Trup z Nottingham jest drugą książką w dorobku Saszy Hady. Wydane w ubiegłym roku Morderstwo na mokradłach z miejsca podbiło serca czytelników, którzy z niecierpliwością oczekiwali kolejnej odsłony przygód Nicka Jonesa i Ruperta Marleya. Z Saszą Hady rozmawiamy o kryminale biurowym, podglądaniu detektywa-partacza, pisarskich planach na przyszłość i jeszcze o tym, co to właściwie jest „retro”. Zapraszamy do lektury wywiadu.

Magdalena Knedler: Akcję Morderstwa na mokradłach – pierwszej odsłony przygód Nicka Jonesa i Ruperta Marleya – umieściła Pani w małej angielskiej wiosce. W Trupie z Nottingham mamy już miejską scenerię. Dlaczego akurat Nottingham?

Sasza Hady: Szczerze mówiąc, wybrałam Nottingham dość przypadkowo (może z przekory, bo przecież kojarzy się zawsze z jedną historią i jednym słynnym bohaterem). Dużo ważniejsza niż samo miasto była dla mnie przestrzeń wydawnictwa. Trup z Nottingham to kryminał biurowy, a nie miejski, i dlatego tym razem nie drażniłam się z topografią tak jak w przypadku Morderstwa na mokradłach. Nottingham to bardzo urokliwe angielskie miasto, ale nie czułam potrzeby „opowiadania” go na nowo. Mnie w Nottingham interesował przede wszystkim trup na biurku…

M.K.: Wiem, że pracowała Pani bądź nadal pracuje jako redaktorka. A tutaj mamy trupa w wydawnictwie i wiele tzw. zawodowych smaczków. Coś szczególnego Panią zainspirowało do wykreowania podobnej scenerii?

S.H.: Praca w wydawnictwie jest bardzo inspirująca i – chociaż pewnie ktoś, kto nie pracował w branży, raczej by się tego nie domyślił – pełna swoistej dynamiki. To nie jest tak, że redaktorzy siedzą sobie wygodnie przy biurkach i w błogim spokoju poprawiają interpunkcję, popijając herbatkę ziołową. W wydawnictwie na co dzień ścierają się różne osobowości, opinie, wizje organizacji pracy, listy priorytetów, gusta… Wydanie dobrze opracowanej książki wymaga wytrwałej pracy wielu osób, a zaangażowanie w dany projekt pociąga za sobą również reakcje emocjonalne. Pikanterii dodaje także praca na czas: niekiedy dotrzymanie terminu oddania książki do druku wydaje się absolutnie niemożliwe i trzeba podejmować trudne decyzje. Słowem, kiedy robi się gorąco, lepiej, żeby nikomu nie wpadły w ręce ostre nożyczki, bo różnie mogłoby się to skończyć (śmiech).
W którymś momencie doszłam do wniosku, że wydawnictwo to świetne miejsce na zbrodnię; tymczasem bardzo mało jest kryminałów, których akcja rozgrywa się w takich dekoracjach (mogę wymienić np. Grzech pierworodny P.D. James).  

M.K.: Narracja w Trupie z Nottingham jest bardziej zdezintegrowana niż w Morderstwie na mokradłach. W Pani poprzedniej książce narrator rzadziej opuszczał głowę Nicka Jonesa, by zrobić sobie wycieczkę po umyśle innego bohatera. W Trupie otrzymujemy wiele punktów widzenia, a wręcz kilka historii, które zasługują na miano „osobnych” (np. Amiya i Danny). Skąd ta zmiana?

S.H.: Zmiana, którą Pani dostrzegła, jest bardzo naturalna i chociaż nie zaplanowałam tego wszystkiego z długopisem w garści tudzież pedantyczną tabelką w Excelu, to właśnie tak chciałam to przeprowadzić. Pierwsza część posłużyła ekspozycji głównych bohaterów: Nicka, Ruperta i Ann i zbudowaniu atmosfery świata przedstawionego. Dla mnie – debiutantki – to też był całkiem nowy świat i chciałam go poprzez tę książkę poznać. Mając za sobą to wprowadzenie, w drugiej części mogłam sobie pozwolić na różne wycieczki i otwieranie kolejnych perspektyw bez obawy, że postaci głównych bohaterów gdzieś w tym zginą i się rozmydlą. 
Morderstwo na mokradłach na pewno zostanie na zawsze moim ukochanym pierworodnym dzieckiem, ale pisanie Trupa z Nottingham dostarczyło mi więcej satysfakcji, bo było trudniejsze i wymagało przejścia o poziom wyżej. Sama jestem ciekawa, jak to będzie z trzecią częścią…

M.K.: Zauważam również jakąś intensywniejszą wymianę emocji między głównymi bohaterami. Rupert i Nick mają kilka „momentów”. Podczas lektury naprawdę zaczęłam współczuć biednemu Rupertowi… Mam wrażenie, że trochę go tu Pani bardziej uczłowieczyła?

S.H.: Rupert, podobnie jak Nick, rozwija się jako postać – czy też, patrząc z naszej perspektywy: poznajemy go lepiej. W Morderstwie na mokradłach był bohaterem-osobliwością, barwnym, przebojowym i nieco teatralnym, zwłaszcza w porównaniu z nieśmiałym Nickiem. W Trupie możemy zajrzeć pod podszewkę tej postaci (ale nie przesadzajmy z psychologizacją: pod podszewką kryje się przede wszystkim jeszcze więcej Ruperta (śmiech). Dowiadujemy się o nim więcej, ale też sam Rupert dużo bardziej aktywnie i świadomie uczestniczy w śledztwie (i na przykład odkrywa, że praca detektywa nie zawsze jest przyjemna).

M.K.: W swoich kryminałach niespecjalnie skupia się Pani na tradycyjnej policyjnej robocie. W niektórych fragmentach Morderstwo i Trupa czyta się jak smakowite powieści obyczajowe…

S.H.: Śledztwo interesuje mnie przede wszystkim jako proces myślowy, a nie zestaw rutynowych czynności dochodzeniowych (chociaż niektórzy potrafią o nich fascynująco pisać). Przy tym dużo bardziej interesujące wydaje mi się obserwowanie przy pracy partacza niż zawodowca. Metody Nicka są chaotyczne, czasami intuicyjne, ryzykowne i całkowicie nieprofesjonalne – a przez to chyba czytelnikom łatwiej mu kibicować w jego szczerych, aczkolwiek nieporadnych wysiłkach. Takie podejście oczywiście sprawia, że warstwa obyczajowa staje się bardziej widoczna. Będę się upierać, że moje książki to kryminały z domieszką humoru, a nie komedie obyczajowe z lekkim wątkiem kryminalnym, ale zdaję sobie sprawę, że granica bywa cienka (to trochę tak, że Nick chce się skupić na pracy, ale w tym samym pokoju Rupert wyprawia dzikie harce w jedwabnym szlafroku (śmiech).

M.K.: Dlaczego na czas akcji wybrała Pani lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku (tak wnioskuję po komputerach i samochodach)?

S.H.: Końcówka lat osiemdziesiątych wydaje mi się bardzo wdzięcznym czasem z obecnej perspektywy. Na to, co wtedy wydawało się szczytem nowoczesności, spoglądamy teraz z lekkim politowaniem, ale też nostalgią (np. pierwsze komputery, które pojawiają się w wydawnictwie D&B). Z drugiej strony to czasy wciąż bardzo nam bliskie, a ja nie chciałam pisać kryminału retro (zakładam, że jeśli się jakiś rok pamięta, to rzecz nie zalicza się do retro (śmiech).

M.K.: Czy Pani książki mają szansę podbić zagraniczny rynek? W Anglii mogłyby się spodobać.

S.H.: Cóż, to trzeba będzie sprawdzić (śmiech).

M.K.: Skąd pomysł, by w swoich książkach kilka pomniejszych zagadek pozostawiać nierozwiązanych? Np. tutaj mamy dziwną wizytę Emmy w wydawnictwie – czekałam do samego końca na jakieś wyjaśnienie…

S.H.: Te pomysł pojawił się spontanicznie. Kończąc pisać Morderstwo na mokradłach, poczułam bunt na myśl, że teraz – kiedy wiadomo, kto zamordował – muszę wszystko punkt po punkcie wyjaśnić (tym bardziej, że prawdziwy sens niektórych niedopowiedzeń wydawał mi się w tym momencie opowieści dość zrozumiały i nie chciałam nikogo zanudzić). Doszłam do wniosku, że zabawniej będzie pozostawić rozwiązanie części zagadek czytelnikom, którzy sami muszą zdecydować, czy dana odpowiedź ich satysfakcjonuje czy nie. 
Przyznaję jednak, że zagadka z Emmą należy do tych trudniejszych…

M.K.: Czy w Pani kolejnych książkach spotkamy jeszcze Jenny? Niektórzy czytelnicy (-czki) niespecjalnie jej ufają…

S.H.: Jenny Stanfield powróci w trzeciej części przygód Bendelina i będzie pomagać Nickowi i Rupertowi w rozwiązywaniu zagadki kolejnego tajemniczego morderstwa. 
Nigdy dotąd nie myślałam o niej jako o postaci wzbudzającej nieufność, ale chyba coś w tym jest. Jenny nie można przypisać złej woli, ale jest jedną z tych niewinnych, uroczych osób, które beztrosko rzucają śnieżką w górach, a potem, kiedy lawina pochłania alpejską wioskę, mówią „Ojej” i są szczerze zdziwione. 

M.K.: Czy spodziewała się Pani, że Morderstwo na mokradłach zapoczątkuje serię? Bo oczywiście będą kolejne książki o Nicku i Rupercie?

S.H.: Nie, nie spodziewałam się tego. Na pewno nie miałam takich planów, gdy zaczynałam pisać Morderstwo, ale kiedy kończyłam, wiedziałam, że nie chcę się jeszcze rozstawać z Nickiem i Rupertem. Teraz zaczynam pracować nad trzecią częścią, ale czy będzie ich więcej – nie wiem. Nie chcę myśleć „dalej” niż o jedną książkę do przodu (częściowo dlatego, że zawsze mam nadzieję, iż podczas pisania moi bohaterowie przejmą kontrolę nad wydarzeniami – i nawet nie próbuję przewidywać, co będzie się działo potem).  

 M.K.: Zrobi sobie Pani kiedyś małą wycieczkę do innego gatunku, czy zostanie przy powieściach kryminalnych?

S.H.: Bardzo lubię pisać kryminały, ale mam zamiar spróbować swoich sił także w innych gatunkach. W tej chwili pracuję nad kilkoma książkami jednocześnie – jedną z nich jest zbiór opowiadań fantasy. W szufladzie mam też sporo różnych opowieści dla dzieci i ciągle mam nadzieję, że uda mi się je kiedyś wydać.  

M.K.: Dziękuję za rozmowę!