O książce :
Pierwszy września 1938 roku. Basen w Levicach gdzieś w centrum Europy. Trzech nastolatków – Węgier, Czech i Żyd – organizuje prywatne zawody pływackie. Nagrodą dla zwycięzcy będzie prawo do ubiegania się o względy pięknej rówieśniczki Márii. Peter, Jan i Gabriel nie wiedzą jednak, że ich wyścig będzie trwał przez kolejne 30 lat. Młodzieńcza miłość zmieni życie całej czwórki. Fascynacji jedną kobietą nie przerwą ani wojna, ani pierwsze dwie dekady komunistycznych rządów w Czechosłowacji, choć historia i polityka wystawią ich przyjaźń na ciężką próbę.
Losy głównych bohaterów przeplatają humorystyczne epizody, w których gościnnie pojawiają się autentyczne postaci historyczne takie jak Miklós Horthy, Jozef Tiso, Klement Gottwald czy Iwan Koniew.
Najlepsza słowacka książka ostatnich lat, uhonorowana Europejską Nagrodą Literacką 2009 r. oraz Nagrodą Czytelników dziennika SME. Tłumaczona na język czeski, węgierski i chorwacki, w 2010 r. trafiła na deski Słowackiego Teatru Narodowego.
„Epicka wizja Europy Środkowej, która – jak wszystko w tym miejscu świata – jest zarazem okrutna, dramatyczna, śmieszna i pełna absurdu.”
Olga Tokarczuk
Wyszehradzki charakter publikacji powoduje, że w promocję zaangażowały się Instytuty Kulturalne Słowacji, Węgier i Czech co zdarzyło się po raz pierwszy w historii. Szczególnie, że w tym roku 75. rocznicę zajęcia przez Niemcy Sudetów (1.IX.1938) oraz 45. rocznicę Praskiej wiosny.
Tytuł: Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)
Autor: Pavol Rankov
Tłumaczenie: Tomasz Grabiński
Wydawnictwo: Słowackie Klimaty
Data wydania: marzec 2013
Oprawa: miękka
Liczba stron: 468
ISBN 978-83-928051-9-9
Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)
Pavol Rankov
(fragment)
1938
Pod koniec lat trzydziestych XX wieku zaledwie kilka małych miast w Republice Czechosłowackiej mogło pochwalić się własnym kąpieliskiem. Jednym z nich były Levice.
Pierwszy września 1938 roku był słonecznym dniem, zatem niemal wszyscy przebywali na kąpielisku. Dorośli z dziećmi i bez dzieci, młodzież i starcy, mieszkańcy Levic i ludzie z okolicznych wsi, Węgrzy, Słowacy, Czesi, Żydzi, Cyganie, rodzina Niemca Barthla i Bułgara Rankova. Byli tu demokraci, liberałowie, konserwatyści, monarchiści, socjaliści, nacjonaliści, komuniści i faszyści. Tylko anarchista Varga przebywał w Hiszpanii.
Na kąpielisku nie brakowało też Petra, Honzy i Gabriela. Siedzieli na betonowym murku, mrużąc oczy przed promieniami popołudniowego słońca, i machali nogami. Od czasu do czasu wypluwali gęstą ślinę, jaka powstaje zazwyczaj w wysuszonych ustach. Rozkoszowali się wolnym popołudniem pierwszego dnia roku szkolnego, kiedy to jeszcze nie mieli do odrobienia zadań domowych, i podziwiali koleżankę z klasy, Márię Belajovą. Drobna piękność siedziała z rodzicami i młodszym bratem Jurajem niedaleko nich.
Dziewczyna zwykle nosiła włosy związane w potężny warkocz przypominający koński ogon, ale teraz suszyła rozpuszczone gęste pasma.
– Włosy koloru łąkowego miodu – stwierdził Honza.
Honza czasami czytał romansidła, które kupowała jego siostra. Ostatnio była to historia pod tytułem Porywy serca. Peter z Gabrielem pogodzili się już z tym, że ich kolega pożycza sobie od pisarzy porównania, którymi później opisuje piękno Márii. Oni sami nie potrafiliby tego tak trafnie wyrazić. Mária długimi palcami wyciągnęła śliwkę z torebki i włożyła ją sobie do ust.
– Ma wspaniałe usta – westchnął Gabriel.
– Ciemnoczerwone… krwistoczerwone – Honza szukał właściwych słów.
– Nem piros, vörös1 – wymamrotał Peter.
Kiedy dziewczyna przeżuwała, skóra na jej policzkach napinała się i rozluźniała. Po chwili Mária nabrała powietrza, przymknęła oczy i energicznie wypluła pestkę. Ta przeleciała mniej więcej na odległość metra i wylądowała na ciemieniu jej brata.
– Marycha, wstrętna marha2! – krzyknął Juraj i rzucił pestkę w stronę Márii.
Mama Belajová nawet nie podniosła głowy znad szydełka, tylko spokojnie powiedziała:
– Dzieci, bądźcie grzeczne.
– Albo was zleję po tyłku – dodał ojciec.
Peter, Honza i Gabriel byli zakochani. I było dla nich jasne, że ostatecznie Márię może zdobyć tylko jeden z nich.
– Nie możemy o nią walczyć jednocześnie – tłumaczył Honza. – Wie, że jesteśmy przyjaciółmi, i pomyśli,
że robimy sobie z niej żarty.
– Butaság!3 Skąd ty możesz wiedzieć, co ona sobie pomyśli – nie zgadzał się z nim Peter.
– Honzík ma rację. Jak w trójkę będziemy kręcić się wokół niej, to nie zakocha się w żadnym z nas. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Ale gdzie trzech się bije, tam każdy przegrywa – mądrzył się
Gabriel.
– To zrobimy jak w szkole, według alfabetu – zaproponował Honza. – Bízek Jan, Rónai Peter, Rosenberg
Gabriel. Będę miał rok na to, by zdobyć Márię. Jeśli mi się nie uda, przyjdzie kolej na Petra…
– Nem, nem4 – zaprotestował Peter. – Według alfabetu na pewno nie. Musimy wybrać bardziej sprawiedliwy sposób, nie, Gábor?
– Nie jestem Gábor! Mówiłem ci to już ze sto razy – rozzłościł się Gabriel.
– Bocsánat – przeprosił po węgiersku Peter.
– Spróbujcie przez chwilę nie myśleć o sobie, ale o niej – zaczął spokojnie Gabriel. – Młoda dziewczyna
potrzebuje dojrzałego mężczyzny…
– I to niby ty?! – spytał ze złością Peter.
– Jestem najstarszy – Gabriel obstawał przy swoim.
– Proszę cię, o parę miesięcy – zaprotestował Honza.
– Za kilka dni skończę trzynaście lat, a potem bar micwa – argumentował Gabriel. – Od tego czasu będę już niemal dorosły.
– Twoja bar micwa nie jest niczym więcej niż moje bierzmowanie. Z tym że ja miałem już je na wiosnę, a ciebie to dopiero czeka. A zatem kto jest starszy? – powiedział rozgniewany Peter.
– No, panowie – uśmiechnął się do kolegów Honza – starszy jest ten, kto może spółkować! Jak prawdziwy facet. Zapomniałem wam się pochwalić, że kiedy byłem na wakacjach u babci w Brnie, to już to miałem. Dwa razy jednej nocy.
Gabriel i Peter spoglądali na Honzę wybałuszonymi oczami.
– I jak to jest? – spytał Gabriel i głośno przełknął ślinę.
Honza przez chwilę szukał słów z tanich powieści siostry:
– Anielskie i diabelskie. Przygotujcie się, że przejdziecie przez niebo i piekło jednocześnie. Zakręci wam się w głowie… Przed oczami zobaczycie kolorową tęczę.
Gabriel i Peter pokiwali z uznaniem.
Honza zamilkł. Wspominał z błogością to, co przeżył we śnie.
– Organizm to coś fantastycznego – zakończył.
– Organizm? – roześmiał się Peter. – Mówi się orgazm, ty paraszt5.
– Nawet nie wiesz, jak to się nazywa – dołączył Gabriel. – Zaraz na pewno my też będziemy to mieć.
– Może nie, może jesteście impotentami – Honza nie dał się zbić z tropu.
– Ja nie jestem impotentem, mam włosy – krzyknął Gabriel.
– Ja też nie jestem impotentem – złościł się Peter.
– Na razie jesteście impotentnymi dziećmi – wycedził Honza. – Z Márią zacznę ja. A jeśli mi się nie uda, to otrzyma szansę ten z was, który będzie miał już plemniki.
– Gówno – zaprotestował Peter. – Nie chodzi przecież o plemniki, ale o…
– O miłość – dodał Gabriel. – Spójrz na Márię, może ona też jeszcze nie ma kobiecego krwawienia. Cycki dopiero zaczynają jej rosnąć.
– Ale ma bardzo piękne brodawki – westchnął Honza.
– Przecież ich nie widziałeś – zaprotestował Peter.
– Śniły mi się. I właśnie wtedy to mi się stało – tłumaczył Honza. – Dlatego ja, w odróżnieniu od was, wiem, jakie to uczucie spółkować z Márią.
– Gówno tam wiesz, tylko ci to śniło – odgryzł się Peter.
– Się! Tylko ci się to śniło – poprawił go Honza.
– Ja też mógłbym teraz sobie wymyślić, że mi się śniło, jak całuję Márię. I jak ją rozbieram. A nawet mógłbym teraz twierdzić, że mam już w jajkach plemniki. To jest orgazm, anielski, diabelski, niebo, piekło… – Gabriel naśladował gestykulację Honzy.
– Zazdrościcie – podsumował Honza.
– A ty być może kłamiesz – Peter nie dawał za wygraną.
– Dobra, dajcie spokój. Zadecydujmy, kto zacznie z Márią – zwrócił im uwagę Gabriel. – Powinno to być coś takiego, że nie będziemy wiedzieć, kto wygra. Bieg na przykład nie jest dobry, to jasne, że Peter będzie najszybszy. Strzelanie na bramkę też odpada, bo w tym niemal zawsze wygrywa Honzík.
– Więc chcesz, żeby to było coś, w czym wygrasz ty, tak? – zaśmiał się Honza.
– Nie, chodzi mi o coś takiego, czego jeszcze nigdy nie robiliśmy, więc nie wiemy, kto wygra.
– W szkole był skok wzwyż i w dal – zaproponował Peter.
– I w obu byłeś od nas lepszy – dodał Honza.
– Zabierzmy się za to z pomyślunkiem. Musimy znaleźć coś prostego, żeby od razu było jasne, kto zwyciężył – zastanawiał się głośno Gabriel.
– Skok do wody? – zaproponował Honza.
– A jak zmierzysz odległość? – pokręcił głową Peter.
– No to pływanie? – spytał ostrożnie Gabriel.
– Pływanie nie jest złe – zaaprobował pomysł Honza. – Jeszcze nigdy się nie ścigaliśmy, a wydaje mi się, że jesteśmy niemal równie szybcy. Nawet nie potrzebujemy zegarka do pomiaru. Tylko poprosimy kogoś, by dał nam sygnał do startu. Skoczymy jak na olimpiadzie. Ten, kto da nam sygnał, będzie patrzył, który z nas jako pierwszy dotknie brzegu po drugiej stronie. Co ty na to, Peter?
– Jól van6.
– Tylko kto będzie tym sędzią? – zastanawiał się Honza.
– Mária! – krzyknął Gabriel.
Kiedy Mária zauważyła, że w stronę ich koca idą trzej koledzy z klasy, oblała się rumieńcem. Nie zamieniła z nimi ani słowa. Za to pan Belaj sam zaproponował, że będzie sędzią, dzięki czemu zawody od razu zyskały na znaczeniu. A sędzia nie miał najmniejszego pojęcia, że na basenie, być może, ważą się losy jego córki.
_
Przypisy:
1 Nie czerwone, krwiste (węg.)
2 krowa (węg.)
3 Głupstwo! (węg.)
4 Nie, nie (węg.)
5 wieśniak (węg.)
6 Dobrze (węg.)