Technika idzie do przodu, populacja rośnie w zastraszającym tempie, robi się coraz ciaśniej. W pełni samowystarczalne osiedla rosną w głąb ziemi, bo zdegenerowana powierzchnia pęka w szwach. ONZ apeluje o emigrację na Marsa. Tam żyje się prościej…

Nieokreślona przyszłość, w którą wysyła nas Dick to prosta konsekwencja dzisiejszego stanu rzeczy (przewidziana jak zwykle dużo wcześniej, bo napisany w 1962 Marsjański poślizg w czasie brzmi dzisiaj jak powoli samospełniająca się przepowiednia). Eksploracja kosmosu dała możliwości ekspansji innych planet. Przy odpowiednich działaniach Mars stał się całkiem wygodnym domem dla osób pragnących uciec z przepełnionej planety. Ziemska skala makro przekłada się tu na marsjańskie mikro, przybysze tworzą osiedla – kopie państw lub związki zawodowe. Mają przestrzeń i możliwości – pracą własnych rąk mogą stworzyć świat o jakim marzą. Bo choć słysząc o zaludnianiu kosmosu, czytelnik ma prawo oczekiwać oszałamiającej techniki, Dick sugeruje, że marsjańska odyseja będzie raczej podróżą do początków człowieczeństwa.

W tak zaledwie zarysowany świat, autor wrzuca grupkę typów społecznych. Mamy tu bowiem wysoko postawionego szefa związku hydraulików, Knotta, pragnącego zbić fortunę na wykupie pozornie bezużytecznego gruntu. Obok – zwykłego mechanika, Jacka, trudniącego się naprawą wadliwych urządzeń. Jego sąsiada pokątnie sprzedającego luksusowe towary, których ONZ zakazało eksportu z Ziemi. Ich rodziny, ojców przylatujących w odwiedziny, dzieci uczące się w Szkole lub przebywających w Ośrodku. Ich wszystkich połączy autystyczny chłopiec – Manfred, który być może posiada nadprzyrodzone zdolności podróżowania w czasie. Za jego sprawą Knott może spełnić sny o potędze. Tylko jak porozumieć się z autystykiem?

Nie jest żadną tajemnicą, że Dick wykorzystywał niszę fantastyczno-naukową do przemycania treści filozoficznych i socjologicznych. Raz, mimo dobrych chęci, wychodziło mu to gorzej (vide: „Wbrew wskazówkom zegara”), raz lepiej. W „Marsjańskim poślizgu…” ma się jednak to rzadkie wrażenie, że autor nie tylko przemyślał fabułę, ale i to, że nie istnieje ona dla samego udowodnienia kilku zdaniowej tezy. Obok konsekwencji przeludnienia i degeneracji planety Dick poszedł tym razem w kierunku granic zdrowia psychicznego a dalej, kształtowania osobowości na z góry przyjętą modłę. Autor wieszczy nam z pełnym przekonaniem: już niedługo schizofrenia będzie zupełnie typową chorobą wieku.

Cała Szkoła Publiczna została skrojona na potrzeby zadania, które kompletnie nie zgadzało się z jego naturą: istniała nie po to, żeby informować, bądź edukować, ale urabiać uczniów, i to w ściśle wytyczonych granicach. Była łącznikiem z dziedziczoną przez młodych kulturą, którą w całości im przekazywała. Naginała do niej uczniów – celem było uwiecznienie kultury – a wszelką odmienność, mogącą zaprowadzić dziecko w innym kierunku, eliminowała. To była walka, między spójną psyche szkoły a indywidualnymi psychikami dzieci, i ta pierwsza miała wszystkie atuty w ręku. Dziecko, które nie reagowało właściwie, było uważane za autystyczne, to znaczy zorientowane według czynnika subiektywnego, który przeważał nad obiektywnym postrzeganiem rzeczywistości. Takiego ucznia usuwano ze szkoły i kierowano do zupełnie innej placówki na terapię (…), tam nie można go było uczyć, można z nim było jedynie postępować jak z chorym*.

Z jednej strony mamy więc system i homogenizację indywidualności, z drugiej dominację subiektywizmu postrzeganego jako chorobę. Tu dopiero zaczyna się właściwy paradoks. Każdy kto zbyt wiele czasu spędza na kontakcie z własną rzeczywistością wewnętrzną, jest osądzany jako nieużyteczny dla społecznego dobra, a więc autystyczny. Ale, zaraz, przecież Knott znalazł sposób na wykorzystanie autystycznego Manfreda – ten bowiem, kosztem zdolności społecznych potrafi docierać do innych wymiarów czasu i przestrzeni.

To już nie jest powieść o inności, ale o percepcji i wartościowaniu, złudnych wizjach naszego umysłu, które postrzegamy jako jedyne właściwe racje. Umowach społecznych, dzięki którym wierzymy, że świat, który nas otacza jest nieskomplikowanym układem linearnego czasu, skutków i przyczyn. Pomijając wytartą tezę, że rzeczywistość to tylko majaki szaleńca, Dick w Marsjańskim poślizgu… zadaje pytania o wiele głębsze. Kto tu jest tak naprawdę szalony, czyja rzeczywistość jest ważniejsza, czy kiedykolwiek uda się nam wyjść poza własny model percepcji, czy jeśli opowiemy o nim, ktokolwiek nas zrozumie?

*P.K.Dick, Marsjański poślizg w czasie, Poznań 2014, s. 106.

TYTUŁ: Marsjański poślizg w czasie
TYTUŁ ORYGINAŁU: Martian Time-Slip
AUTOR: Philip K. Dick
SERIA: s-f
PRZEKŁAD: Mirosław P. Jabłoński
OPRAWA: płótnpodobna z obwolutą
ISBN 978-83-7818-505-5
WYDANIE: 1 (2014)
LICZBA STRON: 336
FORMAT: 150×225
Kategoria: s-f

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *