Chociaż siłom Lannisterów udało się odeprzeć armię króla Stannisa, wojenna zawierucha nadal trwa. Dzicy ludzie szykują się do inwazji za Mur i po raz pierwszy od wielu lat ich plany mogą dojść do skutku, bo Nocna Straż musi zmierzyć się z wrogiem, o spotkaniu z jakim nikomu nie śniło się nawet w najgorszych koszmarach… Północ, której żelazną koronę nosi młody Robb Stark, napadana przez różnorakich wrogów, pogrąża się w coraz większym chaosie. Już nie wiadomo, kto jest nieprzyjacielem, a kto sojusznikiem, kto zdradzi, a kto dochowa słów wypowiedzianej wcześniej przysięgi. Tymczasem starania wygnanej Daenerys, by powrócić do ojczyzny przodków, odzyskać zagrabiony tron i wywrzeć zemstę na mordercach jej rodu, wreszcie zaczynają przynosić rezultaty.
Drugi tom sagi Pieśń Lodu i Ognia George’a R.R. Martina skończył się w naprawdę emocjonującym momencie, a wieńcząca go wielka scena batalistyczna (urwana w chwili dość niespodziewanego zwrotu akcji) zaostrzyła mi apetyt na więcej. Tymczasem pierwsza część Nawałnicy mieczy, opatrzona podtytułem Stal i śnieg, przynosi chwilowe zwolnienie tempa. Wbrew groźnie brzmiącemu tytułowi nie mamy tutaj nawałnicy, a raczej chwilową poprawę pogody i złagodzenie opadów. Do tego dochodzi jeszcze rozrzut czasowy, o którym wspomina sam autor w notatce do czytelnika – wydarzenia, w jakich przyszło wziąć udział bohaterom, rozgrywają się w różnym czasie, toteż niektóre rozdziały opisują jeden dzień czy godzinę, a sąsiadujące z nimi przedstawiają to, co działo się w przeciągu tygodni lub nawet miesięcy. Z tego powodu na początku powieści czytamy o mniej emocjonujących wypadkach, które miały miejsce w tym samym czasie, co akcja ostatnich rozdziałów poprzedniego tomu. To wszystko sprawia, że pierwsza połowa Nawałnicy mieczy wydaje się nieco słabsza od wcześniejszych tomów, choć nadal utrzymuje dość wysoki poziom.
Jeśli Gra o tron upłynęła pod znakiem intryg politycznych, a Starcie królów skupiało się na wojnie, dodając też do niej wątek religijny, to w Stali i śniegu na pierwszy plan wysuwa się miłość. Kilku bohaterów zostaje ugodzonych strzałą Amora, a małżeńskie plany Joffreya czy też Robba to tylko początek ślubnych intryg, jakie czekają na nas w tym tomie. Nie zrozumcie mnie źle, powieść w żaden sposób nie zbliża się do romansideł, a mariaże są tutaj bardziej elementem polityki poszczególnych władców i drogą do zawarcia kolejnych korzystnych sojuszy niż wynikiem romantycznych porywów serca – co nie oznacza, że tych ostatnich w ogóle tu nie ma.
Tak jak i w poprzednich tomach, autor w żaden sposób nie ułatwia życia swoim bohaterom: rzuca im pod nogi coraz to nowe kłody, a chyba szczególną przyjemność czerpie z dręczenia tych już i tak najbardziej pokrzywdzonych przez los. W Nawałnicy mieczy Martin wprowadza narrację z punktu widzenia dwóch znanych nam już wcześniej osób – Jaimego Lannistera i Samwella Tarly’ego. Muszę przyznać, że wybór tego pierwszego nieco mnie zaskoczył – nagle poznajemy punkt widzenia bohatera do tej pory jednoznacznie kreowanego na postać negatywną. Szybko jednak uznałam ten zabieg za jedno z najlepszych posunięć autora. „Szarość” świata przedstawionego oraz brak z góry ustalonego podziału na dobrych i złych to w końcu główny atut prozy Martina. Dzięki przywołaniu do głosu postaci mniej sympatycznej jeszcze wyraźniej widać, że wszyscy bohaterowie powieści mają własny punkt widzenia i (tak jak to się dzieje w prawdziwym życiu) kierują się swoimi racjami; robią to, co wydaje im się słuszne, czasem uciekając się do samooszukiwania, by zabić wyrzuty sumienia. I chociaż nadal nie udało mi się polubić Jaimego Lannistera, to przyznam, że dzięki wniknięciu w jego myśli ujrzałam go w całkiem innym świetle i łatwiej było mi zrozumieć dotychczasowe działania tego bohatera. Zaś jego rozmyślania o zabójstwie szalonego króla Aerysa sprawiły, że nawet zaczęłam mu trochę współczuć.
Druga z nowych narracji, prowadzona z perspektywy Sama, grubego i tchórzliwego członka Straży, również bardzo przypadła mi do gustu. Dzięki niej dowiadujemy się wreszcie, jaki los spotkał oddział obrońców Muru w krainie dzikich, a relacja opisana z punktu widzenia tej właśnie postaci sprawia, że groza całego wydarzenia zostaje mocniej uwypuklona. Sam Samwell, postać zresztą od początku sympatyczna, dzięki uzyskaniu głosu jeszcze bardziej daje się polubić. Ciekawie, choć też nieco przewidywalnie, rozwija się wątek drugiego z młodocianych strażników, Jona Snowa. Jego przygody po dostaniu się do obozu dzikich pozwoliły mi zobaczyć nowe oblicze tej – jak się dotychczas wydawało – dość jednowymiarowej postaci. Niewiele mam za to do powiedzenia o wątku Brana, bo w tym tomie jest go, niestety, raczej mało. Mam jednak cichą nadzieję, że w drugiej połowie Nawałnicy mieczy zostaniemy uraczeni większą ilością rozdziałów z jego narracją.
Bohaterem, którego w tym tomie najbardziej mi było szkoda, jest Tyrion. Za wszystkie jego starania, by zaprowadzić sprawiedliwość w Królewskiej Przystani i obronić miasto przed wrogimi wojskami, chwałę zebrali inni. Genialne posunięcia taktyczne i odwaga Karła podczas bitwy nie zostały docenione nawet przez jego własnego ojca. Jedyną nagrodą, jaką otrzymał za swoje brawurowe wyczyny, okazała się blizna, która jeszcze bardziej zeszpeciła jego i tak już nieurodziwą fizjonomię. W dodatku zmuszony jest wypełnić kolejne rozkazy rodziny, a spełnienie oczekiwań rodu Lannisterów, tym razem wiążących się z niczym innym jak ze zmianą stanu cywilnego Tyriona, okazuje się dla niego niespodziewanie bardzo trudne.
W Stali i śniegu również i Sansy nie czeka nic dobrego. Już miałam nadzieję na sensowny rozwój tej irytującej postaci, ale wygląda na to, że Starkówna nigdy nie wyleczy się z naiwności. Chwilowa ulga spowodowana zerwaniem zaręczyn z Joffreyem sprawia, że dziewczyna znowu powraca do marzeń i chwilę po tym życie po raz kolejny brutalnie wyrwa ją ze słodkiego snu o szczęściu. Być może inna, mniej bierna bohaterka jakoś lepiej odnalazłaby się w takiej sytuacji, ale młoda dziedziczka Starków nie potrafi z podniesioną głową przyjąć tego, co zgotował jej los. Coraz bardziej irytująca staje się też Catelyn, której nieprzemyślane działania przynoszą pozostałym bohaterom więcej szkód niż pożytku, a jej błędy chyba długo jeszcze będą procentować. O wiele bardziej podobał mi się awanturniczy wątek Aryi. Jej tożsamość w końcu zostaje odkryta, a dziewczyna dostaje się w kolejną, tym razem jeszcze dziwniejszą niewolę i przeżywa coraz to ciekawsze przygody.
Bardzo interesująco rozwija się także wątek Daenerys, który po chwilowym zwolnieniu tempa w drugim tomie, po raz kolejny nabiera mocy. Jednak dalej nie jest dla mnie tak zaskakujący jak w pierwszym tomie – na przykład zachowanie Dany w mieście niewolników udało mi się z łatwością przewidzieć, choć muszę przyznać, że te wydarzenia zostały opisane w naprawdę plastyczny i malowniczy sposób.
Pod względem technicznym wydanie Stali i śniegu nie ustępuje w niczym poprzednim tomom cyklu. Bardzo podoba mi się okładka. Przedstawiona na niej ilustracja, ukazująca tym razem pogrzeb starego lorda Riverrun, nie jest może jakoś wybitnie ładna, ale sam pomysł umieszczenia na obu częściach tomu tego samego, podzielonego na pół obrazka, bardzo przypadł mi do gustu. Książka tym razem nie zawiera żadnych dodatków – widać wydawca uznał połowy tomu za jedną pozycję i umieścił spis rodów i mapki tylko w drugiej części.
Stal i śnieg to pozycja dobra, choć może nie aż tak jak jej poprzedniczki. Stanowi bezpośrednią kontynuację cyklu i raczej nie nadaje się do czytania bez znajomości poprzedzających ją wydarzeń. Powieść z pewnością spodoba się miłośnikom prozy Martina i czytelnikom, których zachwyciły pierwsze tomy Pieśni Lodu i Ognia.
Tytuł: Nawałnica mieczy. Stal i śnieg
Tytuł oryginału: A Storm of Swords. Steel and Snow
Autor: George R.R. Martin
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Projekt okładki: Stephen Youll
Data wydania: 2007
Wydanie: II
Oprawa: miękka
Liczba stron: 608
Cena: 39,90 zł
Recenzję książki Gra o tron przeczytasz TUTAJ.
22 listopada 2011 roku ukaże się kolejny tom serii.