W. Redna tym razem bardzo ambitnie planuje zdobycie tytułu bakałarza trzeciego stopnia. Nie ma przecież nic bardziej chwalebnego od poszukiwania wiedzy. I chociaż, aby zdobyć materiały potrzebne jej do awansowania w hierarchii magicznej, musi codziennie nadstawiać karku i liczyć tylko na skromne wynagrodzenie i niewdzięczność ludzką, to jednak o wiele bardziej przerażają ją dzwony weselne, których dźwięk już niebawem zabrzmi w Dogewie na cześć władcy, Lena i jego rudowłosej narzeczonej. Mimo że musi poradzić sobie ze zleceniem bogobojnych rycerzy z zakonu Białego Kruka, opiewającym na unieszkodliwienie upiora w zbroi, sztuk jeden, to prawdziwą grozę budzi w niej pierścień na serdecznym palcu.
Chociaż Wolha, jak przystało na szanującą się czarownicę, należy do postaci o trudnym charakterze bądź – mówiąc bez ogródek – po prostu wrednych, to jednak ostatnią rzeczą, jaką można o niej powiedzieć, jest: „niesympatyczna”. Gromyko, wykorzystując metodę złotego środka, stworzyła bohaterkę, którą po prostu da się lubić. Redna stanowi bowiem syntezę nieprzyjemnego opryszka, który bez mrugnięcia okiem wbije przeciwnikowi nóż w plecy, oraz przemiłej młodej panny – szczebioczącej i żartującej z przyjaciółkami. I trzeba przyznać, że to się autorce udało. Wiedźma, której – niestety bądź stety – nie spotkamy w świecie realnym, została obdarzona tak dużą liczbą cech sprzecznych, że wręcz wydaje się rzeczywista lub chociażby prawdopodobna. Wiele kobiet, które lubują się w tego rodzaju literaturze, odnajdzie co najmniej kilka cech wspólnych z główną bohaterką. Być może Redna przypomni im przyjaciółkę, siostrę, matkę czy wredną sąsiadkę. Nieistotne, kogo w niej odnajdą. Ważne jest to, że Wolha wywoła jakąś reakcję. Być może będzie to tylko iskierka, lekki uśmiech i myśl: „ona jest jak…”. Gromyko świadomie powołała do życia postać, którą w jakimś stopniu powiążemy z rzeczywistością, naszymi prywatnymi światami. Bohaterkę, którą zapamiętamy nawet wtedy, gdy powieść, która niezbyt nam się podobała, pójdzie w niepamięć. A jest to niestety bardzo prawdopodobne…
Chociaż autorce należą się brawa za stworzenie postaci tak sprzecznej, że aż prawdziwej, to jednak nie można powiedzieć, aby inne osoby występujące w Wiedźmie Naczelnej były równie udane. Można by wręcz pomyśleć, że Gromyko tak mocno skupiła się na swojej głównej bohaterce, że zupełnie zapomniała o tym, aby tchnąć odrobinę życia również w postaci nie tylko poboczne, ale także te, które odgrywają znaczącą rolę w życiu i przygodach W. Rednej. Już rozpoczynając lekturę, zauważymy, że osoby, które Wolha spotka na swojej drodze, będą potraktowane marginalnie, jako mniej ważne. Dlatego autorka ze swobodą posługuje się stereotypami. Zapomina jednak o tym, jak bardzo cierpi na tym fabuła, która jest wtedy dla czytelnika o wiele bardziej przewidywalna i mniej pasjonująca. Oczywiście to „płaskie” przedstawienie postaci możemy potraktować jako celowy zabieg, za którego pomocą twórca pokazuje nam sposób patrzenia na świat panny Rednej. Młoda wiedźma, choć inteligentna i błyskotliwa, jest przecież, jak przystało na jej wiek, również niedoświadczona i naiwna. Patrzy na świat przez biało-czarne okulary, dzieląc wszystko na dobre i złe, bez odcieni szarości. Za tą teorią przemawiałaby narracja, która przez większość czasu jest pierwszoosobowa, ułatwia więc czytelnikowi spojrzenie na stworzone przez Gromyko uniwersum tak, jak pojmuje je główna bohaterka. I chociaż hipoteza ta wydaje się dość sensowna, to jednak trudno mi uwierzyć, że autorka z taką łatwością odrzuca wszystko pomiędzy dobrem i złem, aby ukazać nam rozumowanie naczelnej wiedźmy, która znowu nie jest aż taką naiwniaczką.
Jednak niezbyt dopracowane postaci nie są największym mankamentem tej powieści. Gdybym była W. Redną, prawdopodobnie nie wahałabym się powiedzieć, że najsłabszą stroną tej powieści jest sama powieść, jednak jest to sformułowanie zbyt jednostronne i niewystarczające, aby móc je wygłosić. Jak więc ugryźć ten problem? Najnowsza książka Gromyko jest po prostu nudna. I nie chodzi o ten rodzaj nudy, który odczuwamy podczas lektury pozycji, po której zamknięciu zdajemy sobie sprawę, że w jakimś stopniu była ona niesamowita i wzbogaciła nas, dała nam do myślenia. Trudno oczywiście wymagać od literatury fantastycznej, by nakłaniała do filozoficznych rozmyślań. Lecz gdy chodzi o powieść, w której ważna jest żywa akcja, coś chyba nie gra, kiedy po pierwszych dziesięciu stronach czytelnik zaczyna ziewać i zastanawia się, czy nie odłożyć czytania na jutro. To jutro można by w przypadku Wiedźmy naczelnej przeciągać w nieskończoność. Jednak gdy już zaczęłam ziewać, chciałam zamknąć książkę i wrócić do niej na św. Nigdy, zadałam sobie pytanie – „Co takiego jest w tej powieści, że aż tak mnie nie wciąga?”. Odpowiedź okazała się trudniejsza, niż przypuszczałam. Bo w gruncie rzeczy autorka radzi sobie całkiem nieźle. Dialogi nie są sztuczne, opisy nie są ani zbyt długie, ani zbyt ubogie, a intryga, choć – moim zdaniem – trochę zbyt chaotyczna, nie zalicza się wcale do tych z gatunku „całkowicie pozbawione sensu”. Rozwiązanie zagadki przyszło tak nagle, że niemal czułam żarówkę zapalającą się nad moją głową – podczas czytania ani razu się nie uśmiechnęłam. Cały czas zauważałam wręcz fizyczne męki autorki, która dwoiła się i troiła, aby rozśmieszyć swojego czytelnika, zapewnić mu rozrywkę, jednak zupełnie nic z tego nie wychodziło. Sarkastyczne docinki Rednej, uwagi w nawiasach, absurdalne sytuacje – wszystko nastawione jest na to, aby rozśmieszać, jednak nie wywoływało żadnej reakcji. Powodów tego może być wiele, wina może spoczywać równie dobrze po stronie autorki, jak po mojej. Bo przecież poczucie humoru to kwestia jednostkowa. I chociaż dla mnie przyjemność lektury była raczej znikoma, jestem pewna, że niektórym czytelnikom spodobają się kolejne perypetie młodej wiedźmy.
Tytuł: Wiedźma naczelna
Autor: Olga Gromyko
Data wydania: październik 2011
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7574-624-2
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Gatunek: fantastyka