Czytana lata temu Saga o dżentelmenie Forda Madoxa Forda dynamicznie kształtowała moje spojrzenie na brytyjską arystokrację epoki edwardiańskiej. Wzdychałam do głównego bohatera, cudownie brytyjskiego Christophera Tietjensa – cóż z tego, że sztywnego niczym deska, skoro jednocześnie wrażliwego, dobrego i bohaterskiego. Moich wyobrażeń nie były w stanie zmienić ani książki Edwarda Forstera, ani nieprzemawiająca do mnie powieść Noc i dzień Virginii Woolf. Etykieta, którą kierowały się klasy średnia i wyższa angielskiego społeczeństwa, kojarzyła mi się z tradycją rycerską, honorem, wysoką kulturą. Z otwieraniem kobietom drzwi i chronieniem ich przed wdepnięciem w kałużę. Przymykałam oko na wszelkie skutki uboczne, takie jak swoisty cynizm czy brak elastyczności. Wady „systemu” wydawały się maleńkie w konfrontacji z jego zaletami.

Aż nadeszła Wielka Wojna i całą dżentelmenerię diabli wzięli. Świat się zmienił, kurtuazyjność umierała powoli na polach bitew. Bohater Forda Madoxa Forda został postawiony w obliczu utraty wszystkiego, w co wierzył, co nadawało sens jego życiu. Młodzi ludzie wracali z okopów odmienieni, przepełnieni wstrętem do zasad, które w ogniu walki okazały się nieprzydatną abstrakcją. Cała Europa utraciła niewinność, ale Anglicy musieli dodatkowo stanąć wobec prawdy, że pewne reguły i normy nie wytrzymują konfrontacji z bestialstwem i polityką.

Kolejną książką, obok Sagi o dżentelmenie, która po mistrzowsku ukazała odchodzenie do lamusa obyczajów brytyjskiej elity, okazała się Żona oficera Philippy Gregory. Autorka, którą pokochałam za powieści z czasów Wojny Dwóch Róż i panowania Tudorów, tym razem sportretowała zaskorupiony świat konwenansów i przesądów, będący na początku lat 20. ubiegłego wieku karykaturą kodeksu moralnego sprzed wojny.

Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to najlepsza ze wszystkich książek Gregory, które czytałam. Wielowymiarowa, pod każdym względem dopieszczona stylistycznie, zapełniona niezwykle prawdziwymi i przekonującymi postaciami – Żona oficera wnika głęboko w skomplikowane relacje nie tylko między ludźmi, ukształtowanymi przez wydarzenia historyczne pierwszej połowy stulecia, ale przede wszystkim między sferami brytyjskiego społeczeństwa. Autorka jednoznacznie uświadomiła mi, jak tragiczne w skutkach okazało się kształcenie dzieci w ramach tzw. dobrego wychowania, do czego doprowadziło bezrozumne naśladowanie przez klasę średnią zachowań i stylu życia arystokracji.

Motywem przewijającym się przez wszystkie warstwy fabuły jest wojna. Widzimy jej wpływ na nastroje w Wielkiej Brytanii w chwili wybuchu i w trakcie trwania walk, oddziaływanie na psychikę człowieka, który wrócił z okopów oraz na stosunki międzyludzkie.

Ludziom znudził się pokój. Wojna miała być lekarstwem na wszelkie niepokoje w kraju, wszelkie dziwactwa młodego pokolenia, które oto dostało swoją szansę na wielkość. Tak twierdziła prasa, tak głosiło duchowieństwo z ambon. Ludzie wierzyli, że wojna – szybka, porządna wojna – ustawi wszystkich do pionu, zjednoczy naród, dokona oczyszczenia. Ludzie wmawiali sobie, że Wielka Brytania potrzebuje wojny. W końcu było to imperium stojące walką. Brytyjczycy raz jeszcze musieli udowodnić swoją siłę.

Młodych ludzi, zuchwałych, pełnych zapału oraz wychowanych według szarmanckich zasad ojców, ubrano w mundury i przekonano, że czeka ich niezapomniana przygoda. Stworzono żołnierzyków w wyprasowanych spodniach, z szabelką u boku i z zapasem herbaty w plecaku ordynansa. Rodzice błogosławili synów idących po to, by wykazać się odwagą i wrócić w glorii chwały. Uchylających się od służby wojskowej piętnowano, wyrzekały się ich rodziny, ostatecznie wcielano ich do armii na siłę. Wracało niewielu. Ci, którzy w walkach nie stracili życia, stawali się znerwicowanymi, skrzywionymi moralnie wrakami.

Efektem wojny było zupełne wywrócenie do góry nogami układów społecznych. Kobiety musiały pójść do pracy, by zastąpić walczących mężczyzn, kraj zaczął zapełniać się bezrobotnymi kalekami, którym nikt nie pomagał, a zasady panujące w domach klasy średniej i wyższej okazały się niewiele warte.

O takim właśnie świecie opowiada Philippa Gregory w Żonie oficera. Skupia się na tym, co było największą porażką i utrapieniem tamtych czasów – na konsekwencjach wojny, stosunku do kobiet oraz tragicznych rezultatach wychowywania dzieci według snobistycznych i przepełnionych hipokryzją pryncypiów. Lily, główna bohaterka powieści, staje się ofiarą każdego z tych grzechów społecznych. Rezygnuje z marzeń o karierze, by wyjść za mąż za Stephena, człowieka upatrującego w małżeństwie leku na nerwicę frontową. Dziewczyna trafia do piekła równie przerażającego jak to, przez które przechodzili żołnierze na polach bitew.

Lily i Stephen to para ludzi niemających ze sobą nic wspólnego. Pochodzą z różnych środowisk, mają inne cele, na świat patrzą niczym mieszkańcy dwóch odległych planet. Ona jest jeszcze dzieckiem wymagającym rodzicielskiej opieki i wsparcia, a jednocześnie pragnącym swobody i szczęścia. On potrzebuje kogoś, komu mógłby rozkazywać, a ponieważ jest niestabilnym emocjonalnie i żyjącym koszmarami okrutnikiem, jedyną osobą, którą jest w stanie nagiąć do swojej woli, jest delikatna żona. 

Kobiety z wyższych sfer były niejednokrotnie traktowane przez swoich mężów niczym piękne ozdoby, służące do zaspakajania mężowskich potrzeb. Synów uczono, że kobiety istnieją po to, by uprzyjemniać im życie, córkom nakazywano, by były ładne, uległe i robiły to, co się im każe. W efekcie całe pokolenia czyniły swoim dzieciom taką samą krzywdę, jaką kiedyś wyrządzono im, skazując je na samotność i obojętność. Za murami pięknych kamienic i rezydencji rozgrywały się nieraz niewyobrażalne dramaty, przez nikogo niewidziane, przez nikogo niesłyszane.

Wolność i radość Christophera niebawem się skończą. Chłopiec (…) przestanie wylegiwać się na maminych kolanach i pozna, co to samotność i niewygoda. Tak jak należy.

To okropnie niehigieniczne – powiedziała. – Moja siostrzenica nikomu nie pozwala dotykać swojego dziecka i sama też nigdy go nie całuje.

Tysiące przepisów i praw, w których zaklętym kręgu znalazła się Lily, nie zdołały uczynić z niej niewolnicy. Jej otwarta i radosna natura wpłynęła orzeźwiająco na ponury dom Wintersów. Za drzwiami sypialni cierpiała cicho i bez słowa skargi, jednak w momencie, w którym Stephen znikał na horyzoncie, dziewczyna wprowadzała własne obyczaje. I przyszło jej za to drogo zapłacić.

Najważniejsza zasada wychowawcze wyznawana przez panią Janes mówiła, że małe dziecko powinno jak najwięcej czasu spędzać samo. Towarzyskość, czułość, spontaniczność – wszystko to były cechy, jakich należało unikać za wszelką cenę jako przejawów wulgarności i słabości. Natomiast samotność i milczenie były jakoby oznakami zdrowia.

Stephen jest nieszczęśliwy i nie może znieść tego, gdy ktoś w jego otoczeniu jest zadowolony i uśmiechnięty. Odnajduje spokój jedynie w krzywdzeniu innych. Nie pojmuje jak można żyć bez koszmarów i nieustannego myślenia o wojnie, ma za złe ludziom, że nie dzielą z nim jego lęków. Nie jest w stanie odizolować wojny od pokoju, życia od śmierci. 

Wszyscy są dla mnie nikim oprócz Boycotta i ciebie. Tylko wy dwoje coś dla mnie znaczycie. Pozostali przypominają mi o wojnie. Mama, która mnie na nią wysłała. John Pascoe, który wysłał na nią swojego syna. Dentonowie, którzy się na niej wzbogacili. Wszystkie kobiety, które siedziały w domach, pozwalając nam walczyć, cierpieć i ginąć. Gdziekolwiek spojrzę, widzę ludzi, którzy byli częścią wojny… – rozszlochał się chrapliwie (…).

Lily miała odpokutować za wszystkie beztroskie chwile, w których górę brała jej wrodzona radość życia. Za uczynienie domu Wintersów miejscem, w którym znów rozlega się muzyka, trzaskanie drzwiami, tupot nóg na schodach (…). Pragnął ukarać Lily za to, że była dzieckiem czasów pokoju, gdy on nie potrafił wyzwolić się spod zaklęcia wojny.

Życie jego matki, Muriel, ogranicza się do pilnowania, by wszystko odbywało się zgodnie z wyznaczonymi przez nią standardami. Jest zatruta nieustającą podejrzliwością i kombinowaniem, jak by tu utrudnić życie innym. Charaktery bohaterów zostały przez autorkę stworzone z niezwykłą wirtuozerią i głębią. Gregory w kilku scenach, bez zbędnej patetyczności, potrafi oddać złożoną i wielowymiarową psychikę postaci.

Muriel wolała nie wiedzieć, o co toczyła się bitwa, za jaką broń chwycili małżonkowie i na ile poważnie Lily ucierpiała. Wmawiała sobie, że nie naciskając, zachowuje takt.

Wartości poznawcze to jedna strona medalu. Drugą jest pasjonująco skonstruowana fabuła, pełna tajemnic, zwrotów akcji, dramatów, uczuć. Przeszłość Stephena ukrywa się za jego koszmarami, większe i mniejsze sekrety domu Wintersów znajdują rozwiązanie lub prowadzą do tragedii, a środowisko, z jakiego wywodzi się Lily i jej znajomi, każdą szparką wsącza się w stwardniałą powłokę bogactwa prawniczej rodziny.

Żona oficera należy do ścisłego grona powieści, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Jest napisana niezwykle dojrzałym stylem, dyskretnie nasączona klimatem lat 20. XX wieku, zapełniona wyrazistymi i prawdziwymi postaciami. Pozwala wczuć się w atmosferę okresu, w którym toczy się akcja, porusza wiele ważnych tematów, a jednocześnie urzeka inteligentną i ciekawą fabułą.

Autorka: Philippa Gregory
Tytuł: Żona oficera
Tytuł oryginału: Fallen skies
Tłumaczenie: Urszula Gardner
Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 504
Kategoria: powieść obyczajowa, dramat

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *