Jeśli istnieje twórca, którego podziwiam bezkrytycznie niezależnie od czasu, zmian w moim życiu, rozwoju/regresu intelektualnego, megalomanii, albo smaku na konfiturę wiśniową w środku nocy, to jest to niewątpliwie Cortázar. Nasz związek trwa bez mała lat osiem, podczas których przeczytałam niemalże wszystko, co zostało wydane w języku polskim (zostawiając sobie na deser Autonautów i pół Modelu do składania, co by mieć, po co żyć jeszcze przez jakiś czas), zaczytałam Grę w klasy w sposób skandaliczny, nauczyłam się podstaw hiszpańskiego, by poczytać oryginały, stałam się jawną wyznawczynią jego boskości i gdy już godziłam się, z myślą, że kończą mi się możliwości wycieczek w Cortazarowskie światy, pojawiły się Niespodziewane stronice.

Okazuje się bowiem, że wujek Julio to twórcza studnia bez dna, więc po latach od jego śmierci wciąż można trafić na dotychczas niepublikowane teksty. Tak stało się i tym razem. Wdowa po pisarzu udostępniła zasoby przepastnej komody z dziesiątkami szuflad, w których czaiły się skarby: wprawki, opowiadania, wiersze, fragmenty, które nie trafiły do powieści i wydanych już zbiorów, w końcu wszelkiego rodzaju notatki, zapiski, czasem obejmujące jedno dziwnie brzmiące słowo, czasem opis leniwego popołudnia. Wystarczyło wybrać co ciekawsze teksty i sklecić w całkiem potężny tom. Wyszło jak zwykle intertekstualnie i postmodernistycznie. Niespodziewane stronice to bowiem Cortázar w pełnej klasie, w quasi kolażowej formie, odczytywany na milion sposobów, bez potrzeby stosowania się do sztywnej chronologii i logiki, zaprasza raz jeszcze do zwiedzania swoich światów na grzbiecie szachowego laufra.

Mimo nierównego poziomu tekstów (wynikającego zapewne z różnic czasu ich powstania – rozciąga się na przestrzeni 46 lat), będą one nadal zachwycały inteligencją i językiem, który przez lata nabierał tylko smaku. Obojętnie, czy zapętlimy się we wspomnieniach snu, który przyśnił się niewłaściwej osobie, zrozumiemy cierpienie wody, zmęczonej byciem cieczą, zdziwienie strażnika, który po pytaniu kronopia nie wie, kim jest pod swoim mundurem, czy kolejny raz powrócimy do Łukasza, Magi, Francine i Andresa – będzie to obcowanie z tekstem błyskotliwym, wizją świata zawsze przepuszczanego przez siebie, słowami skleconymi we fragmenty, którym blisko do ideału.

Choć tak daleko mi do obiektywizmu, należy pamiętać, że Niespodziewane stronice to jedna z tych pozycji, za którą fani i fanki autora dziękują niebiosom, a cała reszta przyjmuje z lekkim niezrozumieniem. Podzielam tu opinię, że poznawanie Cortazara należy zacząć od klasyki, łatwiejszych w odbiorze opowiadań, trudniejszej Gry w klasy. Wówczas najnowszy zbiór potraktuje się z należytą mu ekscytacją.

Dla mnie to jednak bezsprzecznie powrót do właściwych miejsc (literacko i prywatnie), bo przecież: Nie myśl, że zapomniałam. Zdarza mi się. Jednak nie zapomina się słonej wody, pamięci ran: to hydra o żółtych ustach. Nie ma niebezpieczeństwa, że zabraknie ci twego miejsca w czasie, z czcią wpisane w najbardziej lepką noc w najbardziej zapadnięte łóżko. Cortazár zwyczajnie przypomina mi, kim jestem.

*J. Cortazar, Niespodziewane stronice, Warszawa 2013, s. 329.

Tytuł oryginalny: Papeles Inesperados
Autor: Cortazar Julio
Wydawca: MUZA
Data premiery: 6 marca 2013
Liczba stron: 367
Tłumaczenie: Jordan Marta, Krupecka Iwona
Kategoria: proza zagraniczna

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *