Sięgając po pierwszy tom Rakietowych szlaków miałem nieco mieszane uczucia. Z jednej strony oczywiście radość – oto kolejna książka science-fiction, w którą będzie można się wgryzać, na dodatek po brzegi wypełniona tekstami klasyków i tuzów gatunku. Z drugiej – pojawiały się pytania. Czy dzisiaj, w czasach, kiedy na listach bestsellerów króluje fantasy w wersji posttolkienowskiej, co drugi fan fantastyki chce czarować, a nad SF powiewa flaga z napisem „Uwaga! Hermetyczna zawartość!”, jest sens publikacji coś takiego? Czy warto wydawać zbiór opowiadań w momencie, gdy czuć olbrzymi nacisk na pełnowymiarowe powieści? Wreszcie – czy dzisiaj, po tych kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu latach od napisania, zgromadzone teksty nadal są w stanie przyciągnąć czytelnika łykającego Wattsa czy Mieville’a bez popity, czy też może są tylko przykładem nostalgii za dawnymi czasami, pełnymi naiwności skamielinami, nad którymi unosi się zapach naftaliny?

Wypadałoby w tej chwili odpowiednio dozować napięcie, powoli podsuwać kolejne informacje i odsłaniać stan faktyczny… tylko po co? Nie ma co owijać w bawełnę: pierwszy tom Rakietowych szlaków to niezwykle ciekawy i intrygujący tytuł, który mocno mnie zaskoczył swoim poziomem. Owszem, spodziewałem się dobrej antologii, ale nie aż tak. Żeby było zabawniej, obawy, jakie miałem przed lekturą (a które skreśliłem wyżej), koniec końców okazały się dla mnie nie tyle problemami, co sporymi zaletami. Przede wszystkim kwestia zasadnicza – forma. Osobiście nie lubię zbiorów opowiadań: być może miałem pecha, ale rzadko trafiałem na antologię, która by mnie w pełni zadowoliła – albo teksty były za krótkie, albo za długie lub jedną „rakietę” otaczało stadło spasionych, nudnych mopsów. W Rakietowych szlakach opowiadania również są dość krótkie, ale w tym przypadku nie poczytuję tego za wadę. Wręcz przeciwnie: zbiorek wydaje się przez to idealny dla ludzi zabieganych, pracujących, którzy nie mają kilku godzin, aby wczytywać się w opasłe tomiska ani dość siły, aby przypominać sobie akcję powieści po np. tygodniowej przerwie. Tutaj nie ma problemu, aby jedno opowiadanie przeczytać w czasie podróży autobusem, drugie wsunąć w czasie przerwy obiadowej, a dwa kolejne wracając z pracy lub szkoły. Masz chwilę odpoczynku? No to bierzesz tomik, czytasz, a potem wracasz do roboty posilony dobrą lekturą. Być może dorabiam w tym momencie ideologię do całości, ale faktem jest, że ta formuła bardzo przypadła mi do gustu, a krótki tekścik przed snem po całym dniu pracy potrafił być całkiem odświeżający.

Ale najważniejsze nadal pozostaje niewyjaśnione – czy zgromadzone teksty przetrwały próbę czasu? Czy są w stanie zaoferować coś więcej, poza nostalgicznym spojrzeniem w przeszłość? Czy mają szansę przebić się i dotrzeć do odbiorcy niekoniecznie zafiksowanego na punkcie science-fiction? Odpowiedź na wszystkie te pytania jest jak najbardziej pozytywna. Lechowi Jęczmykowi – człowiekowi odpowiedzialnemu za wybór tekstów – udała się rzecz zadziwiająca: zdołał zebrać dwadzieścia zróżnicowanych opowiadań, które stoją na niemal jednakowym, niezwykle wysokim poziomie. To chyba pierwszy raz, kiedy miałem problem z wybraniem najlepszego i najsłabszego utworu: wiele było takich, które mnie zachwyciły, rozśmieszyły i zaintrygowały, żaden natomiast nie odrzucił mnie na tyle, by otrzymał plakietkę z napisem „cienias” i zginął, wyparty z pamięci.

Przyglądając się spisowi treści, trudno nie poczuć respektu – lista autorów robi wrażenie: Gene Wolfe, Ursule K. Le Guin, Gordon R. Dickson, Roger Zelazny – a to przecież tylko wierzchołek góry lodowej. Zgromadzone opowiadania prezentują przekrój przez gatunek science-fiction, traktowany zresztą bardzo szeroko: znajdziemy zarówno teksty humorystyczne, komediowe wręcz, jak i utwory tchnące grozą; wizje groteskowe i absurdalne, sąsiadujące z opowiadaniami podejmującymi problematykę etyczną i moralną, a niemal stereotypowe SF z pasami antygrawitacyjnymi zderzy się z historią alternatywną. Różne gatunki, różne konwencje, różne style. Z początku byłem nieco rozczarowany, iż tomik nie miał jakiegoś planu nadrzędnego (np. tematu, wokół którego oscylowałyby teksty), jednak im bardziej wczytywałem się w Rakietowe szlaki, tym mocniej zdawałem sobie sprawę, że takie zawężenie nie miałoby sensu; siłą tego wydawnictwa jest bowiem jego różnorodność, możliwość wyboru między kilkoma opcjami, szansa na znalezienie czegoś właśnie dla siebie. Przystępna – to niewątpliwie dobre określenie tej antologii. Idealnym komentarzem byłby tu fragment dialogu z opowiadania Jamesa White’a Ubranie na miarę, gdzie bohater mówi: Czytywałem sporo science fiction, zanim jeszcze stała się taka przeintelektualizowana. Coś w tym jest: osoby, które odrzuca hermetyczność tematów i języka współczesnego SF, z pewnością polubią te klasyczne teksty, gdzie autorzy nie pysznią się swoim kunsztem i umysłem niczym szafa trzydrzwiowa, a po prostu opowiadają ciekawą historię – czy to jak wspomniane Ubranie na miarę, traktujące o kwestii ubioru odpowiedniego do przyjęcia międzyplanetarnego poselstwa, absurdalne To niemożliwe, opisujące reakcje na zjawisko lewitacji, czy wreszcie znakomite, powoli odkrywające swe karty i zaskakujące puentą Mów mu, Panie, będące jednym z moich ulubionych w tomiku.

Warto też podkreślić, że teksty wyjątkowo dobrze trzymają się od strony koncepcyjnej – jak wiadomo, utwory science-fiction mają w zwyczaju szybko się dezaktualizować, tymczasem w Rakietowych szlakach owego problemu nie odczuwa się tak mocno: nawet jeśli pewne pomysły trącą juz nieco naiwnością (statek przenikający materię w Rejsie po promieniu, pasy antygrawitacyjne w Kontroleksie), to są one równoważone przez dobrze stopniowane napięcie, znakomitą atmosferę, humor, plastyczny język lub po prostu koncept wyjściowy. Co zabawniejsze, niektóre z opowiadań wydają się z dzisiejszej perspektywy nadzwyczaj świeże i aktualne – choćby wspomniany Kontrolex, opisujący świat, w którym utarte powiedzonka i bon moty zostały objęte prawem autorskim (pamiętacie ludzie wojnę o oscypki?), czy Ubranie na miarę (ach ta polityczna poprawność i dyplomatyczne gierki!). To nie są truchła zakonserwowane w formalinie, ale nadal żywe i pulsujące mocą perełki – a świadczy to tylko o klasie tekstów i niezwykłym wyczuciu Jęczmyka, jeśli chodzi o ich dobór.

Przyczepiłbym się natomiast do samego wydania: bardzo dobrym pomysłem było króciutkie omówienie każdego tekstu na samym początku, a także notka biograficzna o autorze na końcu, choć w przypadku kilku pisarzy – zwłaszcza tych mniej znanych – można by ją poszerzyć. Okładka jest bardzo ładna, literówek jest niewiele i zdarzają się głównie w rzeczonych omówieniach, nie podoba mi się natomiast kwestia marginesów – może i jestem marudą, ale lubię, gdy dolny margines ma jednakową wielkość. Tymczasem w Rakietowych szlakach jest z tym różnie, a numeracja stron raz jest wyżej, a raz niżej. Niby szczegół, ale nie wygląda to estetycznie.

Jak już pisałem, Rakietowe szlaki to tytuł niezwykle ciekawy: przedstawia klasykę SF, ale nie podrzuca żadnych sucharów, a tylko soczyste kawałki o smakach tak różnych, że każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Dla fanów science-fiction rzecz obowiązkowa – aby liznąć nieco historii i zobaczyć, że stare teksty nie muszą być zardzewiałym śmieciem; dla całej reszty to doskonały moment, aby przekonać się, że SF nie gryzie i wcale nie musi przypominać naukowego traktatu o kwarkach i teorii chaosu. Zdecydowanie warto mieć – zwłaszcza, że cała seria ma liczyć pięć tomów. Nie wiem jak inni, ale ja nie mogę się doczekać.

Tytuł: Rakietowe szlaki
Autor: antologia (red. Lech Jęczmyk)
Wydawca: Solaris
Data wydania: 14 czerwca 2011
Seria: Rakietowe szlaki
ISBN: 978-83-7590-028-6
Liczba stron: 468
Oprawa: twarda lub miękka
Gatunek: fantastyka, s-f (opowiadania)