Gdy przeglądałam recenzje na portalach literackich, zastanowiło mnie przede wszystkim to, dlaczego tak trudno przychodzi nam krytykowanie. Dlaczego ubieramy teksty i wypowiedzi w masę eufemizmów, które zakrywają nasze prawdziwe odczucia i to, jak w rzeczywistości postrzegamy tekst? Czyżbyśmy wstydzili się własnych myśli, a może boimy się wyjść na ignorantów?

 Zanim przejdę do rzeczy, muszę wyjaśnić jedno pojęcie, którego znaczenie ostatnimi czasy zostało znacznie zachwiane lub co najmniej rozmyte. Mówię o słowie ‘pisarz’. Nie mam oczywiście zamiaru rozwodzić się nad etymologią tego wyrazu, ale nad jego autentycznym znaczeniem i wagą. Bo, wbrew temu, co dzieje się na współczesnej scenie literackiej, bycie prawdziwym pisarzem zobowiązuje do czegoś więcej, niż znalezienie się na liście TOP 10 Empiku. Tak więc, mówiąc o pisarzach, będę miała na myśli osoby, które słusznie doszły do swojej pozycji, dzięki artystycznej wyobraźni i umiejętnościom literackim. Nie jest to jednak kategoria, która dotyczy konkretnego gatunku np. literatury pięknej. Najprościej rzecz ujmując – chodzi mi o autorów, którzy, w opinii krytyków i ogółu czytelników, pisać potrafią. Stanowczo odżegnuję się zatem od quasi-pisarzy, do których mogę zaliczyć wielu popularnych twórców, którzy z warsztatem literackim są raczej na bakier, a ich artystyczne wyczucie jest płytkie jak kałuża w upalny dzień.

Wiedząc już, kim pisarz jest, warto byłoby zadać sobie pytanie: czemu aż tak nas onieśmiela? Mogę zaryzykować stwierdzenie, że boimy się krytykować w ogóle. Aby wytknąć błędy w rozumowaniu autora, wszelkie braki dzieła bądź cokolwiek, przez co odbieramy książkę inaczej niż zamierzał twórca, potrzeba wyczucia, spostrzegawczości, ale przede wszystkim tego rodzaju odwagi, który określany jest mianem ‘odwagi cywilnej’. O wiele łatwiej jest nam podpisać się pod tekstem, w którym rozpływamy się nad geniuszem autora i w samych superlatywach opisujemy zalety jego dzieła. Nie narażamy się wtedy, w naszym mniemaniu, na nieprzychylne spojrzenia ze strony czytelników oraz samego twórcy. Pamiętajmy jednak, że poruszamy się cały czas w obrębie pisarzy szanowanych. Wolimy więc oszukiwać odbiorców oraz samych siebie, przedstawiając publicznie fałszywe sądy, niż dać wyraz naszym prawdziwym odczuciom. Jest to swoisty akt zacierania błędów, które popełnił autor krytykowanego dzieła. Recenzent, który nie jest w stanie uzewnętrznić swoich autentycznych przekonań, przyczynia się do budowania mylnego obrazu świadomości kulturowej danych czasów. Należy bowiem zdać sobie sprawę z faktu, iż krytyka jako sztuka daje pewne świadectwo przyszłym pokoleniom. Nie wybiegając jednak tak daleko – krytyka kształtuje przecież gusta odbiorców, pomaga im określić własne preferencje oraz zachęca do wyciągania z lektury odpowiednich wniosków. Czemu więc, pomimo całego ciężaru spoczywającego na barkach krytyka, decyduje się on na jawne kłamstwo?

Każdy z nas uczęszczał do szkoły, uczestniczył w zajęciach języka polskiego, które przynosiły jednemu większą, innemu mniejszą przyjemność. Każdy z nas miał pisarzy preferowanych i nielubianych. Nie sądzę jednak, aby znalazło się wielu, którzy starali się udowodnić swojemu poloniście, że Mickiewicz nie zasługuje na miano wieszcza, a Peiper wcale nie był genialnym poetą. Ten prosty przykład, który dotyczy każdego bez wyjątku, najdokładniej obrazuje problem, z jakim mierzą się wszyscy krytycy.

Kiedy autor, o którym piszemy, wyrobił sobie już renomę, jest uznany i uważany za literacko sprawnego, wydaje książkę gorszą, a może nawet złą, krytyk jest zobowiązany do tego, aby to zauważyć i napisać o tym. Jak jest w praktyce? Jeśli nie kłamiemy, to staramy się załagodzić recenzję, używając całej masy zwrotów odnoszących się do subiektywnego postrzegania literatury. Nie piszemy wprost, że dzieło jest złe, lecz że nie przypadło nam do gustu, ale na pewno znajdzie się wielu czytelników, którym spodoba się nowa powieść Xińskiego. Czasem krytyk ucieka się do jeszcze gorszych praktyk – odnosi się do innych dzieł autora i na ich podstawie buduje pozytywny obraz pisarza, pomijając jednak książkę najnowszą, która, jak już przyjęliśmy, jest niewypałem. Boimy się igrać z autorytetami, gdyż automatycznie stawiamy siebie na niższym szczeblu drabiny bytów. Jest to oczywiście zwykłą nieprawdą, gdyż ani recenzent bez autora, ani autor bez recenzenta nie będzie spełniony. Jedno pociąga za sobą drugie, dlatego pisarze tak bardzo zabiegają o jakiekolwiek recenzje.

Jednak problem nie tkwi wyłącznie w naszym własnym lęku przed wypowiadaniem zdania na temat znanych i lubianych. Peany na cześć autorów oraz recenzje nijakie, bo takimi właśnie są teksty, które w żaden sposób nie wykazują oceny i stosunku krytyka do danego dzieła, są również wynikiem polityki wydawnictw, gazet, portali i tym podobnych nośników. Przecież wydawnictwo nie zamieści recenzji niepochlebnej na temat wydanej przez nie książki. Wytykanie błędów, czyli pisanie szczere, zupełnie nie opłaca się krytykowi, gdyż nie będzie on mógł swobodnie rozwijać skrzydeł. Czyżby wszyscy i wszystko było przeciwko uczciwemu ocenianiu literatury?

Problem krytykowania znanych i lubianych, a może krytykowania w ogóle, jest problemem nie do rozwiązania. Nikt przecież nie będzie sprawdzał, czy recenzent rzeczywiście zachwycał się książką, czy tylko napisał pochwalną opinię, gdyż tego wymagał redaktor danego pisma czy portalu. Prawdziwość naszych własnych poglądów, które wygłaszamy i publikujemy, świadczy tylko i wyłącznie o nas. Bo przecież krytyk jest takim krytykiem, jakim jest człowiekiem.