Na pierwszy rzut oka wydanie takie, że się jeszcze w księgarni chce brać i czytać. Urocza okładka z twarzą o bardzo przedwojennej urodzie, wewnątrz wszystko jak trzeba (przede wszystkim czcionka rozmieszczona nie za gęsto, nie za rzadko), opis zachęcający… Czasami pierwsze wrażenie bywa mylące, ale w tym przypadku stało się wręcz przeciwnie. Przeczytałam Tajemnicę szkoły dla panien jednym tchem, nie tylko gryząc paznokcie ze zdenerwowania, nie tylko śmiejąc się w głos, ale przede wszystkim zachwycając się niezwykle dojrzałym i intrygującym stylem autorki.

Parę słów o treści. Książka jest o tym, jak to w małym miasteczku, z rozrzewnieniem wspominającym czasy zaboru pruskiego, zaczyna się robić niebezpiecznie. Do tej pory spokojne, nudne wręcz, staje się sceną dla tajemniczego i nieprzebierającego w środkach mordercy kobiet. Policja głupieje, nie różni się tym jednak od większości mieszkańców. Czytelnik, który ma na usługach wiele wiedzącego narratora, zauważa w tym tłumie bardziej ogarnięte jednostki, jednak podkomisarz Hieronim Ratajczak takiego przywileju nie posiada, gubi się więc na każdym zakręcie. Jednak trzeba mu przyznać, że odnajduje się za każdym razem całkiem sprawnie, choć do rozwiązania zagadki drogę ma daleką i wyboistą.

Podobała mi się sympatyczna uczciwość autorki – w tym samym momencie, w którym czytelnik domyśla się czegoś, co może być pomocne w śledztwie, do tego samego faktu dochodzi chluba mańkowickiej policji. Podczas czytania kryminałów do szewskiej pasji doprowadza mnie moment, w którym mam podane na tacy informacje jasne jak słońce na niebie, podobnie jak główny detektyw/inspektor/komisarz, ale ja z tych danych wyciągam wnioski, a on nie. Tutaj tego nie ma – nie musiałam co rusz chwytać się za głowę z powodu braku mózgu w czerepie Ratajczaka.

W książce Szwechłowicz niczego nie brakuje i niczego nie jest za wiele. Sugestywne opisy, które w momencie przywołują obrazy otoczenia, budynków czy postaci, są dynamiczne, zupełnie pozbawione rozwlekłości i monotonii. Bardzo dobrze skonstruowane postaci nie pchają się nachalnie na pierwszy plan, a dowcip, ukuty niemalże w piecu epoki międzywojennej, choć promieniuje z każdej niemal strony, nie przesłania wcale dramatycznej sytuacji.

Korman, wysoki i zbudowany zgodnie z renesansowymi proporcjami, zazwyczaj chodził w bieli kontrastującej z lekko smagłą cerą. Teraz jednak, skoro spadł śnieg, lekarz zdecydował się na odcienie czerni przełamanej białym szalikiem. Przystojny był jak cholera.

Tego, że biedna Hanka zostanie znaleziona bez głowy na polanie w podmiejskim lasku, oczywiście nikt się nie spodziewał. Wyglądało to bardzo fantazyjnie: wśród bieli śniegu głowa zatknięta na gałąź i owinięta dookoła mysim warkoczem nieboszczki. Do tego głową w dół na świerku wisiała reszta ciała, z czerwonymi rękami wzniesionymi do góry i przywiązanymi do pnia drzewa. To znaczy: gdyby głowa była na swoim miejscu, zwisałaby w dół.

Świetny styl pisarki, żywcem przeniesiony z lat dwudziestych ubiegłego wieku, wprawiał mnie w zdumienie graniczące z uwielbieniem. Miałam wrażenie, że czytam fragmenty pamiętników pensjonarek, artykułów prasowych, listów zarówno wielkich dam, jak i małomiasteczkowych plotkarek… A wszystko to z lekka skrzywione przez współczesne szkiełko ironii.

Gdy miała dwadzieścia lat, została sama z histeryczną i ciągle sprzątającą matką oraz dwiema młodszymi siostrami. Jedna z nich już w dzieciństwie ciągle nurzała się w odmętach melancholii napędzanej literaturą, druga co tydzień odnajdywała nową ideologiczną drogę. Matka zaś wkrótce umarła, we właściwy sobie sposób unikając odpowiedzialność.

Jeśli chodzi o konstrukcję fabuły, to autorka długo trzyma nas w szachu. Podejrzanym czyni każdego, kto się nawinie pod rękę, ale robi to delikatnie, nie rzuca w nas własnymi opiniami i wnioskami, czego wybitnie nie lubię. Ostatecznie, nigdy nie możemy być pewni, czy dana postać jest podejrzana naprawdę, czy tylko ma specyficzny sposób bycia. Suspens – jest, klimat grozy i niepewności – jest, denerwujący bohaterowie – są. Czyli wszystko jak potrzeba.

Na koniec wisienka na torcie! To nie jest zwykły kryminał, w którym ktoś kogoś morduje, ktoś inny mordującego szuka, a jeszcze inny owego mordującego znajduje (bądź nie!). To także powieść o tym, jak wyglądało życie na prowincji po przetoczeniu się przez Europę Wielkiej Wojny, po odejściu zaboru pruskiego wraz z jego urzędnikami i przepisami. To historia zaściankowej mentalności prezentowanej przez ludzi, którzy nie chcą mieć nic wspólnego ze zmianami (nawet jeśli tą zmianą jest niepodległość!) oraz odmiennością. Jest to też opowieść o sytuacji kobiet w tym dziwnym, nie do końca jeszcze ukształtowanym, świecie. Tło społeczno-historyczne w zupełności mnie usatysfakcjonowało.

Żyję nadzieją, że Joanna Szwechłowicz jeszcze niejedną książkę napisze. Rzucę się na nią w ciemno, nawet jeśli nie będzie miała tak zachęcającej okładki jak Tajemnica szkoły dla panien.

Autorka: Joanna Szwechlowicz
Tytuł: Tajemnica szkoły dla panien
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2014
Wydanie: 1
Liczba stron: 344
Oprawa: miękka
Kategoria: kryminał retro

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie