Wzrok przykuwa biała, ascetyczna oprawa. Intryguje bardzo i obiecuje sporo. Myślę: oto rzecz, która nie potrzebuje krzykliwej okładki! Ostrzę sobie zęby na lekturę. Już na pierwszych kartach poznaję Bruna…

Bruno nie podoba mi się. Nie lubię Bruna. Nie chciałabym spędzić w jego towarzystwie nawet pięciu minut. Nie moja bajka. Nie, nie, nie. No ale czytam dalej.

Bruno Werner. Młody, ale już dorosły człowiek sprawiający wrażenie, że ma w życiu dużo więcej szczęścia, niż zasługuje. To znaczy fakt, nagle stracił rodziców. Tragedia? Niefart? Bruno przyjmuje to raczej z obojętnością. Żyje emocjonalnie i fizycznie odizolowany od świata w otrzymanym w spadku luksusie, nie uczy się, nie pracuje. Zmaga się ze swoimi demonami, które mają nawet imię – Kaduk. Jest zblazowanym, egocentrycznym mizantropem, który wydaje się już stary, a jeszcze wcale przecież nie pożył. I nie bardzo ma pomysł na siebie, a raczej ten pomysł, który ma, nie do końca wydaje się sprawdzać… W każdym razie Bruno chce być pisarzem.

Powieść wynagrodziła dość szybko moją początkową wytrwałość. Pierwsze strony tej lektury nie były bowiem łatwe. Akcja rozwija się ospale, opowieść koncentruje się na ponurym bohaterze i narratorze w jednej osobie (nic w tym dziwnego – w końcu jest egocentrykiem), jego wewnętrznym dialogu, przemyśleniach i uczuciach, na jego widzeniu świata. To portret człowieka, który chyba w nic nie wierzy i jedyne, co budzi wątpliwości, to to, czy on na serio jest kompletnym nihilistą, czy też tylko przyjmuje taką pozę oraz która z tych dwóch opcji jest gorsza. A jednak wkrótce, wraz z przybyciem bohatera do Wrocławia, coś się zmienia. Historia powoli, ale coraz wyraźniej, nabiera niezwykłej, lekko odrealnionej atmosfery. To, co zdawało się zwyczajne, okazuje się zagadkowe, a to, co było oczywiste, ukazuje drugie dno. Także i sam Bruno zyskuje przy bliższym poznaniu, w miarę jak sam mozolnie odnajduje siebie.

Pojawiają się więc nowe wątki, wśród których istotne miejsce zyskuje pewna niepozorna książka o prostej, białej okładce. Zatytułowana… Donikąd i opatrzona nazwiskiem autora Daremo Inaia, który nie figuruje w żadnym spisie, okazuje się być tekstem absolutnie niezwykłym. Kto jednak tak naprawdę ją napisał, kto wydał? Te pytania długo nie dadzą bohaterowi spokoju i staną się podstawą do wszczęcia małego, prywatnego śledztwa. Drugi ważny wątek dotyczy Sophie Kavan, dziewczyny o pogmatwanej historii, skrywającej wiele tajemnic…

Na kartach Donikąd, ale tego Donikąd autorstwa Konrada Czerskiego, a nie tajemniczego japońskiego literata, Bruno odbędzie niejedną podróż i to nie tylko geograficzną, ale też tę w głąb siebie, pozna smak emocji i uczuć, coś stworzy, coś straci, coś straci, coś zyska… Jego niezwykłe, odrealnione przypadki, niby mające za tło dobrze nam znany świat, ale jednak nie zawsze rządzące się tą logiką, którą uważamy za znajomą i bezpieczną, intrygują, przykuwają uwagę, skłaniają do przekładania kolejnych kartek.

Donikąd Czerskiego jest egzystencjalną powieścią szkatułkową o przemyślanej, dopracowanej konstrukcji, którą docenić można dopiero po przeczytaniu całości. Nie tylko opowiada niezwykłą historię, ale też stawia sporo ważnych pytań. Najsilniejsze skojarzenia wywołała u mnie ze znakomitą postmodernistyczną powieścią autorstwa Itala Calvina Jeśli zimową nocą podróżny… – w obu odnajdujemy wyraźne znamiona metafikcji i szczyptę surrealizmu i nonsensu, w obu literatura spełnia rozmaite ważne funkcje wykraczające daleko poza zwykłą rozrywkę, w obu mamy też śledztwo dotyczące książek, jednak Czerski elementy te wprowadza po swojemu, w sposób oryginalny i przemyślany. Powieści te, mimo podobieństwa wymienionych motywów, są zasadniczo bardzo różne.

Nie, nie jest to powieść doskonała. Mimo oryginalnego i dobrze wykorzystanego pomysłu, przekonująco zarysowanych bohaterów i sugestywnej atmosfery, jaką udało się wykreować autorowi, Donikąd jest trochę nierówna i miejscami chropowata, czasem coś w niej zgrzyta – czy to w drobnych szczegółach, czy też w zbyt oczywistym poprowadzeniu jakiejś myśli. Podobnie jest ze stylem – miejscami zachwyca dopracowaniem, w innym miejscu irytuje, jakby zdania składane były z wysiłkiem. To jedyny zarzut – że można by to tu i ówdzie nieco wygładzić, dopieścić, może ująć nieco patosu. Końcowy efekt jest jednak satysfakcjonujący, a niektóre sceny, jak choćby moment, w którym Bruno odwiedza pewnego tłumacza, czy też biesiaduje w towarzystwie podejrzanych person, na długo zapadają w pamięć.

Nie jest to książka dla każdego, może wręcz wydawać się nieco dziwaczna, fabuła rozwija się tu niespiesznie i wielotorowo (by później spleść wątki w nieoczekiwany sposób), a początkowo zdaje się nawet banalna. O ile więc nie potrzebują odmiany, nie jest to raczej rzecz dla miłośniczek i miłośników wartkiej akcji i konwencjonalnej rozrywki. Jednak ten literacki eksperyment uważam za udany – tym bardziej, że Donikąd jest powieściowym debiutem autora, zdradzającym niewątpliwie jego duży potencjał.

Konrad Czerski (1977) – absolwent studiów magisterskich w Instytucie Filologii Angielskiej na kierunku literatura angielska i Podyplomowego Studium Przekładu (UWr). Uprawniony do nauczania języka angielskiego w kolegiach kształcenia ustawicznego na terenie Wielkiej Brytanii (Trinity College London). Tłumacz przysięgły i tłumacz literatury. Jako autor porusza się w obszarze szeroko rozumianej literatury postmodernistycznej. Donikąd jest jego debiutancką powieścią. Mieszka we Wrocławiu.

Tytuł: Donikąd
Autor: Konrad Czerski
Wydawca: Oficynka
Seria: Szpunt do Antałka
Format: 121×194
Oprawa: miękka
Premiera: luty 2014
ISBN: 978-83-64307-13-3
Kategoria: proza polska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *