borgio1Premierowy odcinek nowego serialu kostiumowego Neila Jordana został wyemitowany w Polsce przez stację HBO – czas na intrygi, spiski, potyczki słowne i wciągające klimaty walk o władze w realiach XV-wiecznej Europy.

Stacja Showtime, tworząc „Dynastię Tudorów” pokazała, że kostiumowe opowieści w telewizji nie są domeną tylko HBO. Przy „Rodzinie Borgiów” poszli krok dalej, do tworzącego poprzednią produkcję, Michaela Hirsta zatrudnili jednego z lepszych współczesnych reżyserów – Neila Jordana.

Jordan ma doświadczenie w pisaniu scenariuszy i reżyserii ambitnych dramatów, których bohaterami są historia i postacie. Nie inaczej jest przy „Rodzinie Borgiów”, w których główną zaletą jest dobry i dopracowany scenariusz. Przez emisję całego premierowego odcinka intrygowała widza przemyślana narracja, subtelna praca kamery podczas dialogów, które swoją dwuznacznością i wyrafinowaniem budziły wielki uśmiech. Nie bez powodu uważa się, że Rodrigo Borgia prowadził jedną z pierwszych rodzin mafijnych – ciągłe spiski, intrygi, czy przekupstwo, tłumaczone prostymi słowami, że robi się to dla kościoła, są na porządku dziennym.

Jeremy Irons zrobił wielkie wrażenie jako bezwzględny Rodrigo, a później jako papież Alexander VI. Jego gra jest przekonująca, jest wyrazisty, ekspresyjny, a najlepiej radzi sobie w pojedynkach słownych – było to dobrze widoczne podczas wieczerzy u kardynała Orsiniego. Tuż po koronacji, patrząc w lustro postać Ironsa twierdzi, że nie ma już Rodrigo, jesteśmy teraz „my”. Właśnie ta dwuznaczność została świetnie zagrana przez aktora – jako papież jest spokojny, stonowany, bacznie analizujący każde wypowiedziane słowo, zwłaszcza w kolejnych starciach z kardynałami, ale jednocześnie jest on także Rodrigo Borgią – bezwzględnym, poddającym się emocjom, chciwym i żądnym władzy człowiekiem. Przez połączenie dwóch osobowości kreacja Ironsa staje się bardziej ludzka i wielowymiarowa. Fantastyczne wrażenie robiła scena koronacji – gdy padały słowa, że zostaje on papieżem, panem świata – na jego twarzy malowały się fenomenalne wręcz emocje. Właśnie w takich szczegółach był widoczny kunszt Jeremy’ego Ironsa.

Pozostała część obsada niestety trochę blednie przy Ironsie. David Oakes, którego pamiętam z „Filarów Ziemi” jest mało ciekawy – praktycznie miałem wrażenie, że oglądam tę samą postać co w tamtym miniserialu. Holliday Grainger kompletnie mi nie przypadła do gustu w roli Lukrecji – jej akcent, sposób mówienia i brak emocji na twarzy kompletnie mi nie pasował do wyobrażeni o tej postaci. Nie potrafiłem także kupić, że dziewczyna wyglądająca na dwadzieścia kilka lat, gra 14-letnie dziecko. Nie rozumiem, dlaczego nie można było zatrudnić kogoś bliższego wiekiem Lukrecji, kto talentem i urodą bardziej pasowałby do tej roli? Na wyróżnienie zasługuje Francois Arnaud, który w roli Cezarego radzi sobie zaskakująco dobrze. Nie znałem tego aktora wcześniej, ale podoba mi się, jak tworzy tę postać. Jak na razie nie jest to gra na poziomie Ironsa, ale zdecydowanie jeden z najbardziej wyrazistych bohaterów.
RodzinaBorgio
Miłym akcentem za to był występ Dereka Jakobiego, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci Kladiuszem z „Ja, Klaudiusz”. Szkoda, że była to rola tak niewielka. Z wartych uwagi postaci należałoby wyróżnić Colma Feore w roli kardynała Della Rovere – aktor pewnie grał postać głównego przeciwnika papieża, który może na równi stawać z nim do boju o władzę. Feore stworzył ciekawego kardynała – z jednej strony wydawał się świątobliwy, wierzący w misję odkupienia kościoła z hańbi, ale jak przyszło co do czego, wkradała się przebiegłość – niejednoznaczna postać, która, mam nadzieję, jeszcze się rozwinie.

Historię rodziny Borgiów znam raczej szczątkowo, więc nie porównuję tutaj ze znanymi wszystkim faktami. Spojrzeć na tę produkcję trzeba, jak na serial kostiumowy inspirowany prawdziwymi wydarzeniami – siłą rzeczy pojawi się tutaj fikcja, aby podtrzymać emocje i przyciągnąć przed ekrany. Aby to zrobić, twórcy musieli także zadbać o realia epoki – język, jakim władają postacie nie jest przesadnie uwspółcześniony, jak to miało np. miejsce choćby w serialu „Spartakus: Krew i Piach”, scenografia jest dopracowana, tak samo jak też kostiumy, które wydają się zgodne z ówczesnymi realiami.

Premierowy odcinek przedstawił nam bohaterów po obu stronach barykady i pokazał nam, jak w tamtych czasach wybierano papieża. Łapówki zostały wręczone, przysługi obiecane i takim sposobem Borgia stał się papieżem, robiąc sobie całą armię wrogów. Walka o władze rozwijała się, pojawiały się pierwsze próby obalenia nowo wybranego „króla”.

„Rodzina Borgiów” nie jest produkcją pełną dynamicznej akcji – wszystko opiera się na subtelności dialogów i spiskowaniu, co momentami może przypominać relacje współczesnych rodzin mafijnych znanych z gangsterskich opowieści. Tutaj jednak wszystko osadzono w intrygujących realiach XV-wiecznego Rzymu. Serial wciągnął, zaciekawił i zmusił do myślenia, co wydarzy się dalej.

Ocena: 8/10

Autorem jest Adam Siennica.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *