Tytułowi bohaterowie, Bouvard i Pecuchet, to przyjaciele od pierwszego wejrzenia na śmierć i życie. Jeden z nich jest kawalerem, drugi wdowcem. Pracują jako kopiści, pędząc przykładny żywot starsznych mieszczan. Mają zdanie na każdy temat i wygłaszają odważne opinie dotyczące sposobu funkcjonowania świata, począwszy od teatrów, poprzez handel i monopol tytoniowy, skończywszy na ministerstwie marynarki. Aż tu nagle pewnego dnia nieoczekiwany spadek uwalnia ich od nieciekawego zawodu i poddanej rutynie egzystencji. Marzenie każdego pracownika biurowego? W pewnym sensie na pewno. Nasi bohaterowie postanawiają dobrze ów dar losu wykorzystać i zamiast wygód i luksusów wybierają… naukę! Tak, tak, bo przecież marzeniem równie elokwentnych mężczyzn musi być właśnie zdobycie wiedzy w każdej możliwej dziedzinie.
Bouvard i Pecuchet postanawiają zatem na początku, niczym Wolterowski Kandyd, uprawiać własny ogródek. Ich ogródek musi być, rzecz jasna, niezwykły – marchewka najsłodsza, kapusta najdorodniejsza, a melony najsoczystsze. Finał? Kapusta wielka, acz niejadalna, a skład nawozu trudniejszy do zrozumienia niż się z początku zdawać mogło. Cóż poradzić? Rozwiązanie nasuwa się samo. Jeśli nie ogródek warzywny, to może romantyczny ogród angielski z ruinami w tle? I dalejże przerabiać grządki na grobowiec etruski. Też klapa? Spróbują zatem ususzyć siano na modłę holenderską. Bez większych sukcesów? Zostają jeszcze chemia i anatomia. Również nic z tego? Ach, zatem archeologia. To musi być w końcu właściwa ścieżka rozwoju.
W tenże sympatyczny sposób Bouvard i Pecuchet poszukują sensu życia, z początku nie zniechęcając się kolejnymi porażkami i dzielnie próbując przeniknąć wszelkie tajemnice związane ze sposobem funkcjonowania świata i całej ludzkości. Do czego ich to doprowadza? Ano po dokonaniu jakże zaskakującego, wręcz Freudowskiego odkrycia, że wszystko jest fallusem, dochodzą do wniosku, iż zwyczajnie nie da się zgłębić ogółu wiedzy. Załamani podobnymi refleksjami postanawiają – jakżeby inaczej – opuścić ziemski padół. Możemy się oczywiście domyślić, że z tym również nie pójdzie im łatwo…
Ktoś, kto czytał Panią Bovary, bądź co bądź arcydzieło światowej literatury, może być zdziwiony faktem, iż Bouvarda i Pecucheta napisał ten sam człowiek. Uniesiona z zaskoczenia brew opadnie jednak, kiedy ze spokojem postaramy się przeniknąć zamysł autora i ujrzeć zawarte w jego dziele wizjonerstwo, a nawet profetyzm. Czymże była ta książka dla ludzi współczesnych Flaubertowi? Traktatem filozoficznym? Powiastką post-Wolterowską? Satyrą? Opowieścią o głupkowatych starszych panach? Bouvard i Pecuchet nie są bowiem postaciami z krwi i kości, pogłębionymi psychologicznie. To raczej bohaterowie schematyczni, narysowani grubą kreską, ukazani w sposób nieco prześmiewczy, choć nie do końca. W ich uporczywym poszukiwaniu wiedzy i próbach przeniknięcia tajemnicy funkcjonowania świata jest coś smutnego, żeby nie powiedzieć tragicznego.
Powieść Flauberta w innych kolorach widzi współczesny czytelnik, żyjący w świecie, w którym dostęp do wszelkiej wiedzy zapewnia internet, Google i Wikipedia. Wszyscy jesteśmy zatem znawcami w każdej dziedzinie. Wystarczy wpisać hasło. Tylko czy to rzeczywiście równie proste? Bouvard i Pecuchet jest ważną pozycją, nawet jeśli uważana bywa za najgorszy tekst, jaki wyszedł spod pióra Flauberta. Ważną, ponieważ skłania do myślenia i zapowiada nadejście kolejnej epoki oraz powieści postmodernistycznej. A nawet jeśli rzeczywiście stanowi encyklopedię ludzkiej głupoty, jak bywa określana, i tak warto ją przeczytać. Flaubert napisał bowiem tę książkę dla nas, dla – tak, tak, nie bójmy się uderzyć w patos – przyszłych pokoleń. Jesteśmy mu to winni.
Autor: Gustave Flaubert
Tytuł: Bouvard i Pecuchet
Tłumaczenie: Wacław Rogowicz
Tytuł oryginału: Bouvard et Pécuchet
Wydawca: Sic!
Data wydania: 2012
ISBN: 9788361967316
Liczba stron: 360
Kategoria: powieść
Format: 135 x 205 mm
Oprawa: miękka
Kategoria: proza zagraniczna, powieść obyczajowa