Kiedy w moim domu pojawiła się najnowsza powieść Miniera, na którą czekałam od momentu ukończenia Kręgu, wszystko poszło w odstawkę – rozpoczęta powieść Fuentesa, jedzenie, spanie. Nie ma w tym nic dziwnego. Francuski autor zdążył już pokazać swoim czytelnikom, że od jego powieści nie sposób się oderwać.

Martin Servaz powraca, choć wielu z nas nie pozna swojego ulubieńca znanego z poprzednich części serii. Po traumatycznych przejściach opisanych w Kręgu, komisarz wylądował bowiem w ośrodku dla policjantów, w którym wraz z innymi dysfunkcyjnymi funkcjonariuszami boryka się z depresją. Ktoś jednak próbuje wybudzić go z letargu za pomocą tajemniczej przesyłki. Oczywiście Servaz nie jest w stanie się jej oprzeć.

Minier przedstawia nam również historię Christine Steinmayer, dziennikarki radiowej, której życie powoli zaczyna się rozpadać. A wszystko rozpoczyna się od listu, w którym autorka informuje Christine o chęci popełnienia samobójstwa.

Początkowo autor skupia się na zaprezentowaniu nam Christine: jej życia osobistego i pracy, a także przeszłości, ukazanej raczej szczątkowo. Wszystko to ma oczywiście na celu oswojenie czytelnika z bohaterką, wprowadzenie go w jej świat, umożliwienie mu obserwacji z jak najbliższej odległości. By czuł się tak samo bezpiecznie jak Christine… Oczywiście Minier nie ma zamiaru prowadzić nas przez sielankę. Początkowo wprowadza jedynie mały zgrzyt, prztyczek w nos, by już po kilu stronach przejść do coraz mocniejszych ciosów w najdelikatniejsze obszary ciała i umysłu. Świat Christine niszczeje na jej oczach, kobieta zaś wie, że jest bezsilna. Jej życie przemienia się w koszmar, w którym sparaliżowane ciało nie może wykonać nawet najmniejszego ruchu, choć czuje nadciągające niebezpieczeństwo. A my? Przeżywamy wszystko razem z nią – niepewność, strach, wszechogarniającą bezradność. Minierowi udało się poprowadzić niesamowicie okrutną, a przez to jakże fascynującą grę z czytelnikiem. Choć komfortowo umościliśmy się w foteliku, nie jesteśmy w stanie przestać wiercić się i poprawiać. Jest nam nieprzyjemnie i doskonale wiemy, że to za sprawą okropieństw, które właśnie czytamy. Czapki z głów, panie Minier.

Ukazanie stanu bohaterki, która stara się poradzić sobie ze stalkingiem (w wersji hard), jest niewątpliwie największym plusem powieści. Minier skupił się na psychicznych konsekwencjach ciągłego strachu i poniżenia, stwarzając postać dynamiczną, a przez to intrygującą i wiarygodną. Jednak nie tylko Christine jest udaną kreacją w nowym kryminale francuza. Również Martin Servaz, którego znamy już bardzo dobrze, pokazał nam wszystko to, co w nim uwielbiamy (inteligencję, pasję, samozaparcie i kompletną ignorancję w kwestiach związanych z kulturą popularną), lecz także swoją nową, skrzywdzoną stronę. Servaz przeszedł piekło i nadal nie jest w stanie się otrząsnąć. Minier pragnie ukazać nam kilka wymiarów swojego bohatera, jego słabości a także to, co trzyma go na nogach – pracę. Dzięki temu pan komisarz nie jest w stanie nas znudzić, lecz ciągle i ciągle rozbudza w nas sympatię i zrozumienie.

Ci, którzy znają prozę Miniera wiedzą, że tym, co po prostu nie mogło zawieść w jego nowej powieści, jest styl. W tej kwestii brak niespodzianek. Francuz jest tak samo jak poprzednio po prostu perfekcyjny. Idealnie nakreśla nam zarówno świat przedstawiony jak i wewnętrzne stany bohaterów. W jego dialogach brak pretensjonalności i nachalnego tłumaczenia, a w opisach dłużyzn – Minier unika wszystkiego, za co nienawidzimy współczesne kryminały. Jego pióro jest lekkie, ale nikt nie może zarzucić mu infantylizmu. To po prostu kawał świetnej prozy.

Nie gaś światła nie jest jednak powieścią bez skaz, a właściwiej rzecz ujmując, posiada najpoważniejszą skazę, jaką do tej pory odnalazłam w utworach Miniera. Choć wiąże się ona z indywidualnym odczytaniem książki, myślę, że osoby, które czytują kryminały dość szybko zauważą, o co mi chodzi. Niestety francuskiemu pisarzowi nie udało się to, co poprzednio wychodziło mu wprost śpiewająco – mowa o tajemnicy, która odgrywa ogromną rolę w prozie kryminalnej. Tym razem Minier zbyt łatwo dał się wciągnąć w schemat, który dla każdego uważnego czytelnika będzie wręcz oczywisty. I choć powieść czytałam z wielką przyjemnością, a momentami także z wypiekami na twarzy, końcowe sceny a także rozwiązanie bardzo mnie zawiodło. Przedstawiona przez Miniera historia posiadała więcej psychologicznej głębi thrillera, niż zawiłości kryminału.

Jedno jest jednak pewne – od momentu przeczytania ostatniego zdania Nie gaś światła, niecierpliwie czekam na kolejną powieść Miniera, który niezmiennie pozostaje jednym z moich ulubionych twórców kryminałów.

Autor: Bernard Minier
Tytuł: Nie gaś światła
Data wydania: 23 września 2014
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 504