Seth MacFarlane (dla tych którzy nie wiedzą – twórca takich seriali jak Family Guy oraz American Dad!) ma niezwykle specyficzne podejście do tworzenia filmów (seriali) i udowodnił to po raz kolejny. Co prawda nie da się ukryć jednej rzeczy – jest to tak naprawdę typowa amerykańska komedia ze szczyptą (ale jakże znaczącą!) humoru rodem z Family Guy.

Sama fabuła filmu jest – nie ukrywajmy – banalna i niezwykle łatwo przewidywalna. Ot, mamy tutaj dorosłego człowieka, który zachowuje się jak młodzieniaszek (ileż razy to już widzieliśmy?!), ma swoją dziwną przywarę (w tym przypadku jest nią tytułowy miś Ted) i dziwnym trafem zdobywa kobietę nie do końca ze swojej ligi (udzielająca głosu Meg Griffin z Family Guy Mila Kunis – o losie, jak ja uwielbiam jej głos… Kunis, Meg – niekoniecznie!) a potem… No, to już leci typowo w amerykańskim stylu. Miś jest winny wszystkiemu, musi się wyprowadzić, bohater dostaje ostatnią szansę na zatrzymanie ukochanej, ale nawala, wszystkiemu winny jest po raz kolejny Ted, który potem jednak przekonuje Johna do tego, by jeszcze raz spróbował… I tak dalej, i tak dalej. Tak, wiem, fabuła jest niezwykle oryginalna…

Mimo wszystko – ktoś powie, że z powodu tragicznego gustu, ktoś zrozumie, a ktoś powie, iż jestem po prostu kolejnym fanatykiem Family Guy (i jestem z tego dumny!) – oglądałem ten film w zasadzie… z przyjemnością. Uśmiałem się co nieco, muszę się do tego przyznać. MacFarlane zawiera w Tedzie to, co robił w swoich poprzednich dziełach. Wręcz typowo dla siebie nabija się z Ameryki i jej obywateli (chociażby wzmianka o Bridget Jones jako lekarstwie na złamane serce czy też urokach obcowania z dziewczętami z Bostonu, standardowe żarty z zamachów na WTC), z innych nacji (oczywiście Żydzi oraz Meksykanie), odnosi się do kultury amerykańskiej (co nieco żartów ze stylu śpiewania wokalistów grunge’owych z lat 90., cholernie duża rola filmu Flash Gordon, co momentami doprowadzało mnie wręcz do płaczu ze śmiechu) oraz europejskiej (wzmianki o Floydach i jeszcze kilka mniej znaczących rzeczy).

Ted3
Sama postać Teda jest niezwykle sympatyczna. Swoimi docinkami przywodzi mi na myśl Stewiego z – a jakżeby inaczej! – Family Guy. Ba! W jednej scenie nawet MacFarlane, podkładając głos, użył tonu charakterystycznego właśnie dla Stewiego (scena z „tworzeniem życiowych historii” ryb w akwarium – ileż to podobnych sytuacji widzieliśmy w Family Guy z udziałem Stewiego i Briana?!). W mojej skromnej opinii Ted jest personifikacją cech, jakim hołduje niemalże każda amerykańska komedia robiona (nie oszukujmy się) pod publiczkę: dozgonna przyjaźń, przywiązanie, poświęcenie. Ted jest również ciekawą osobistością – a to wspomina wspólnie spędzony czas z Norą Jones (miłe zaskoczenie z jej pojawieniem się w filmie), a to zalicza w niesłychanie oryginalny sposób awanse w pracy. Para Ted-John momentami przypomina mi Briana ze Stewiem. No, może nie licząc wspólnego imprezowania i obcowania z kobietami lekkich obyczajów, bowiem aż tak dużej dawki ci drudzy nie dostarczają, gdy „działają” razem.

Ted-3 
A! Właśnie! Impreza. Oczywiście, bez niej nie może się obyć, ale nie da się ukryć, że jest ona pozytywnym elementem filmu. Pojawienie się Sama Jonesa (filmowy Flash Gordon) bezapelacyjnie urozmaica wydarzenia (scena walki z kaczką również całkiem zabawna) i nadaje dziwnego, niezrozumiałego blasku całemu filmowi. Pojawiają się w tej scenie również wspomniany już fragment o nabijaniu się ze stylu śpiewania muzyków grunge’owych oraz coś, co mi się niezwykle spodobało – nawiązanie do tego, iż oczy Garfielda wyglądają jak.. kobiece piersi. Ciekawe spostrzeżenie, nie da się ukryć!
 
Nasuwa mi się na myśl jeszcze jedno pytanie: czy bohater faktycznie wydoroślał, czy niejako przekonał swoją partnerkę do swojej dziecinności? Wydaje mi się jednak, że to drugie. W Tedzie nie mamy do czynienia z całkowitą przemianą osobowości bohatera. MacFarlane raczej zdaje się pokazywać, iż wszystko ma swoje cienie i blaski, dlatego też ze wszystkiego trzeba czerpać równomiernie. Ted może stanowić swoisty przykład tego, że w życiu czasami dobrze być po prostu dzieckiem.

ted5

Film jest wypełniony gagami, docinkami, naśmiewaniem się ze wszystkiego i wszystkich, obrywa się różnym nacjom, inwalidom, celebrytom oraz „gwiazdeczkom” pokroju Justina Biebera. Bójka Johna z Tedem do bólu przypomina potyczki Petera Griffina z Family Guy ze swoim nienawistnym wrogiem Kurczakiem. W tym tak naprawdę tkwi to, co lubię w tym reżyserze – bywa nieco kontrowersyjny, ale w zasadzie… W zasadzie jest zabawny. Co do samej obsady aktorskiej – powiedzmy sobie szczerze, iż gra czysto aktorska schodzi tutaj na drugi plan, nie przywiązuje się do niej większej uwagi. Niczego szczególnego nie mogę powiedzieć o Mark Wahlbergu (John), o Mili Kunis (Lori) mogę wspomnieć, że uwielbiam jej głos. Giovanni Ribisi (Donny – porywacz Teda) lubiany przeze mnie przede wszystkim za rolę młodszego brata Phoebe z Przyjaciół trzyma poziom, świetną robotę na drugim planie wykonuje również Patrick Warburton (w roli Guya).

ted photo

Podsumowując, jeżeli jesteś fanem Family Guy i generalnie MacFarlane’a jest to dla ciebie pozycja obowiązkowa. Jeżeli lubisz nieco głupkowate komedie, również się wybierz. Jeżeli jesteś wielkim panem a władcą i za nic w świecie nie uśmiechniesz się nawet do głupot momentami wygadywanych przez Petera Griffina – możesz się zanudzić.

I na koniec – The Thunder Song!

{youtube}IEFt6BQuFJk{/youtube}

{youtube}WezrRY2AiVQ{/youtube}

Tytuł polski: Ted
Tytuł oryginału: Ted
Reżyseria: Seth MacFarlane
Scenariusz: Seth MacFarlane, Alec Sulkin, Wellesley Wild
Rok produkcji:2012
Premiera kinowa: 29 czerwca 2012 (świat), 7 września 2012 (Polska)
Czas trwania: 106 minut
Gatunek: komedia
Kraj produkcji: Stany Zjednoczone
Muzyka: Walter Murphy
Dystrybucja: Universal Pictures
Gatunek: komedia, fantastyka