Tak autorka przedstawia przyczyny, dla których zdecydowała się napisać książkę:
Poczułam potrzebę utrwalenia tego, co pamiętam i czuję. Głównie dla siebie, ale chcę tę pamięć przekazać też tym, którzy nie znali Gustawa Holoubka takiego, jakim był na co dzień, albo chcieliby widzieć go jako pełną powagi i dostojeństwa pomnikową postać, którą nigdy nie był i nie chciał być. Chcę zachować pamięć o tym, co było moje, nasze, w dowód miłości, podziwu i szacunku dla człowieka, którego los dał mi za męża, a który był wielką, wymykającą się wszelkim regułom osobowością.
Podziw, szacunek, a przede wszystkim wielka miłość do męża jest widoczna w książce niemal od pierwszej do ostatniej kartki. Magdalena Zawadzka wyłania się z tej książki taka, jaką ją zawsze postrzegałam – jako osoba szczera, wrażliwa, bezpretensjonalna, jednocześnie skromna i znająca swoją wartość, a także obdarzona ciepłym poczuciem humoru. To nie jest książka dla plotkarzy, próżno tu szukać skandali. Zawadzka pisze z niezwykłym taktem, sympatią i szacunkiem wobec wszystkich przywoływanych na kartach książki osób.
Nie ma tu zatem ploteczek, ale jest coś lepszego – niezwykłe życie z niezwykłym człowiekiem w niezwykłym świecie – dla wielu z nas taki jest bowiem właśnie świat kina i teatru. Jest tutaj także swoista podróż w czasie, bo opowieść autorki zaczyna się wiosną 1969 roku i stopniowo prowadzi nas ku współczesności. Z książki Magdaleny Zawadzkiej dowiadujemy się wiele ciekawostek z jej życia i kariery, poznajemy okoliczności, w których los postanowił związać ją z Holoubkiem, śledzimy perypetie dwojga zakochanych i ich drogę do stworzenia własnego, przytulnego domu. Po drodze poznamy wiele faktów i urokliwych anegdot z życia artystycznej i intelektualnej elity Warszawy, w tym przeczytamy o słynnym stoliku w kawiarni „Czytelnik”, przy którym zasiadał Gustaw Holoubek wraz z przyjaciółmi. Holoubkowi i jego bliskiemu przyjacielowi, Tadeuszowi Konwickiemu, towarzyszyli w „Czytelniku” m.in. Edward Stachura, Zbigniew Herbert, Arnold Mostowicz, Jarosław Marek Rymkiewicz, małżeństwo Morgensternów, Andrzej Łapicki, Janusz Głowacki, Andrzej Kijowski, Jonasz i Krystyna Kofta. Była to swoista „placówka kulturalna” – często wokół stolika gromadzili się wielcy (i wielkie) ówczesnej artystycznej Warszawy.
W książce Magdaleny Zawadzkiej odnajdujemy także wspomnienia z zagranicznych podróży, niezwykłe spotkanie zakochanych w Szwecji, opowieść o ślubie Zawadzkiej i Holoubka – wydarzeniu, które miało być objęte tajemnicą, jednak nie do końca się to udało… Czytamy o życiu rodzinnym i zawodowym, z którego za szczególnie ciekawe uważam te fragmenty, z których dowiadujemy się wiele o kulisach pracy w teatrze; zarówno samej Zawadzkiej, jak i Holoubka. Wiele mówi o tym wybitnym aktorze fakt, że jako dyrektor teatru traktował zespół jak rodzinę, szczególnie dbał o atmosferę, choć był stanowczy i nie pobłażał nikomu. Jak ognia unikał siedzenia za biurkiem, był niezwykle aktywny i twórczy, w przerwach grywał z zespołem w kości. Biła od niego charyzma, a jednocześnie szczególna skromność, którą odnaleźć można w ludziach wielkich, gdy nikomu nie muszą już tej wielkości udowadniać.
Magdalena Zawadzka tak pisze o Holoubku:
W cudowny sposób był naturalny. Wszelkie smutki, radości i obowiązki codzienności traktował z dystansem, z nich czerpał siły i pomysły twórcze. Pracował z dnia na dzień, zdając się na przychylny los. Jakby od niechcenia. Niczego nie planował według koncepcji czy recept, nie zastrzegał w umowach wymagań dotyczących grania takich czy innych ról, a przecież nawet część tego, co zrobił, byłaby spełnieniem dla niejednego aktora. Gdy opadała kurtyna, momentalnie wracał „do siebie”. Żartował z aktorów, którzy przekraczali progi swoich domostw z resztkami kreowanej postaci. Nie znosił sztuczności i fałszu i od razu rozszyfrowywał tandetne, jak mówił, mistyfikacje. Denerwowały go miny, wymagania i fochy, pozowanie na kogoś, kim się nie jest i za wszelką cenę zwracanie na siebie uwagi. Źle się czuł w towarzystwie takich aktorów i starał się ich unikać. „Skoro sytuacja jest sztuczna, ja też zaczynam być sztuczny” – cytował Gombrowicza. Był najzwyczajniej sobą.
