Poszukiwanie własnej tożsamości, korzeni i domu, który nie składałby się tylko ze ścian, to zawsze tematy trudne. Trudne, ponieważ wielokrotnie już eksploatowane, nierzadko przez pisarzy naprawdę wielkich. Jakże więc wysilić się tutaj na oryginalność? Jak „ugryźć” tę kwestię inaczej – tak, by tchnąć w nią świeżość i odmienność? Tak, by nie otrzeć się o banał i płaskie emocje, by stworzyć coś prawdziwego, pulsującego autentyczną energią, a nie tylko cukierkowatą laurkę z tandetnym, krzepiącym zakończeniem? Przeczytałam już mnóstwo książek o poszukiwaniu własnej tożsamości i domu. Wieloma niemile się rozczarowałam. Jeśli jednak za temat ten zabiera się Iwona Żytkowiak, wiadomo, że będzie dobrze. I jest. Od pierwszych linijek.

Ewa, Aniela, Róża. Trzy kobiety, trzy pokolenia, trzy ludzkie istnienia wplątane w pajęczynę historii, skomplikowaną sieć społecznych relacji, obyczajowe konwenanse i labirynt własnych emocji. Trzy niepojęte instrumenty, z których każdy wygrywa swoją indywidualną, niezrozumiałą dla nikogo melodię. Zagubione gdzieś na ścieżkach refleksji, w zakamarkach umysłu, w zmysłach, inteligencji, ambicjach i oczekiwaniach. Samotne. Poszukujące. Wciąż i wciąż poszukujące – własnego miejsca na świecie, tożsamości, głosu, który wreszcie nie kłamałby myślom, sposobu na skomunikowanie się ze światem, tkwiącym nieustannie na dalekim „zewnątrz”, a nie w nich. Poszukujące miłości. Poszukujące domu. Poszukujące siebie.

Ewa wychodzi za mąż za Wojciecha – działacza politycznego, swoistego Don Kichota, który zdaje się nieustannie walczyć z wiatrakami. Ewa sama nie do końca wie, z czym też Wojciech walczy… Podczas wojny pewnie z Niemcami, a wcześniej? Z komunistami, z wrogami demokracji? Wojciech angażuje się w działalność konspiracyjną do tego stopnia, że właściwie nigdy nie ma go w domu. A i samego domu również nie ma. Ewa, wraz z córką, małoletnią Anielą, przenoszą się wciąż z miejsca na miejsce – tam, gdzie będzie bezpiecznie. Tam, gdzie każe ojciec i mąż. Głowa rodziny. Ewa i Aniela trafiają wreszcie do niemieckiego Miasta, gdzie zapuszczają korzenie na dłużej. Ewa znajduje dobrą pracę, Aniela chodzi do szkoły, zawiera przyjaźnie. Matka wie, że jest Polką – córka już nie do końca. A później wybucha wojna, która zmieni wszystko. Największą metamorfozę przejdzie Miasto i z niemieckiego stanie się nagle na wskroś polskie. Ewa i Aniela zostaną tu na zawsze, mimo tak niespodziewanej zmiany dekoracji. Ale czy słusznie? I przede wszystkim, czy zostaną zaakceptowane przez nowych, polskich osadników, pałających „powojenną” nienawiścią do wszystkiego, co niemieckie?

Róża – córka Anieli – dorasta w szarej, peerelowskiej rzeczywistości. Ma dosyć wiecznie zamyślonej babki, wciąż rozpamiętującej przeszłość, ma dosyć wiecznie smutnej matki, opuszczonej przez męża-Niemca, który w Mieście nigdy tak naprawdę nie czuł się u siebie, ma dosyć swojej siostry-bliźniaczki, paplającej o dziewczęcych „głupotach” i zajętej zwykłym życiem. Ma Róża dosyć domu, który przypomina teatr – ze zmieniającymi się dekoracjami i snującymi się po scenie aktorami, wiecznie odtwarzającymi jakieś sceny. Nieustająca zaduma, nieustająca samotność, nieustający dystans do świata i ludzi – nawet tych najbliższych. Róża wyjeżdża na studia filologiczne do Szczecina i tam zachłystuje się życiem. Imprezy, zarwane noce, toksyczna przyjaciółka, high life i światła wielkiego miasta. Nauka, literatura, egzystencjalne rozterki, ambicje, chwila zapomnienia w ramionach przystojnego profesora i… dziecko. A później także i Sławek, mężczyzna z przeszłością, który zjawił się nie wiadomo skąd i o nic nie pyta. Róża coraz bardziej gubi się w otaczającej ją rzeczywistości, w międzyludzkich relacjach, we własnych pragnieniach, oczekiwaniach i marzeniach. Za każdym razem, kiedy już wydaje się, że pochwyciła nić Ariadny, ponownie wypuszcza ją z dłoni. I błądzi znowu. Po labiryncie, który w części stworzyła sama we własnej głowie. Czy Róża dowie się wreszcie, czego chce od życia? Czy znajdzie wspólny język z babką, matką, siostrą, a później i synem? I przede wszystkim, czy znajdzie własne miejsce? Swoją przestrzeń, którą oswoi od A do Z? Swój Dom?

