Tony to przeciętniak, facet, z którego naśmiewają się wszyscy w pracy. Jednak pewnego dnia coś się zmienia, jego życie, ot tak, staje na głowie. A wszystko zaczyna się od zegarka – największego marzenia, które co noc pojawiało się w jego snach.
Opis fabuły jest króciutki, bo i sama powieść (a raczej opowiadanie) ma jedynie dziewięćdziesiąt stron. Pytanie, czy autor da radę wciągnąć w wykreowany świat i jednocześnie nie zawieść swojego czytelnika, narzuca się samo. Odpowiedź brzmi – nie. Ci, którzy Carrolla kochają, żałują każdej minuty życia, której nie spędzają na czytaniu powieści tego autora. Oczywiście nie będą zbyt zadowoleni, gdy ich przygoda z nową książką zakończy się po godzinie. Ci, którzy go nie znają, zostaną wepchnięci w oniryczną opowieść, która jest wręcz kwintesencją Carrolla. Jeśli nie będą w stanie tego dostrzec, to, całkiem możliwe, książkę odłożą i zapomną o niej. Przygotujcie się więc na zwód – nie otrzymacie powieści swoich marzeń. Być może jednak będzie to powieść waszych snów.
Ucząc psa czytać to historia na wskroś carrollowska, pełna sennych rojeń, które okazują się tak samo prawdziwe jak rzeczywistość, w której metafizyka pojawia się niezauważenie i nadaje ton całości. Nie brak także historii miłosnej, która, jak przystało na tego amerykańskiego autora, musi być niekonwencjonalna i zaskakująca. I oczywiście mamy także bulteriery, choć tym razem w dziwnym połączeniu z nosorożcami. Carroll pokazuje się ze strony, którą doskonale znamy, dając swoim fanom kawałek siebie, jednak nie zapominając o dodaniu czegoś nowego, pociągającego.
Analizując utwór Carrolla, powracałam raz za razem do motta, które wprowadza nas w jego powieść: Nie pamiętamy snu, ale sen pamięta nas. Ten króciutki wers z wiersza Lindy Pastan doskonale oddaje nie tylko klimat opowiadania, ale także kryje pewne drogi interpretacyjne. Ucząc psa czytać jest bowiem łudząco podobne do pięknego, niesamowitego snu, który pomimo zawiłości i nieprawdopodobnych wydarzeń zdaje nam się cudownie logiczny. Oczywiście dopóki śnimy. Przebudzenie jest traumatyczne nie tylko ze względu na ostateczne pożegnanie ze światem marzeń, ale także dlatego, że pewna cześć nas samych już od chwili otwarcia oczu zaprzecza prawdziwości tego, co przed chwilą było tak namacalne. Carroll, jakby z myślą o wszystkich śniących, stworzył więc powieść o fabule porwanej i przeskakującej z miejsca na miejsce. Powieść krótką i kończącą się w miejscu, w którym na pewno nie chcielibyśmy kończyć naszej przygody z poznanym przez nas światem. Szalenie logiczną, gdy jest się w niej całym sobą i całkowicie nieprawdopodobną, gdy już się ją opuściło. W pewnym sensie skończoną, choć tak niedokładną. Brak w niej rysów twarzy, brak opisów, brak precyzji. Jest za to pies Tuńczyk, otwieracz do puszek i Gorbog. Czyż nie brzmi to jak sen? Sen, który o nas pamiętał i zmaterializował się w formie książki.
W utworze Carrolla jest oczywiście dużo więcej – autor daje tropy, zmusza do zastanowienia się nad poruszonymi kwestiami i odpuszcza, by czytelnik sam wgryzał się w treść. Choć nie ma jej zbyt wiele, nie zniechęcajcie się, odnajdziecie coś, nad czym trzeba będzie chwilę pomedytować.
Choć motto powieści otwiera nam pewną furtkę, mnie dużo bardziej zainteresował inny wers z tego samego utworu Lindy Pastan: But what we want appears in dreams, wearing disguises. Nasze pragnienia, potrzeby – one wszystkie znajdują swoje odzwierciedlenie w snach nawiedzających nas co noc. Choć przychodzą do nas w przebraniu, czasem jesteśmy w stanie rozpoznać, co nasz umysł pragnął nam przekazać. Czy senna powieść Carrolla ukazała Wam coś czego pragniecie? Nie? Być może musicie lepiej szukać.
Autor: Jonathan Carroll
Tytuł: Ucząc psa czytać
Data wydania: 21.04.2015
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 98
Gatunek: jedyny w swoim rodzaju