O książce:
Fascynująca rozmowa z najbardziej uznaną polską reżyserką.
Prowadziłyśmy nasze rozmowy w jej gabinecie, przy kuchni, w ogrodzie, u podnóża zrujnowanej od wieków wieży templariuszy, nad morzem, a nawet w samochodzie. W różnych nastrojach i o różnych porach dnia – Maria Kornatowska.
W niezwykle szczerej rozmowie autorka głośnych filmów W ciemności i Europa, Europa opowiada o spotkaniach, które ukształtowały jej osobowość, pasjach i upodobaniach, o losie emigranta i doświadczeniu obcości, o miejscach, gdzie przyszło jej żyć. Sławna reżyserka daje się poznać jako kobieta wrażliwa, kochająca życie i doceniająca jego uroki.
Nie waha się odsłonić tajników swojego warsztatu, dzieli się wiedzą o magii tworzenia obrazów. Mówi o sztuce, ale i o pieniądzach, które napędzają machinę filmowego biznesu. Rozmowy są także komentarzem do jej filmów, przybliżają ich genezę, okoliczności powstania.
Wydanie uzupełnione o wywiady prasowe, dotyczące najważniejszych projektów ostatnich lat, w których artystka zdradza m.in., co łączy Ludwika van Beethovena z Andrzejem Wajdą, dlaczego nie porzuci produkcji filmowych dla teatru i jak kręci się film, który dzieje się w ciemności?
Tytuł: Magia i pieniądze. Z Agnieszką Holland rozmawia Maria Kornatowska
Autorki: Agnieszka Holland, Maria Kornatowska
Oprawa: miękka
Wydanie: drugie
ISBN: 978-83-240-1933-5
Rok wydania: 2012
Format: 144 x 205
Liczba stron: 448
Wydawca: Znak
Gatunek: wywiad – rzeka
Magia i pieniądze. Z Agnieszką Holland rozmawia Maria Kornatowska
Agnieszka Holland, Maria Kornatowska
MAGICZNA PRAGA
(fragment)
(…)
Jak z dzisiejszej perspektywy oceniasz swoją praską edukację?
To była dla mnie inicjacja w dorosłe życie. Po pierwsze, doświadczenie innego kraju, innej kultury. Po drugie, sytuacja polityczna, dramat rozgrywający się wokół mnie. Wreszcie miłość, zawarte bardzo szybko małżeństwo, różne przyjaźnie. Tyle wrażeń, przeżyć, doświadczeń. W Pradze dużo się wtedy działo. Przyjechałam tam, mając niespełna osiemnaście lat. Byłam otwarta, szalenie chłonna. To, czego uczyła szkoła, miało drugorzędne znaczenie w porównaniu z samym życiem.
Uważam, że była to dobra szkoła. Na początku przeżywaliśmy ostry stres, bo po pierwszym roku wywalano mniej więcej połowę studentów. Tę straszliwą groźbę, że można wylecieć, wspominam jako koszmar pierwszego roku. Ale taki stres z pewnością przygotowuje troszkę do tego, co cię w życiu czeka. Robiliśmy dużo ćwiczeń, dużo filmów. Po każdym kolejnym ćwiczeniu czułam, że postępuję krok do przodu, że zdobywam coraz większą swobodę w tym, co robię. Wspólnie analizowaliśmy nasze ćwiczenia. Ważniejsze jednak niż to, co działo się między nami a profesorami, było to, co działo się między nami, studentami. Miało to znacznie intensywniejszy charakter. Wzajemne porównywanie się, wspólne dochodzenie do określonego rezultatu, nawet konflikty i starcia – wszystko to działało inspirująco. W Pradze panowała wówczas niezwykła artystyczna atmosfera. Wybuch wolności podniósł temperaturę. Teatr przeżywał apogeum. Otomar Krejča robił niezwykłe przedstawienia. Działał Teatr na Zabradli. Kilka innych jeszcze teatrów reprezentowało najwyższy, światowy poziom. Gdzieś do roku 1970 powstawały nadal interesujące filmy. Może nie tak dobre jak w początkowym okresie „czeskiej szkoły”, ale wciąż ciekawe. W szkole oglądaliśmy mnóstwo filmów, neorealizm, francuską „nową falę”, najważniejsze pozycje światowego kina, nowego i dawnego. Był to bardzo intensywny okres w moim życiu. Zetknięcie z inną temperaturą, z innym temperamentem, wywarło na mnie ogromny wpływ, w znacznej mierze mnie ukształtowało. Nauczyłam się obcowania z innością, rozumienia jej, respektowania. Uświadomiłam sobie, że polska perspektywa nie jest jedyna.
Musiałaś się szalenie zmobilizować, żeby sprostać tej inności.
Po pierwszym roku, który był trudny, bo wiedziałam, że muszę się „dotrzeć”, zaaklimatyzować, poczułam się już dobrze. Zdobyłam nawet pewien autorytet. Wybierano mnie do różnych ciał itd. Po interwencji, ponieważ Polacy brali w niej udział, zrobiłam się bardziej aktywna politycznie, chciałam w ten sposób odkupić nasze winy. Napytałam sobie wtedy różnych kłopotów, ale w sumie koledzy mieli do mnie zaufanie. Nie odczuwałam ostracyzmu ani oskarżeń z ich strony. Utrzymywałam też kontakty ze znajomymi mojej mamy – dziennikarzami. Zaprzyjaźniłam się bardzo z jej przyjaciółką, młodą kobietą, Edą Kriseovą. Rzuciła dziennikarstwo, została pisarką. Nie wydawano jej książek chyba przez osiemnaście lat. Miałam wielu znajomych wśród aktorów oraz studentów szkoły teatralnej.
Jak się poczułaś, wracając do Polski z całym tym bagażem?
To nie poszło łatwo. Wracałam przecież także do domu rodzinnego. Zawsze bardzo kochałam moją matkę, ale jak już człowiek przez pięć lat jest niezależny, trudno się pogodzić z powrotem do roli dziecka, z „upupieniem”, z pewną zależnością. Laco musiał w dodatku odbyć po studiach wojsko. Myślałam nawet początkowo o pozostaniu w Czechosłowacji. Ale jak mnie wsadzili do więzienia, zorientowałam się, że w tej sytuacji politycznej nie miałoby to najmniejszego sensu, że nie mogłabym tam nic robić. Nie mieliśmy – ani on, ani ja – żadnego zaplecza finansowego. Laco pochodził z biednej wiejskiej rodziny.
Czy twój mąż bez oporów zdecydował się na przyjazd do Polski?
Chyba tak. Laco jest człowiekiem skrytym, więc dokładnie nie wiadomo, co myśli i czuje. Wydaje mi się, że potraktował możliwość przyjazdu do Polski jako swoją szansę. Już na ostatnich latach studiów widzieliśmy jasno, że śruba politycznego nacisku będzie się coraz mocniej przykręcać. On był właściwie apolityczny, więc gdyby nie ja, najprawdopodobniej pojechałby na Słowację i starał się coś tam robić. Jest bardzo zdolny. Ale jego koledzy Słowacy nie mają specjalnych dokonań, zatem w sensie zawodowym pobyt w Polsce mu się opłacił.
Wróciłam, lecz nie mogłam znaleźć pracy. Zahaczyłam się u Zanussiego jako asystentka. Zwlekał jakoś z decyzją, byłam nawet zła na niego. Uważałam, że powinien docenić, że zgadzam się pracować w podrzędnej roli. Dopiero później dowiedziałam się, że po prostu biuro kadr sprzeciwiało się zatrudnieniu mnie. Nie powiedział mi tego, nawet słowem nie wspomniał, a musiał długo o mnie walczyć. Później, odwiedziwszy Laca podczas Festiwalu Twórczości Żołnierskiej, zaszłam w ciążę. Zupełnie jak w Miłości blondynki. Pojechałam tam prosto z rozprawy w Sądzie Najwyższym, prosto z ławy oskarżonych. Rozprawa była surrealistyczna. Pojechałam do Szluknova, gdzie odbywał się rzeczony festiwal, autostopem. Do Hradca Králové zabrała mnie ciężarówka z rosyjskimi żołnierzami. Szluknov był ośrodkiem przemysłu włókienniczego. Pracowały tam same dziewczyny i raz do roku urządzano festiwal. Przyjeżdżała cała generalicja.
Zupełnie jak u Formana.
Podczas festiwalu w Szluknovie była tylko ruja i piwo. Po bramach leżały obłapiające się pary. A Laco filmował to wszystko jako sierżant z kamerą. Kiedy się dowództwo dowiedziało, że do sierżanta przyjechała żona, dano nam do dyspozycji salę gimnastyczną, a ściśle mówiąc, składzik przy sali, wypełniony materacami do robienia fikołków. I tam właśnie poczęliśmy Kasię. Na szczęście, generałowie nie wiedzieli, że w Szluknovie gości wróg ludu, skazany dopiero co przez Sąd Najwyższy Czechosłowackiej Republiki Ludowej „za rozbijanie systemu światowego komunizmu”. Fotografowali się ze mną na potęgę, nieświadomi, jak straszliwy grzech popełniają.
Nawet nie podejrzewałam, że tak dalece przyczyniłaś się do rozbicia zrębów światowego komunizmu.
Mam to na piśmie. Proces toczył się w dwóch instancjach.
Ale pozwolono ci w tym czasie przyjechać do Polski?
Kiedy mnie już wypuszczono z więzienia, tak. Zresztą pobyt w więzieniu, jak mówiłam, był dla mnie ważnym doświadczeniem. Przekonałam się, że potrafię coś takiego wytrzymać, że mogę to spokojnie znieść. Instynktownie czułam, że nie muszę się bać, co nie znaczy, że to więzienie nie było uciążliwe i przykre. Trzymali mnie początkowo w karcerze. Okno nie wychodziło na zewnątrz, tylko do jakiejś rury. Cele były pojedyncze, malutkie, bez żadnej zasłony, bez niczego, tylko z taboretem rozkładanym ze ściany, siennikiem na łóżku, też umocowanym na ścianie, i wodą. Istny Hrabia Monte Christo. W celi po lewej stronie siedziała kurwa, po prawej alfons. Oni ze sobą, że tak powiem, „korespondencyjnie” spółkowali. Ja siłą rzeczy pośredniczyłam w ich kontaktach, bo głosy docierały tylko z celi do celi, a dalej już nie. Stałam się więc poniekąd przekaźnikiem ich coitów.
Potem przeniesiono mnie na górę i wtedy przekonałam się, jak to jest, kiedy troszeczkę ci się poprawia, jakie szczęście cię wtedy ogarnia. Cele na górze miały mniej więcej tę samą wielkość, ale było już normalne krzesło, stolik, półeczka, na której mogłam położyć swoje rzeczy, a przy ubikacji zasłona. I było okno, które wychodziło na normalny świat.