Iwona Żytkowiak posiada niezwykłą umiejętność portretowania ludzkiego wnętrza. Pisze o procesach myślowych i targających człowiekiem emocjach tak, jak niewielu obecnie autorów. Potrafi zrobić użytek ze swojej plastycznej wyobraźni, która podsuwa jej wciąż nowe obrazy. Ta introspekcja, badanie centymetr po centymetrze zakamarków ludzkiej natury, uporczywe śledzenie najdrobniejszych zmian nastroju, analizowanie skomplikowanych uczuć – ulotnych i ledwie dających się pochwycić – wciąż nie przestają mnie zaskakiwać. Czytanie książek Żytkowiak, to trochę jak dokonywanie operacji na żywym organizmie, jak zaglądanie pod kopułę czaszki do ośrodka wszelkich myśli. Autorka po mistrzowsku analizuje stany psychologiczne i podsuwa swoim bohaterom rozmaite narzędzia, zachęca do określonych działań, obdarza ich motywacją i popycha w konkretnym kierunku. Postępuje niczym wielki maestro, który ani na chwilę nie spuszcza oka z aktorów tego wielkiego spektaklu, jakim jest życie. Trzyma nad wszystkim pieczę. Jest reżyserem, dyrygentem, jest master of puppets. Pociąga za sznurki z rozmysłem i precyzją, bywa okrutna dla swoich marionetek, a jednak wiadomo, że nie pozwoli im zginąć. Robi to w konkretnym celu. By pokazać, że świat nie zawsze jest różowy, a ludzie nie zawsze zachowują się logicznie i rozsądnie. Nie tak jak my sądzimy, że powinni się zachowywać. Umieć wykreować bohatera niedoskonałego, pełnego wad, niekiedy irytującego, postępującego irracjonalnie, niezdecydowanego i odrobinę egocentrycznego, a jednak budzącego sympatię, to naprawdę wielka sztuka. A tutaj, w Tam, gdzie twój dom, mamy samych podobnych bohaterów. Ewa, Aniela, Róża, Stefania, Gustaw, Wojciech – to galeria prawdziwych indywiduów, trochę dziwaków, biegających po boisku życia niekiedy na oślep, po omacku. Nie są doskonali, nie są przerysowani. Doświadczają prawdziwych emocji. Są z krwi i kości. I szukają swojego domu. Jak my wszyscy.

Tam, gdzie twój dom to kolejna znakomita powieść w dorobku Iwony Żytkowiak. Kolejna wielka saga, kolejny zbiór mistrzowskich psychologicznych portretów, malowniczych pejzaży ludzkiego wnętrza. Żytkowiak posiada tę rzadką umiejętność łączenia poezji z prozą, realistycznej Dickensowskiej narracji z Joyce’owskim strumieniem świadomości, drobiazgowych opisów miejsca akcji z psychologiczną analizą. Jej powieści nie są dla wszystkich. Trzeba umieć docenić taki rodzaj pisania. Magię operowania słowem. Impresjonizm, nakazujący rozsmakować się w chwili, która zaraz minie. Jak pora roku. Jak dzieciństwo. Jak życie.

Przeczytaj także: Kobiety z sąsiedztwa, Iwona Żytkowiak – recenzja.

Autorka: Iwona Żytkowiak
Tytuł: Tam, gdzie twój dom
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 4 lutego 2014
ISBN: 9788378396925
Liczba stron: 472

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *