O książce:
Anioły w fantastyce? To wciąż rzadkość w polskiej literaturze popowej, a jeżeli dodać do tego jeszcze panteony bogów greckich, rzymskich, słowiańskich, czy skandynawskich, mamy do czynienia z prawdziwym ewenementem. Oto Kłamca, czyli prawdziwie boski cykl.
Wyobraźcie sobie zaświaty wstrząsane bezlitosną wojną. Anielskie zastępy metodycznie podbijają sfery bóstw pogańskich. Ostrza mieczy plami boska krew. Odyn, Zeus, Światowid umierają na zgliszczach swoich królestw. On znalazł sposób na przetrwanie.
On. Loki. Nordycki bóg kłamstwa, najbardziej przebiegły spośród nadprzyrodzonych, znajduje sposób na przetrwanie. I nieważnym jest, że już nikt nie oddaje mu czci, że zostaje specem od mokrej roboty, płatnym cynglem anielskim. On wie, co robi. Z każdy anielskim piórem, które stanowi zapłatę za kolejne zlecenie realizuje swój plan. Jaki? Myślicie, że Loki zwierza się nieznajomym?
Fantastyczna podróż Lokim przez trzy tomy przygód, rozbuchała oczekiwania miłośników cyklu. Czwarty tom, z dawna już zapowiadany przez Jakuba Ćwieka, to zdecydowanie jedna z najgorętszych premier polskiej fantastyki. Głód dalszych przygód Kłamcy jest wielki – od dawna wiadomo, że to wielki finał cyklu, że wreszcie padną odpowiedzi na najważniejsze pytania, no i przecież w poprzednim tomie rozpoczął się Armaggedon. Kill’em all?
Seria Kłamca ugruntowała pozycję Jakuba Ćwieka w czołówce polskiej fantastyki, gwarantując uznanie i sympatię rzesz Czytelników. Lekki, potoczysty styl, łatwość w montowaniu popkulturowych toposów, pełne sarkazmu dialogi i wyraziste postacie – to wszystko sprawiło, że Jakuba Ćwieka w fantastycznym światku określa się jako polskiego Neila Gaimana.
Tytuł: Kłamca 4
Autor: Jakub Ćwiek
Data premiery: 18 kwietnia 2012
Wydawca: Fabryka Słów
ISBN-13: 978-83-7574-687-7
Wymiary: 125 x 195
Liczba stron: 376
Oprawa: miękka
Seria: fabryka słów / fantastyka polska
Cykl: Kłamca
Gatunek: fantastyka
Z okazji premiery książki Fabryka Słów opublikowała spot prezentujący serię:
{youtube}chYskm4AQNY{/youtube}
Jakub Ćwiek
Kłamca 4. Kill’em all
(fragment)
Bycie Oberonem miało swoje plusy. I chyba to właśnie było w tym wszystkim najgorsze. Gdyby cierpiał, dusił się w swej nowej roli, czuł na plecach śmierdzący cebulą oddech śmierci, Kłamca z pewnością byłby ostrożniejszy. I bardziej stanowczy w działaniach.
Zamiast tego jednak, pod pozorem gromadzenia wiadomości, budowania siatki sojuszników i przygotowywania planów, Loki siedział i pierdział w stołek, czy też raczej w poduszki. Królowi pieprzonych elfów nikt nie podstawiłby zwykłego stołka.
Wychylił się i spojrzał na wysypaną piaskiem arenę otoczoną drewnianymi palami, gdzie właśnie trwał krwawy wieczorny megahit.
– No dalej! Przestańcie łazić w kółko, nie mamy całego dnia! – krzyknął do gladiatorów. – Inni też chcą walczyć!
To nie do końca było prawdą, ale któż by zwracał uwagę na niuanse. Skoro Oberon twierdził, że jego poddani chcą się bawić w krąg śmierci, to taka właśnie była ich wola, niezależnie od tego, co naprawdę sądzili. Loki nazywał to demokracją ukierunkowaną.
Poza tym to podoba się tym wszystkim nadętym dupkom wkoło – myślał Kłamca, co rusz odrywając wzrok od prowizorycznej areny i przyglądając się elfi m lordom i możnowładcom, ich strojom, twarzom, oraz – rzecz jasna – herbom. Te bowiem w szczególności warto było sobie odświeżyć.
Kiedyś, gdy jeszcze z pełnią praw mieszkał na dworze Odyna, Loki mógł z dumą mówić, że zna wszystkie liczące się szlacheckie rody każdego królestwa, które kiedykolwiek odwiedził. Uczył się ich historii, by wiedzieć, jak zdobyły przywileje i komu je zawdzięczają. Aby poznać kierujące nimi ambicje, czytał o zajmowanych stanowiskach, matrymonialnych planach wobec dzieci i pożyczkach udzielanych innym rodom. Pikantne plotki zbierał natomiast dla zabawy. I z przyzwyczajenia.
Tak, były czasy, że o dworze Oberona Kłamca również wiedział wszystko, ale to było naprawdę dawno temu. Dlatego teraz w wolnych od królowania chwilach Loki na nowo uczył się herbarza. Próbował zapamiętać, kto nosi zebrę, kto – węża na patyku, a kto – Angelinę Jolie z ciałem kurczaka. No dobra, wiedział, że to harpia, ale podobieństwo twarzy aż się prosiło o pozew.
Kłamca studiował pilnie. Wiązał w pamięci godło z nazwiskiem, nazwisko z historią, a gdy już wiedział to, co mógł wyczytać z tekstów, imię aktualnego dziedzica podpowiadał Lokiemu stojący zawsze tuż przy nim Kent, dowódca straży. Jego ród również był w księdze. Mieli niewymawialne nazwisko, a w herbie najbrzydszego lwa od czasów, gdy grafi kom studia Dreamworks zaczęło się wydawać, że potrafi ą rysować zwierzęta.
To nieistotne, jaki ma herb – powtarzał sobie Kłamca. Liczy się, że Oberonowi jest wierny jak pies. To może się kiedyś przydać.
Tymczasem tocząca się na arenie walka zgodnie z królewskim rozkazem zyskała tempo. Walczący starli się raz i drugi, wyprowadzono kilka pchnięć, części uniknięto, kilka innych sparowano, a publiczność wyła, żądna krwawych rozstrzygnięć.
I pewnie zaraz je dostaniecie – pomyślał Loki, czując ogarniające go jednocześnie rozdrażnienie i wesołość. Może wtedy zamkniesz gębę, młody hrabio Mallintorne.
Może, tłusty jak wieprz książę Off erniliusie, oderwiesz się od udźca swego upolowanego dziś pobratymca, a twoja córeczka da odetchnąć karłowi pracującemu skrycie pod jej suknią.
Kłamca wodził wzrokiem od jednego lorda do drugiego, zastanawiając się, jak wiele wysiłku, kombinacji i kłamstw kosztowałoby go sprawienie, by to któryś z nich musiał znaleźć się na arenie i walczyć o życie. Ich historie z pewnością zawierały większe przewinienia niż… No właśnie, za co skazani są ci dwaj na dole?
Loki nie potrafi ł sobie przypomnieć. Już miał zapytać o to Kenta, gdy nagle w dotąd wyrównanej walce nastąpił przełom.
Pierwszy spośród walczących, rozebrany do pasa olbrzym poznaczony miliardem blizn, wykorzystał potknięcie swego dużo mniejszego przeciwnika i kopnął go w brzuch z takim impetem, że tamten poleciał aż na drewniane pale, odbił się od nich i zaległ bez ruchu w głębokim błocie. Tłum ryknął.
Olbrzym wzniósł do góry obie ręce, całym ciałem chłonąc lordowski entuzjazm, po czym podszedł do nieprzytomnego i wzniósł miecz, by zadać ostateczny cios.
Ale jego oponent, drobny blondyn, którego wielkolud miał teraz u stóp, wcale nie stracił zmysłów. Chłopak wyczekał do ostatniej chwili, a gdy ostrze opadało ze świstem, błyskawicznie przeturlał się na bok, poderwał na równe nogi i ciął dobytym zza pasa kozikiem w ramię wielkoluda, znacząc je cieniutką kreską. Potem, odsunąwszy się, zaczął jak gdyby nigdy nic czyścić ubranie z błota. Jakby już było po walce.
I rzeczywiście. Miecz olbrzyma zarył o ziemię, a on sam zachwiał się, zadrżał i po krótkiej chwili opadł na kolana. Wyraz jego twarzy mógł być równie dobrze grymasem wściekłości, jak i pierwszym objawem paraliżu mięśni.
Blondyn zerknął obojętnie w jego stronę. Skończył doprowadzać ubiór do jakiego takiego porządku, schował nóż i przeczesał obiema rękami nieco oklapnięte włosy. Dopiero wtedy przestąpił nad cielskiem olbrzyma i dziarskim krokiem podszedł niemal pod sam królewski tron.
– Panie – rzekł, kłaniając się Oberonowi w pas.
Kłamca uśmiechnął się półgębkiem.
– Trucizna? Nie przypominam sobie, bym na nią zezwolił.
– Nie zakazałeś, panie.
Blondyn raz jeszcze się skłonił, a każdy jego ruch mówił wyraźnie: jestem prometejskim skurwysynem, który nagnie każdą zasadę tylko dlatego, że można. I że to zabawne.
Cóż, Loki nie mógł powiedzieć, że ta postawa była mu szczególnie obca.
– Możesz mi przypomnieć – poprosił, nie kryjąc rozbawienia – cóż kupiło ci przywilej walki w tym kręgu, drogi… Jak ty się właściwie nazywasz?
– Mówią na mnie Żądełko, panie – odparł blondyn. – A uwagę twoją zawdzięczam swym, wybacz brak skromności, niebywałym zdolnościom w zakresie sztuki miłości.
– Znaczy rżnąłeś mi dwórki?
– Tak, panie.
Kłamca powiódł wzrokiem po zgromadzonym wokoło tłumie, skupiając się tym razem nie tylko na twarzach lordów i ich córek, lecz także na ich służbie, pomniejszej szlachcie i parobkach wciskających się wszędzie jak słoma. Czy wyglądali na usatysfakcjonowanych starciem? Podczas oglądania na ziemi kanałów sportowych zobaczył wyraźnie, że ludzie niekoniecznie są zadowoleni, gdy o zwycięstwie rozstrzyga oszustwo. Z drugiej jednak strony elfy to nie ludzie. Tutejsza widownia wyglądała na uradowaną, zwłaszcza od kiedy konający olbrzym dostał drgawek i zaczął toczyć z ust krwawą pianę.
Poza tym – pomyślał Loki – przecież to nie ostatnie starcie, jakie mam im dzisiaj do zaoferowania.
– Kupiłeś sobie moją łaskę, Żądełko. Dołącz zatem do mnie w loży. Tylko najpierw oddaj kozik strażom, byś mnie przypadkiem nie zaciął.
Elf skłonił się w pas.
– Dziękuję za twą łaskawość, Oberonie. I z pewnością nie pozwoliłbym sobie na taki… hmm, przypadek.
– No już, już. Nie zasłaniaj.
Kłamca odgonił go gestem, po czym odwrócił się do dowódcy swej straży przybocznej stojącego tuż za jego plecami.
– Dobra, są jeszcze jacyś ochotnicy na dzisiaj?
Oczywiście byli i, jak przystało na ochotników, dawali z siebie wszystko. Podobnie zresztą jak elfki usługujące Kłamcy i walczące o to, którą z nich władca weźmie dziś do namiotu, by pokazać jej swoją kolekcję sztyletów. Czy coś tam…
Tak – pomyślał Loki, gdy obnażona kształtna pierś jednej z dziewczyn otarła się o jego policzek. Niestety, władza naprawdę ma sporo plusów.
Lucyferowi udało się doprowadzić do Apokalipsy. Legiony Pana i Szatańska Armia już nie istnieją, podobnie jak ziemska cywilizacja. Szaleje Głód, Wojna i Zaraza, a jedynymi szczęśliwymi mieszkańcami globu są zombie.
To już pewne – Boga nie ma. Ale czy to oznacza, że rząd dusz przejmie władca Piekła? Na jego drodze ku zwycięstwu stanie banda zakłamanych desperatów, dziwaków, nieudaczników, grubasów, gogusiów, maniakalnych wielbicieli Stephena Kinga i może jeszcze kilka wojujących feministek. No i oczywiście sam Kłamca.
Zapraszamy na Broadway. Dziś w programie – ostatnia bitwa o ludzkość. Tylko jedno przedstawienie!