Wyjechał, na siedem lat. Tyle czekaliśmy na Bad as me – nowy krążek Toma Waitsa, amerykańskiego bluesmana, poety, instrumentalisty, przede wszystkim zaś barda, obdarzonego niesamowitym poczuciem humoru oraz głosem, którego charakterystyczny tembr niepodobna pomylić z jakimkolwiek innym.

Tom Waits, urodzony w 1949 r., twórczo aktywny już niemal 40 lat, nauczył się grać na pianinie u swego sąsiada. Karierę zaczynał od fascynacji Bobem Dylanem i czarnym, klasycznym jazzem Ameryki. Pracował w pizzerii, później jako bramkarz w nocnym klubie, w przerwach czytając Charlesa Bukowskiego i Jacka Kerouac’a. To ich literatura, w połączeniu z muzyką Louisa Armstronga, którego Waits wybrał jako alternatywę dla nielubianych przez niego rytmów lat 60., stała się kanwą jego twórczości.

Jego nowa płyta – Bad as me – zawierająca 13 oszczędnych w formie, autorskich kawałków, jest dowodem, że warto było czekać 7 lat na ten powrót. Jego znaki firmowe: charakterystyczna, łobuzerska momentami ironia, dobrze znana z poprzednich krążków, powraca i tutaj, choćby w Talking At The Same Time, stanowiącym cyniczny komentarz do rzeczywistości Ameryki, konfrontowanej z mitem american dream. Nie brakuje także melancholijnej refleksji, w przypadku Waitsa będącej wyrazem dystansu wobec siebie i świata; Kiss me, ballada będąca moim zdaniem perełką nowego albumu, to utwór pełen czułości i nostalgii, przywodzący na myśl czasy takich kawałków, jak Yesterday Is Here, kiedy Tom miał się najlepiej. Tym razem jednak ubrane w bluesa emocje zestawione są z gładszą, pozbawioną hałaśliwości i szorstkości muzyką, i czynią z albumu Bad as me pozycję świetnie wpisującą się w markę twórcy, ale też ciekawą i nową w stosunku do tego, co Waits prezentował na poprzednich krążkach. Zrezygnował z brudnych, garażowych brzmień, kładąc nacisk na obecność kojarzącej się z Armstrongiem i Crosbym jazzowej trąbki, saksofonu, oraz bardziej pokornego niż wcześniej puzonu. Bad as me jest różna od poprzednich krążków Waitsa przede wszystkim dzięki przyjęciu konwencji krótkich, wpadających w ucho utworów – zmusiła ona artystę do zastosowania zróżnicowanej dynamiki tekstów i melodii, co ujmuje płycie kameralnego charakteru, daje jednak możliwość zasmakowania w szerszym spektrum tego, co Tom ma w muzyce do zaoferowania.

{youtube}B6Ta3H-ck6s{/youtube}

W jego wizerunku jako artysty nie sposób odróżnić wyrafinowaną kreację od spontanicznej naturalności; zużyty strój, nieodłączny kapelusz, nonszalancka gestykulacja, dość specyficzna fizjognomia to znaki rozpoznawcze Waitsa. Trzeba do tego dołożyć jego niechęć do komercji (wielokrotnie podtrzymywany brak zgody na wykorzystanie twórczości w branży reklamowej, kilka procesów związanych z tego rodzaju jej bezprawnym użyciem). Waits często zmienia wytwórnie, pod których szyldem ukazują się jego płyty. Wybiera te mało znane, kameralne, jak sceny teatrów, na których często występuje. Nic dziwnego – znana jest skłonność potężnych wytwórni do sterowania artystami, co wcale nie wiąże się z wysoką jakością ich twórczości.

Poza muzyką, Tom Waits ma na swoim koncie wiele ról filmowych; w większości są to charakterystyczne, dopracowane kreacje, współtworzone przez Waitsa. Warto wspomnieć o świetnych postaciach Pana Nicka, czyli Szatana w Parnassusie, czy Knellera z filmu Tamten świat samobójców

Na nowej płycie usłyszymy nie tylko samego Toma, który – tradycyjnie – udziela się wokalnie oraz instrumentalnie, w przeważającej części oddając się pianinu i gitarze. Swoje trzy grosze dołożyli tu m.in. Keith Richards z The Rolling Stones, Les Claypool (znany przede wszystkim jako lider formacji Primus), a także Flea, kompozytor, współzałożyciel i basista Red Hot Chili Peppers.

Bad as me to propozycja nie tylko dla tych, którzy zdążyli zaprzyjaźnić się z muzyką Waitsa; to uczta dla wszystkich, którzy cenią sobie dobrego bluesa, okraszonego elementami jazzu, rocka, a także folku, czerpiącego z amerykańskich tradycji (jak w zamykającym album New Year’s Eve, gdzie Tom wykorzystał fragmenty słynnej, tradycyjnej pieśni Auld Lang Syne).

Nowy album Waitsa jest bez wątpienia godną polecenia pozycją tej muzycznej jesieni. Słuchając go, mamy okazję wybrać się w podróż po świecie widzianym oczami Toma; od czterdziestu lat jego muzyka to zwierciadło, po którego drugiej stronie (jak w książce Lewisa Carrolla) czeka na nas inny świat – zadymionych pubów, bursztynowej whisky i tandetnej, amerykańskiej prowincji, która zachwyca prostotą i surowością. Tak jest i tym razem. Warto w tym miejscu dodać, że współproducentką Bad as me jest żona Waitsa, Kathleen Brennan (przy jej udziale powstawały również teksty utworów), o której zwykł on mawiać, iż nie ożenił się z nią, a z jej kolekcją płyt.

Artysta: Tom Waits
Tytuł albumu: Bad as me 
Wytwórnia: ANTI – Records
Data wydania albumu: październik 2011

 

Tracklista:

1. Chicago
2. Raised Right Men
3. Talking at the Same Time
4. Get Lost
5. Face to the Highway
6. Pay Me
7. Back in the Crowd
8. Bad as Me
9. Kiss Me
10. Satisfied
11. Last Leaf
12. Hell Broke Luce
13. New Year’s Eve

 *Tekst ukazał się w nieco zmienionej formie w listopadowym numerze miesięcznika społeczno-kulturalnego Lampa.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *