Scenariusz, którego Clooney jest także współautorem, powstał w oparciu o sztukę teatralną pt. Farragut North autorstwa Beau Willimona, który znał dobrze sprawę, o której pisał – pracował niegdyś przy kampanii prezydenckiej jednego z kandydatów demokratycznych, Howarda Deana. Tytuł filmu odnosi się do starorzymskiego święta poświęconego Marsowi, bogowi wojny. Szczególnie znane są Idy marcowe z 44 roku p. n. e., kiedy to Juliusz Cezar zginął z rąk 23 zamachowców, w tym – swego przyjaciela, Brutusa.
Głównego bohatera filmu gra Ryan Gosling (Drive). Jest nim Stephen Meyers, trzydziestoletni, pełen pasji, uroku i talentu, świetnie się zapowiadający rzecznik prasowy, współpracujący przy kampanii wyborczej kandydata na prezydenta, gubernatora Mike’a Morrisa (Clooney). Entuzjazm Stephena może nieco dziwić cyników, jest on jednak całkowicie szczery – młody mężczyzna oddał się sprawie i wierzy głęboko, że to właśnie Morris jest właściwym człowiekiem do roli przywódcy narodu. Podkreśla, że aby się w coś zaangażować, musi w to wierzyć.
Patrząc na postać Morrisa nietrudno zrozumieć fascynację Stephena. Gubernator jest pełnym wdzięku, błyskotliwym erudytą, obdarzonym społeczną wrażliwością, znajdującym błyskawicznie celną odpowiedź na najtrudniejsze pytania, budzącym zaufanie i sympatię, obdarzonym dodatkowo znakomitą prezencją. Stephen, pracując dla niego, wzbija się na wyżyny swego fachu, ocierając się o mistrzostwo, zaskarbia sobie sympatię niemal wszystkich, z przeciwnikami politycznymi włącznie. Sprawy jednak zaczynają się komplikować, kiedy okazuje się, że Morris nie jest tak kryształowy, jak chciałoby się w to wierzyć, a przyjaźnie w tym światku to rzecz bardzo ulotna.
Film Clooney’a, mimo znanego tematu, jest obrazem szczególnym pod wieloma względami. To, co chyba najbardziej rzuca się w oczy, to znakomite aktorstwo. Wszystkie role obsadzono w sposób wyraźnie przemyślany, z duża satysfakcją oglądamy zarówno role pierwszo- jak i drugoplanowe. Nie powinno to dziwić – w obsadzie znaleźli się utalentowani i doświadczeni aktorzy i aktorki (Poza Clooney’em i Goslingiem także Philip S. Hoffman, Paul Giamatti, Evan R. Wood i Marisa Tomei). Aktorstwo jest tu przemyślane i oszczędne, a kiedy wreszcie wybuchają emocje, robią prawdziwe wrażenie. W końcu na ekranie widzimy szereg postaci, których być albo nie być zależy od umiejętności powściągania i pozorowania emocji. Przez cały film pozostawałam pod wrażeniem nie tylko samych kreacji postaci, ale także przedstawienia relacji między nimi – pokazania mikroświata społecznego wielkiej polityki, gdzie udawana sympatia wobec osób, od których można coś zyskać, miesza się z brutalną szczerością wobec tych, którzy są już do niczego nieprzydatni. Na uwagę zasługuje wreszcie scenariusz – zdecydowanie udało się uniknąć w nim schematu i banału; film trzyma w napięciu do ostatniej sceny; nawiasem mówiąc zakończenie także jest chyba najlepszym z możliwych.
Po obejrzeniu film daje materiał na długie przemyślenia – nawet mimo pewnych różnic kulturowych między Polską a Stanami Zjednoczonymi, które są w tym wypadku istotne dla odbioru dzieła. Z tego punktu widzenia ważny jest choćby stosunek do pozamałżeńskich związków polityków – w Europie, oczywiście, są one szeroko komentowane, zwykle jednak opinia publiczna skłonna jest je wybaczyć – w USA ujawniony romans często oznacza śmierć polityczną. Dochodzi zatem do paradoksów – romans „zabija” polityków, z doprowadzenia kraju do kryzysu, kumoterstwa czy defraudacji mogą się jednak wywinąć.
W filmie Clooney’a raczej brak prostych odpowiedzi; wcale niełatwo jest też ocenić poszczególne postacie, ponieważ, wbrew pozorom, brak tu jednoznacznie dobrych i złych bohaterów. Stephen jest idealistą, ale czy na pewno w każdym momencie postępował słusznie? Morris jest „umoczonym” politykiem, ale czy jego „zbrodnia” faktycznie jest tak wielka? Czy Stephen ocenia go sprawiedliwie? A może przelewa na niego część żalu, który ma do samego siebie i do świata wielkiej polityki, który właśnie poznał, a który daleki jest od wyobrażenia o wspaniałej, amerykańskiej demokracji?
Jeśli chodzi o tę ostatnią bohaterkę filmu, czyli właśnie – osławioną i wyidealizowaną amerykańską demokrację, to ocenić ją jest nieco łatwiej. Nie ma tu zwycięstwa idei, szlachetności i uczciwości; jest za to chodzenie na zgniły kompromis i kupczenie stanowiskami. Morris nie jest więc wyjątkiem – w tym systemie po prostu nie ma ludzi „nie umoczonych”. Czy, w takim razie, ktoś, kto wie o grzechach polityka, powinien je ujawnić w imię prawdy i sprawiedliwości, czy może nie ma to sensu – bo jego miejsce zajmie zaraz inny człowiek o równie lub bardziej nieczystym sumieniu? Clooney nie bawi się w moralizatora – swoim filmem stawia wiele pytań, jednak nie daje nam odpowiedzi; ostatecznie udzielić ich sobie musimy sami.
Ciekawostką jest, że George Clooney planował zrealizować ten film już w 2008 roku, jednak zdecydował się przełożyć pracę nad projektem na później, ponieważ wybory prezydenckie wygrał wówczas jego faworyt, Barack Obama – demokrata, podobnie jak gubernator Morris w filmie. Całe szczęście, że teraz zdecydował się wrócić do swojego pomysłu i zrealizował ten film – zdecydowanie warto było na niego poczekać.
Moja ocena: 8,5 / 10
{youtube}sC1p1Z2W3SI{/youtube}
Tytuł polski: Idy marcowe
Tytuł oryginału: The Ides of March
Reżyseria: George Clooney
Scenariusz: George Clooney, Grant Heslov, Beau Willimon
Rok produkcji: 2011
Premiera kinowa: 3 lutego 2012
Gatunek: dramat, polityczny, thriller
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 98 min
Przedział wiekowy: od 15 lat