A dalej:
Ludzie kochali go też za to, że nie było w nim cienia ekstrawagancji, którą tak chętnie przypisuje się artystom, i efekciarstwa, na które pseudoartyści nie są odporni. Gustaw był cudownie naturalny, skromny i wielki w swej zwyczajności. Piotr Fronczewski tak to ujął: „Gustaw Holoubek przy całym swoim kunszcie i wielkości był wyposażony w najprostszą i najwspanialszą cechę, jaką jest pokora. Pokora wobec ludzi, wobec świata, wobec sztuki. Nie był wojownikiem, z całą pewnością. Był rodzajem sługi w teatrze. Sługi mądrego, pokornego, wyposażonego w cały arsenał możliwości i środków.”
Dzięki autorce dowiadujemy się o „małych rzeczach”, które sprawiały Holoubkowi przyjemność. Czytamy o jego wielkiej pasji sportowej, straszliwie śmierdzącym nałogu nikotynowym (w prawdziwym życiu palił sporty w wielkich ilościach, na ekranie unikał jednak papierosów, nie uznając ich jako aktorskiego środka wyrazu), zamiłowaniu do pasjansa, który pozwalał mu zebrać myśli. Z drugiej strony czytamy o wydarzeniach, które odbiły się szerokim echem w naszej historii – o wydarzeniach Marca ‘68, które rozpoczęły się od Dziadów Mickiewicza i po mistrzowsku wygłoszonej przez Holoubka w roli Gustawa – Konrada Wielkiej Improwizacji.
Magdalena Zawadzka, słowo za słowem, zaprasza nas do swojego życia, pokazuje swój dom, rodzinę, swoje wnętrze, emocje. Czytając jej książkę, czułam się trochę, jakbym siedziała na przeciw niej w przytulnej, ciepłej kuchni z kubkiem aromatycznej czekolady w dłoni. Po prostu: dobrze. Ten efekt Gustaw i ja zawdzięcza wyjątkowemu ładunkowi optymizmu, otwartości na ludzi i świat oraz pozytywnej energii, jakie biją z kolejnych kartek, ale też nieskomplikowanemu, odrobinę gawędziarskiemu językowi. Książkę czyta się lekko, jakby słuchało się snutej przy kominku opowieści.
Oddzielne słowa uznania niewątpliwie należą się samemu wydawnictwu za jakość wydania książki. Duży format, elegancka, twarda oprawa, gruby papier, wreszcie – bardzo wiele archiwalnych zdjęć, grafik a nawet skanów listów – składają się na znakomity efekt.
Jak nietrudno się domyślić, książkę Gustaw i ja uważam zdecydowanie za godną polecenia. Nie jest to biografia z tych, które czyta się z wypiekami na twarzy, szokujących, obrazoburczych czy pełnych zaskakujących zwrotów akcji. Jest to jednak interesujący zapis życia osób, które stały w pierwszym szeregu tworzących naszą współczesną kulturę, a do tego, traf chciał, były dobranym, znakomicie się uzupełniającym małżeństwem. Lektura książki Magdaleny Zawadzkiej może być inspiracją – jeśli nie do zrobienia kariery, to na pewno do życia w zgodzie ze sobą i innymi. Jest to także, po prostu, przyjemna, przepełniona optymizmem lektura, nawet mimo obecności momentów trudnych i smutnych. Zaś dla zainteresowanych teatrem i kulturą Gustaw i ja będzie ciekawym źródłem wiedzy zupełnie innej od tej, którą znajdujemy w encyklopediach.
Fragment książki przeczytasz TUTAJ.
O Gustawie Holoubku więcej przeczytasz TUTAJ.
Tytuł: Gustaw i ja
Autorka: Magdalena Zawadzka
Wydawca: Wydawnictwo Marginesy
Oprawa: twarda
Liczba stron: 368
Rok wydania: 2011
Wymiary: 17.0 x 24.0 cm
Gatunek: biografia