Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. Tak twierdził wybitny reportażysta Ryszard Kapuściński, który doskonale wiedział, o czym mówi.

Grono obieżyświatów, chętnie opowiadające o swoich wyprawach, poszerzył Michał Głombiowski. Dziennikarz, redaktor, fotograf, podróżnik, a ostatnio pisarz – człowiek, który podróżuje wolno, by niczego nie przegapić, dość skrupulatnie notując własne wrażenia. Swoją najnowszą publikacją, reportażem podróżniczym, Wieczorem przyjdź na zócalo dziennikarz pragnie przybliżyć odległą Amerykę Środkową. Głombiowski podróżuje, podziwia, zwiedza i spotyka ciekawych ludzi – swoich bohaterów.

Michał Głombiowski przez trzy miesiące podróżował przez rozwinięty gospodarczo Meksyk, mającą kilka obliczy Gwatemalę, ‚mały jak orzeszek’ Salwador (posiadający w zamian za to idealne plaże dla surferów: El Tuneo, La Libertad, Punta Roca) i ‚krainę koniolubów’, czyli Honduras. Znosił cierpliwie wilgoć, upał, tropikalne, intensywne (na szczęście krótkotrwałe!) ulewy, niewygodne, dostosowane do Latynosów i Indian środki lokomocji (i mrożącą krew w żyłach klimatyzację), niski standard w hotelach czy głośnych turystów dookoła. Rozmawiał z mieszkańcami, chadzał po urokliwych miastach z domami o kolorowych fasadach, sycił oczy egzotycznymi krajobrazami i przyrodą (m.in. kolibry, pelikany brunatne, włochate pająki pod łóżkiem hotelowym…), a podniebienie orientalnymi smakami. Wreszcie trafił na zócalo, główny plac miasta, bez którego nie ma Ameryki Środkowej: Zazwyczaj na zócalo stoi kamienna katedra z dwoma wieżami, ewentualnie kościół, ale on też musi mieć wieże. To serce miasta, gdzie przez całą dobę tętni życie: na zócalo można się spotkać, poplotkować, potańczyć, coś zjeść, a nawet coś ugotować! Jeśli nie ma cię tam wieczorem, to tak jakby nie było całego dnia, mawiają tubylcy.

Motywem pojawiającym się wciąż podczas podróży Głombiowskiego są ocalałe ślady po cywilizacji Majów, która go pasjonuje, zadziwia i stanowi dla niego zagadkę. Poprzez Johna Lloyda Stephensa – ojca archeologii Majów, który za 50 dolarów kupił jedno z najważniejszych ich miast, przez miasto Majów – Tikal, największe, znane z doskonałej akustyki, boisko Majów w Chichén Itzá czy gatunek drzewa sadzonego przez tę grupę ludów indiańskich – ceibę, autor stara się zaintrygować nas ich historią. Ale nie tylko nią. Jest też w Méridzie, której gospodarka opiera się na sizalu – włóknie, z którego Meksykanie robią hamaki, bo m.in. chroni ono przed ukąszeniem komarów. Dowiaduje się, jak kupić dobrą panamę, z czego powinna być zrobiona oraz jak sprawdzić, czy nie jest jedynie jej marną podróbką. Za jego przyczyną ‚rozgryzamy’ usługi dentystyczne w Gwatemali i wiemy, dlaczego tak wielu jej mieszkańców ma usta pełne złotych zębów. Dość interesującym, aczkolwiek całkowicie innym zagadnieniem, jest gwatemalski system ogrzewania wody, naturalny system transportowy – mecapal – wykorzystujący siłę pleców i karku oraz taniec Punta, mający wiele wspólnego z teledyskami hip-hopowców z USA.

W Wieczorem…. odwiedzamy plantację kawy i bananów (przy okazji powspominamy atrakcyjną i dobrze nam znaną z reklamy Mrs Chiqiutę) i podpatrujemy lokalną kuchnię. Głombiowski jadł posiłki i pił pyszną czekoladę, przygotowaną ze składników zrodzonych przez ziemię, po której chodził. Jako przykład warto także podać: tapado, zupę przyrządzaną z tego, co akurat było pod ręką i ucuado – mleczny koktajl z owocami (do kupienia w całej Ameryce Środkowej, co istotne nie w każdym miejscu tak samo smaczny!). Żeby narobić czytelnikom apetytu dorzucił jeszcze coco loco i pances de coco, brzmi pysznie, prawda? Co ciekawe, w Meksyku uprawia się jedną z najlepszych kaw świata, a Meksykanie zamiast niej podają słodki ulepek ewentualnie lurę, której nie da się pić! Czemu? Przeczytajcie sami! Autor wspomina krótko o wojnach gangów, szamanach, wojnie futbolowej, menoitach, Garifunach (ich język to mieszanka dialektu Karaibów i Arawaków, a do tego sporo hiszpańskiego, angielskiego i francuskiego), których słownictwo jest podzielone na męskie i kobiece – pełna egzotyka! Dowiemy się także, czemu pan Michał poczuł się jak kolonizator w Gwatemali, czym zajmują się ankieterzy w Salwadorze, gdzie zjeść prawdziwie gwatemalskie jedzenie i co to są Chicken Busy. I wiele innych ciekawych rzeczy także…

Wyprawa Głombiowskiego to prawdziwa gratka dla osób lubiących poznawać nowe kultury, otwartych na innych ludzi, znoszących cierpliwie trudy podróży. Pewnie wielu chciałoby tak jak on zasypiać, słysząc szumiący ocean, rankiem szukać kokosów albo beztrosko przeskakiwać wysokie fale, a wieczorem zasiąść na zócalo i poczuć atmosferę tych egzotycznych miejsc. Ponieważ nie każdemu będzie to dane, warto sięgnąć po książkę Wieczorem przyjdź na zócalo, by odkryć ducha Ameryki Środkowej, która nigdy nie zasypia i przyjemnie zaskakuje. W publikacji brakowało mi odrobinę szybszego tempa i zdjęć, które swoim kolorytem, wzmocniłyby wrażenia tekstowe. No cóż, pewnie i tu zadecydowały względy ekonomiczne…

Cytaty za: Wieczorem przyjdź na zócalo, Michał Głombiowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

Tytuł: Wieczorem przyjdź na zócalo
Autor: Michał Głombiowski
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2013
Liczba stron: 364
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Format: 123×197 mm
ISBN: 9 978-83-08-05088-0
Kategoria: proza polska, podróżnicze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *