Gdyby kazano mi wybrać najbardziej kontrowersyjną książkę wszech czasów, bez zastanowienia wskazałabym Szatańskie wersety Salmana Rushdie. Sam autor został obłożony fatwą, a każda osoba, która w jakikolwiek sposób wpłynęła na wydanie powieści, musiała zacząć martwić się o swoje życie. Wydana w 1988 roku książka zebrała krwawe żniwo już trzy lata później. W lipcu 1991 roku zamordowany został japoński tłumacz Szatańskich wersetów. W budynkach kilku wydawnictw podłożono bomby, a włoski tłumacz został pchnięty nożem. Jednak, wbrew opiniom niektórych recenzentów, ta powieść to nie tylko kontrowersje.

Szatańskie wersety zaczynają się od upadku. I to nie byle jakiego, bo upadku z ośmiu tysięcy ośmiuset czterdziestu metrów. Dżibril Fariśta – popularny indyjski aktor, który specjalizuje się w odgrywaniu ról bogów – oraz Saladyn Ćamća, człowiek o tysiącu i jednym głosie, spotykają się w Bostanie, samolocie lecącym z Bombaju do Londynu, który zostaje porwany przez terrorystów. Są też jedynymi pasażerami, którym udaje się przeżyć wybuch samolotu. Cudowne ocalenie będzie jednak miało swoje konsekwencje.

Lecz to nie opowieść o dwóch aktorach – a przynajmniej nie tylko ona – wywołała burzę wśród wyznawców islamu. Groźbę śmierci zesłała na Rushdiego druga, oniryczna warstwa powieści, w której ukazuje on powstanie islamu i życie Mahometa (Mahunda), a także historię tytułowych szatańskich wersetów – wersetów Koranu objawionych Mahometowi przez szatana, który przybył do niego pod postacią archanioła Gabriela. Fragmenty księgi mówią o wstawiennictwie trzech bogiń – Al-Lat, Al-Uzza i Manat – co zaprzecza wierze w jedynego boga, Allaha.

Buszując po Internecie, spotkałam się z wieloma niepochlebnymi opiniami na temat Szatańskich wersetów i nie powiem, by bardzo mnie to dziwiło. Nie jest to bowiem powieść lekka i przyjemna, nie jest też jawnie bluźniercza – autor nie epatuje w niej seksem i obrazoburczymi scenami. Dlatego każdy, kto szuka taniej sensacji, powinien odłożyć tę książkę z powrotem na półkę. W Szatańskich wersetach wszystko, co może zszokować, rozgrywa się w sferze podtekstu, między wierszami. Drugim powodem sprawiającym, że dzieło Rushdiego może się nie podobać, jest jego dziwność – Szatańskie wersety są przecież idealnym reprezentantem realizmu magicznego. Uwielbienie szczegółu, dygresyjność i rozbudowane opisy przeplatają się z tym, co niezwykłe, pochodzące nie z tego świata – z nieba i piekła. Nie do każdego trafi historia mężczyzn, którzy spadli z nieba. Mnie osobiście to właśnie owa niesamowitość uwiodła najsilniej, nie pozwoliła się oderwać od lektury. Salman Rushdie to nie byle pisarczyk, który wybiera kontrowersyjny temat by wywołać marketingową burzę. To pisarz dojrzały i świadomy, który sięgnął po swoje korzenie, by ukazać tematy bardzo współczesne. Jakie?

Szatańskie wersety trudno jest ocenić jednoznacznie, nie jest to bowiem powieść poruszająca jeden tylko temat. Przeważają w niej jednak dwa motywy – kultura i religia – a mottem do nich może być zdanie, które w utworze pojawia się nader często: By znów się narodzić, umrzeć najpierw trzeba.

Kultura, a w zasadzie multikulturowość, to topika, która góruje w powieści Rushdiego. Mamy tu bowiem dwóch mężczyzn – obaj wychowywali się w Bombaju, obaj, w jakimś stopniu, starają się wyrwać ze świata, w którym żyją. Jeden z nich ucieka do Londynu, drugi ucieka w bogactwo i kobiety. W kwestii multikulturowości, akceptacji własnego pochodzenia, to opisy Londynu i życia Saladyna Ćamci przynoszą najbogatsze doświadczenia. Rozdarcie pomiędzy prawdziwym ja, a tym wymyślonym na potrzeby zasymilowania się z „nowym, lepszym światem”, to londyńska codzienność, w której uczestniczyć musi nie tylko nasz główny bohater, ale także jego rodacy, zwabieni obietnicami wspaniałego życia. Jest w tym i kpina z współczesnego człowieka, omamionego telewizyjnym szumem i obrazami piękna i dostatku i płacz nad utratą własnego ja na rzecz bezimiennej masy. Na przykładzie Saladyna – mężczyzny potrafiącego przybrać cudzy głos – Rushdie ukazuje codzienność imigrantów (i nie tylko), którzy zatracają siebie, by podążyć za większością.

Równie zajmująca jest w Szatańskich wersetach kwestia religii, tu z kolei na pierwszy plan wysuwa się postać Dżibrila – anioła Gabriela, który we śnie odwiedza proroka. Choć doszukiwałam się bluźnierstwa, nie zauważyłam, by Rushdie naigrywał się z religii, z wiary w boga bądź jakąkolwiek siłę nadprzyrodzoną. Wręcz przeciwnie: to brak wiary zdaje się być największym okrucieństwem, do jakiego człowiek jest w stanie posunąć się względem samego siebie. Historia Dżibrila, opowieść tragiczna i groteskowa, jest w istocie bogatym i wielowarstwowym studium obumierania wiary, tak silnie łączącym się z utratą własnej tożsamości, jakiej doświadczył Saladyn Ćamća.

Choć wiem, że Szatańskie wersety Salmana Rushdie pozostaną dla mnie tajemnicą – nie jestem bowiem religioznawczynią, nie znam historii Indii a także nie jestem w stanie rozszyfrować wszystkich parafraz i kryptocytatów umieszczonych w powieści – mogę z przekonaniem powiedzieć, że jest to jedna z lepszych pozycji jakie czytałam. Cenię ją przede wszystkim właśnie za ową pełnię, za nawarstwienie wątków, które krążą w tym utworze na podobieństwo losów ludzkich, za niesamowitość i bajkowość, która Baśnie z tysiąca i jednej nocy przybliżyła do naszej codzienności.

Autor: Salman Rushdie
Tytuł: Szatańskie wersety
Tytuł oryginalny: The Satanic Verses
Data wydania: 28 maja 2013
Wydawnictwo: Rebis
Oprawa: twarda
Liczba stron: 664
Kategoria: proza obca