-77-2
EAN: 9788376741772
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 416
Gatunek: proza polska
Pokój Marty
Magdalena Zimniak
(fragment)
Cztery lata wcześniej Karol i Marta wspólnie przygotowywali obiad na przyjazd Joasi, która tego dnia wracała z konferencji. Kiedy zadzwonił telefon, on obierał ziemniaki, Marta mieszała warzywa na patelni.
– Odbierz, kochanie – mruknął. – Mam brudne ręce.
– Nie mogę, bo się przypali – odpowiedziała dziewczynka.
Z westchnieniem opłukał dłonie, przetarł je ścierką i przeszedł do dzwoniącego aparatu w salonie.
– Halo? Tak, tak, tak.
To „tak” było jedynym słowem, które wypowiadał. Marta nie zauważyła, kiedy wrócił do kuchni.
– Mama nie żyje. – Jego głos był wyprany z wszelkich emocji.
– Co?
– Był wypadek. Zderzenie czołowe. Zadzwonię do ciotki Aliny i muszę wyjechać.
Już nic więcej nie powiedział do Marty tamtego wieczoru.
Poczekał na przyjazd szwagierki, a później wyszedł. Ciotka Alina mówiła chyba, że musiał zidentyfikować ciało, czy je odebrać, czy… Marta nie słuchała. Nie zastanawiała się nad niczym, czuła pustkę. Rozpaczy nie było. Ciotka została u nich do pogrzebu. Zdaje się, że tak umówiła się z ojcem. Później musiała wrócić do domu, miała swoje dzieci. Marcie w gruncie rzeczy było wszystko jedno.
Kiedy spuszczano trumnę do grobu, Marta płakała. Łzy przychodziły łatwo i równie łatwo wysychały. Może dlatego, że świeciło piękne słońce? Ojciec płakał, ciotka, jej mąż, dzieci.
W zasadzie wszyscy wokół. Tylko tyle zapamiętała z pogrzebu: łzy i słońce. I jeszcze to, że było dużo ludzi. Oprócz rodziny i znajomych mamy przyszła cała klasa Marty, nauczyciele ze szkoły, dyrektorka…
W szkole wszyscy traktowali ją w szczególny sposób, więc ona próbowała w szczególny sposób się zachowywać. Któregoś dnia została do późna, bo pomagała przygotować dekoracje.
Wracała podniecona. Tomek patrzył na nią cały czas i to jak patrzył! Otwierała drzwi, zamierzając opowiedzieć mamie, ale salon i kuchnia były puste. Pomimo późnej pory mama nie wróciła. Wtedy dopiero Marta zrozumiała. Mamy nie było. Nigdy już nie będzie. Nigdy nie spojrzy na nią wszystko rozumiejącym spojrzeniem, nigdy nie pośmieje się z nią, nigdy jej nie przytuli… Cała zdrętwiała, weszła do sypialni ojca. Porozmawianie z kimś, kto czuł podobnie jak ona, wydawało się ratunkiem.
Kiedy tylko otworzyła drzwi, uderzył ją silny zapach alkoholu. Karol siedział nad butelką wódki i patrzył szklanym wzrokiem w ścianę.
– Tato – powiedziała cicho.
Mężczyzna przeniósł spojrzenie na córkę, ale Marcie wydawało się, że równie dobrze mogłaby być przezroczysta.
– Tato – powtórzyła głośniej.
– Martuniu, w lodówce jest chleb i szynka. Zrób sobie kanapkę, dobrze? – powiedział bełkotliwie, po czym chwycił butelkę i pociągnął z gwinta.
– Dobrze – odpowiedziała, ale była niemal pewna, że jej słowa już do niego nie dotarły.
Wyszła, trzaskając drzwiami, lecz reakcji nie było. Wsunęła się do swojego pokoju.
– Mamo – szepnęła.
Żadnej odpowiedzi. Mamy nie było. Nigdy nie będzie.
– Mamo…
Nic. Nigdy.
Poddała się ciężkiej, obezwładniającej rozpaczy. Parę następnych dni spędziła w pokoju, nie licząc przerw na wyjście do łazienki. Nawet nie pomyślała, żeby pójść do szkoły. Mijała się czasem z ojcem, ale z wyrazu jego twarzy wnioskowała, że jej nie dostrzega. Dwa razy zawołał ją na odgrzany w mikrofalówce obiad. Szła, myśląc: „Jeszcze mu jednak na mnie zależy”, ale gdy tylko pojawiała się w kuchni, on mówił: „Zjedz, kochanie” i wychodził. Siadała i tylko grzebała widelcem po talerzu.
Chciało jej się krzyczeć, ale nie mogła sobie na to pozwolić.
Bała się, że ojciec usłyszy i ulituje się nad nią. Nie chciała jego litości; chciała, żeby ją kochał jak dawniej, a przede wszystkim chciała porozmawiać z matką. Leżała godzinami na łóżku, powtarzając: „Mamo, mamo, mamo, mamo”, aż w końcu zatracał się sens słowa i zasypiała dręczona przez koszmary. Któregoś dnia zabrzmiał dzwonek. Marta nie miała zamiaru otwierać, ale ktoś był bardzo uparty. W końcu podniosła się tylko po to, żeby przerwać ten metaliczny, świdrujący czaszkę dźwięk. Rzuciła okiem na pokój ojca. Nie dochodziły stamtąd żadne odgłosy. Widocznie jego czaszka była na to brzęczenie niewrażliwa. Otworzyła drzwi frontowe i pożałowała, że nie zatkała uszu i nie poczekała, choćby do północy. W progu stała pani Beata, wychowawczyni.
– Dobry wieczór, Martusiu.
– Dobry wieczór. – Ton Marty zabrzmiał jak wcześniej, jak ton dobrze wychowanej panienki.
– Wpuścisz mnie?
Dziewczynka miała ochotę zapytać: „Po co?”, ale tylko skinęła głową i wpuściła nauczycielkę do przedpokoju.
– Nie przychodzisz do szkoły.
Nie brzmiało to jak pytanie, ale Marta potwierdziła:
– Nie przychodzę.
– Czy mogłabym porozmawiać przez chwilę z twoim tatą?
– Mój tata chyba… – Marta szukała jakiejś wymówki, ale w tym momencie drzwi sypialni ojca otworzyły się.
– Dobry wieczór.
Ojciec był brudny, nieogolony i roztaczał wokół siebie odór alkoholu. Marta zauważyła wyraz niesmaku, jaki odmalował się na twarzy młodej kobiety, ale niespecjalnie ją to obeszło.
– Czy moglibyśmy przez chwilę porozmawiać? – Ton nauczycielki brzmiał przesadnie grzecznie.
– Oczywiście. – Ojciec wskazał drzwi salonu, który wprawdzie był mocno zakurzony, ale – ponieważ nikt tam od dawna nie wchodził – jego stan nie wydawał się tak tragiczny jak pozostałych pomieszczeń. Kogo to zresztą mogło obchodzić?
Marta wycofała się do swojej sypialni i momentalnie zapomniała o obecności wychowawczyni.
– Mamo – szepnęła.
Jak zwykle nie było odpowiedzi.
Znów powtarzała to słowo w kółko, aż stało się pustym dźwiękiem. Nie miała pojęcia, po jakim czasie usłyszała pukanie do drzwi. Czas wtedy dla niej nie istniał. Gwałtownie usiadła na łóżku.
– Proszę.
Ojciec wszedł, a wraz z nim pojawił się nieodłączny zapach gorzały. Mimo to Marta była pewna, że coś się zmieniło.
Usiadł obok niej. Jego twarz nadal była zmęczona, ale oczy przytomne.
– Przepraszam, córeczko – powiedział.
Przylgnęła do niego, szlochając. Smród wódki przestał jej przeszkadzać. Długo rozmawiali, chociaż żadne z nich nie mogło potem przypomnieć sobie szczegółów. O mamie na pewno, ale również o szkole Marty, o pisaniu ojca, o przyszłości.
Od tego czasu Karol nigdy więcej nie wziął do ust alkoholu.
Stał się najbliższym przyjacielem Marty, ostoją i powiernikiem.
Ona też robiła wszystko, aby jego życie nabrało sensu.
Twierdził, że to dzięki niej znowu zaczął pisać. W ciągu trzech lat napisał cztery dobrze przyjęte przez krytykę i nieźle sprzedające się książki. Natomiast ostatnia jego powieść, pisana przez dwa lata, okazała się absolutnym bestsellerem. Posypały się pieniądze, o jakich do tej pory nie śnili. Teraz przeprowadzili się tutaj, do tego pięknego, wielkiego starego domu.
Marta wciąż wpatrywała się w zdjęcie matki, kiedy drzwi się otworzyły. Niespiesznie odłożyła fotografię na biurko i podniosła wzrok. Wszedł ojciec. Wyglądał zupełnie inaczej niż pół godziny temu, kiedy mówiła mu „dobranoc”. Miał twarz bladą, zmęczoną, a oczy… Marta aż stłumiła okrzyk. Było w nich nieludzkie cierpienie, równe temu, jakie widziała po wypadku, a zarazem szaleństwo, zapowiedź katastrofy.
– Tato, co się stało? – szepnęła z trudem. Serce biło ciężko, bała się. Pierwszy raz bała się własnego ojca.
Karol jakby jej nie słyszał. Patrzył na nią, ale Marta miała wrażenie, że widzi coś innego.
– Przepraszam – powiedział w końcu jakimś nieswoim, złamanym głosem i wyszedł.
Marta leżała jeszcze chwilę oniemiała, przerażona, po czym przemogła się, wstała i zbiegła na dół.
Ojciec siedział przy komputerze i pisał. Podniósł na nią oczy i uśmiechnął się. To był jego normalny uśmiech. Dziewczyna jednak nie odetchnęła z ulgą. Musiała wyjaśnić sytuację sprzed chwili.
– Co, kochanie? – zapytał.
– Dlaczego wyglądałeś tak dziwnie, kiedy byłeś u mnie przed chwilą?
– Słucham? Nie byłem u ciebie, piszę cały czas.
Marta stała, nic nie rozumiejąc.
– Nie było cię u mnie? – powiedziała wolno.
– Nie, kotku, chyba coś ci się przyśniło.
Przyśniło jej się? Była pewna, że nie spała. Z drugiej strony, jak mogła to wytłumaczyć?
Karol patrzył na nią ze zdziwieniem i wyrazem niepokoju w oczach.
– Dobranoc, tato. – Pocałowała go w czoło i wróciła do swojego pokoju.
Karol nie mógł już skoncentrować się na pisaniu. Przed chwilą rozmawiał z Martą lekko, ale bał się. Córka wyglądała na przerażoną, a jej oczy obudziły wspomnienie dawno zagrzebane w niepamięci, wspomnienie oczu babci. Otrząsnął się, żeby o tym nie myśleć. Po co miałby babrać się w przeszłości?
Choroby umysłowe być może rzeczywiście są dziedziczne, ale przecież minęło już tyle czasu. Żadne najlżejsze oznaki nie ujawniły się u jego matki czy jej rodzeństwa, on sam ani jego siostra nigdy nie mieli problemów ze zdrowiem psychicznym, a Marta to przecież czwarte pokolenie. Nic specjalnego się nie
stało. Co wywołało aż taki niepokój? Marta zmęczyła się przeprowadzką, była podniecona rozmową o własnych wierszach, zasnęła i miała jakiś realistyczny sen. Co w tym dziwnego?
Nieodróżnianie jawy od snu nie jest dziwne? Wstał gwałtownie, potrącając myszkę. Każdemu może się zdarzyć. Żaden objaw. Przeszedł na werandę. Rześkie powietrze przywróciło spokój, ale Karol miał wrażenie, że to Joasia ponownie położyła rękę na jego ramieniu, wyciszając lęk. Pies wybiegł za nim i teraz szturchał go nosem, przypominając o swojej obecności.
– Dobry piesek. Dobry Grom – powtarzał Karol. – Tu nam będzie jeszcze lepiej, zobaczysz.
Grom był psem po tak zwanych przejściach, chociaż obecnie wyglądał na bardzo szczęśliwego.
•
Około pół roku po śmierci Joasi Karol wracał z Martą do Warszawy po kilkudniowym pobycie na Mazurach.
– Zatrzymajmy się, tato – poprosiła gdzieś w połowie drogi.
Westchnął. Miał nadzieję, że nie będą się zatrzymywać i chociaż raz dojadą o przyzwoitej godzinie.
– Mówiłem, żebyś zrobiła siusiu przed wyjazdem – rzekł z pretensją.
– Zrobiłam. Nie chce mi się siusiu – oznajmiła nieco urażonym tonem.
W pierwszym miejscu, gdzie było to możliwe, zaparkował.
– Źle się czujesz? – zapytał z troską.
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– Nie. Tak po prostu – powiedziała. – Przejdźmy się.
Karol popatrzył z dezaprobatą, ale powstrzymał się od uwag. Poszli na krótki spacer. Kiedy wracali, zauważyli dość wolno jadące granatowe BMW. Zanim dotarli do własnego samochodu, tamto auto zatrzymało się około stu metrów przed nimi. Wyskoczył z niego brązowawy pies, a wtedy samochód ruszył gwałtownie. Zwierzę goniło, ale nie miało szans. Karol zmiął w ustach przekleństwo i spojrzał na Martę. Była bardzo blada. Że też musiała być świadkiem ludzkiego okrucieństwa w najczystszej postaci!
– Tato – powiedziała.
– Siadaj – nakazał. – Widziałaś numer tamtego samochodu? – zapytał, kiedy ruszyli.
Potrząsnęła głową. Szybko zrównali się z psem. Jedno było pewne, nie mogli go tak zostawić. Zwierzę wyglądało na oszalałe z rozpaczy, ale udało im się wciągnąć je do samochodu.
Kiedy jechali, pies nieco się uspokoił.
– Zatrzymamy go, prawda? – Marta zwróciła się do ojca.
Nie uważał tego za najlepszy pomysł.
– Mamy małe mieszkanie – powiedział wolno. – Może popytam wśród znajomych.
– Tato, proszę.
Marta od samego początku chciała mieć psa. Joasia też. Pochodziła z rodziny, gdzie zawsze było jakieś zwierzę i uważała, że rodzina bez czworonoga jest niepełna. Kiedy twierdził, że nie mają warunków, ustępowała, ale zawsze dodawała: „Pracujesz w domu”. Zaciskał tylko usta. No dobra, pracował w domu i co z tego? Czy ona uważała, że mógłby w związku z tym zajmować się psem dwadzieścia cztery godziny na dobę?
– Pracujesz w domu – powiedziała Marta.
Niemal stracił kontrolę nad pojazdem. Głos córki zabrzmiał dokładnie jak głos Joasi. Z trudem przełknął ślinę.
– Dobrze – powiedział. – Zatrzymamy go.
– Och, tatusiu, dziękuję! – zawołała Marta entuzjastycznie.
Weterynarz stwierdził, że pies ma niecały rok i jest zdrowy.
Rozpoczął się sezon wakacyjny, a wypadki takie, jak opisał Karol, zdarzają się dosyć często.
– Ludzie od zawsze pozbywali się zwierząt przed urlopem – powiedział lekarz beznamiętnie.
Nazwali psa Grom. Marta czytała właśnie książkę, gdzie występował wilk o takim imieniu. Przez parę tygodni nowy mieszkaniec wydawał się osowiały i nieufny, ale potem pokochał ich, szczególnie Karola, szaleńczą, bezwarunkową, psią miłością.
– Widzisz, tatusiu – tłumaczyła Marta, gładząc psią sierść.
– Wtedy widocznie miałam przeczucie. – Gdybyśmy się nie zatrzymali, nie mielibyśmy Groma.
27
– Nie mielibyśmy, tak? My? A kto wstaje rano, żeby iść z nim na spacer? – zrzędził Karol, po czym śmiał się z Marty i jej przeczuć, ale w duchu przyznawał jej rację. Nie wyobrażał już sobie życia bez tego owczarkopodobnego psa.